Выбрать главу

— Nie. Tyle co w szkole. Ojciec mówił, że to mi może zaszkodzić.

— Czy mówił coś o tych snach?

— Tyle, że są coraz bardziej realne. Ale nie powiedziałam mu o tych innych…

— A mnie powiesz? Może dzięki temu lepiej zrozumiem, dowiem się, co powinniśmy robić…

— Niektórzy opowiadają mi różne rzeczy. Historie. Kiedyś nie było tam nic… nic, co by się samo poruszało. Tylko dane i ludzie, którzy je przesyłali. A potem coś się zdarzyło i… i to poznało siebie. Jest o tym cała opowieść, o dziewczynie z lustrzanymi oczami i chłopaku, który za bardzo się bał, żeby troszczyć się o cokolwiek. I zrobił coś, co pomogło temu wszystkiemu poznać siebie… A potem to coś tak jakby rozpadło się na części i wydaje mi się, że właśnie te części to inni, ci jaśniejący. Ale nie wiem na pewno, bo oni nie opowiadają tego słowami…

Turner poczuł, że jeżą mu się włosy na karku. Wróciło jakieś wspomnienie, wypłynęło z głębin dossier Mitchella. Palący wstyd, korytarz, łuszcząca się kremowa farba, Cambridge, kwatery studentów…

— Gdzie się urodziłaś, Angie?

— W Anglii. Potem ojciec trafił do Maasa i przeprowadziliśmy się. Do Genewy.

Gdzieś w Virginii zjechał na żwirowe pobocze, zwolnił, skręcił na zarośniętą łąkę. Suchy pył lata wirował za nimi, gdy zrobił zwrot w lewo i zatrzymał pod kępą sosen. Turbina ucichła, pojazd osiadł na fartuchu.

— Teraz możemy coś zjeść — oświadczył, sięgając po torbę Sally.

Angie wypięła się z uprzęży i rozsunęła zamek czarnej bluzy. Pod spodem miała coś białego i obcisłego; w półokrągłym dekolcie nad młodymi piersiami widział jej dziecięco gładką opaloną skórę. Odebrała mu torbę i zaczęła odpakowywać kanapki.

— Co jest pańskiemu bratu? — spytała, wręczając mu jedną.

— Nie rozumiem.

— Coś z nim jest nie tak… Sally mówiła, że cały czas pije. Jest nieszczęśliwy?

— Nie wiem — odparł Turner. Zgarbił się, potem rozprostował obolałe ramiona i grzbiet. — To znaczy chyba jest, ale nie wiem dlaczego. Czasami coś człowieka gryzie…

— Chce pan powiedzieć: kiedy nie ma firmy, która się nim opiekuje?

Ugryzła kanapkę.

— Drażnisz się ze mną, co?

Pokiwała głową z pełnymi ustami. Przełknęła.

— Troszeczkę. Wiem, że mnóstwo ludzi nie pracuje dla Maasa. Nigdy nie pracowali i nigdy nie będą. Na przykład pan albo Rudy. Ale pytałam poważnie. Polubiłam go. Ale wydawał się taki…

— Przegrany — dokończył za nią. — Przerżnął życie. Widzisz, myślę, że niektórzy ludzie muszą w pewnym momencie dokonać przeskoku. Jeśli tego nie zrobią, to utkną na dobre… A Rudy nigdy nie przeskoczył.

— Jak mój ojciec, kiedy chciał mnie wydostać z Maasa? Czy to był przeskok?

— Nie. Na pewne przeskoki musisz się zdecydować sama. Dojść do wniosku, że gdzieś czeka na ciebie coś lepszego…

Urwał. Nagle poczuł się śmieszny. Nadgryzł kanapkę.

— Pan tak pomyślał?

Skinął głową, niepewny, czy to prawda.

— I wyjechał pan, a Rudy został?

— Był inteligentny. Nadal jest. Zebrał parę dyplomów… tak z marszu. Jako dwudziestolatek zrobił doktorat z biotechnologii na Tulane. I jeszcze trochę… Nigdy nie wysyłał żadnych podań czy życiorysów. Werbownicy zjeżdżali do nas zewsząd, ale on ich spławiał, szukał zwady… Chciał chyba dokonać czegoś samodzielnie. Jak te kaptury dla psów: myślę, że wetknął tam parę oryginalnych patentów, ale… W każdym razie został. Zajął się handlem i produkcją sprzętu dla okolicy. Był popularny. Potem nasza matka zachorowała, chorowała bardzo długo, a mnie nie było…

— A gdzie pan był?

Otworzyła termos; kabinę wypełnił zapach kawy.

— Jak najdalej — odparł, zdumiony nutą gniewu we własnym głosie.

Podała mu plastikowy kubek, wypełniony po brzegi gorącą czarną kawą.

— A co z tobą? Mówiłaś, że nie znałaś swojej matki.

— Nie. Rozstali się, kiedy byłam mała. Nie chciała przedłużyć kontraktu, jeśli nie włączy jej w jakiś system wykupu akcji. Tak przynajmniej mówił.

Łyknął kawy i oddał jej kubek.

— A jaki był?

Spojrzała na niego ponad brzegiem czerwonego plastiku: oczy otoczone makijażem Sally.

— Też mogłabym o to zapytać — odparła. — Albo raczej: niech mnie pan spyta za dwadzieścia lat. Teraz mam siedemnaście, więc skąd u diabła mogę wiedzieć?

Roześmiał się.

— Czujesz się już lepiej?

— Chyba tak. W tych okolicznościach.

I nagle, jak jeszcze nigdy dotąd, w pełni uświadomił sobie jej obecność. Nerwowo sięgnął do dźwigni.

— To dobrze. Przed nami jeszcze długa droga.

Tej nocy spali w kabinie poduszkowca zaparkowanego pod zardzewiałą stalową kratą, stanowiącą niegdyś rusztowanie ekranu kina dla zmotoryzowanych w południowej Pensylwanii. Turner rozścielił swoją parkę na pancernych płytach podłogi, poniżej długiego garbu turbiny. Angie wypiła resztkę zimnej już kawy i usiadła w kwadratowym luku nad siedzeniem pasażera. Obserwowała pulsujące nad pożółkłą łąką świetliki.

Gdzieś w snach — wciąż zabarwianych przypadkowymi rozbłyskami z dossier jej ojca — przytuliła się do niego; czuł jej piersi na nagich plecach, miękkie i ciepłe przez cienki materiał koszulki. A potem jej ręka objęła go i gładziła płaskie mięśnie brzucha. Ale leżał nieruchomo, udając głęboki sen, i wkrótce odnalazł drogę do mrocznych pasaży biosoftu Mitchella, gdzie dziwne zjawiska mieszały się z jego własnymi najstarszymi lękami i ranami. Obudził się o świcie słysząc, jak śpiewa cicho ze swojego miejsca w górnym luku:

Mój tata przystojny byt jak szatan; i miał łańcuch długi na trzy mile A na każdym ogniwie Serduszko dziewczyny Którą kochał, lecz rzucił za chwilę.

ROZDZIAŁ 22

JAMMER

Lokal Jammera mieścił się wysoko — trzynaście pięter po martwych ruchomych schodach — i zajmował jedną trzecią najwyższego poziomu budynku. Jeśli nie liczyć Leona, Bobby jeszcze nigdy nie widział nocnego klubu — i ten wydał mu się jednocześnie wspaniały i trochę przerażający. Wspaniały ze względu na swoją wielkość i — jak uznał — wyjątkową jakość sprzętu, przerażający zaś, ponieważ nocny klub za dnia jest miejscem w swej istocie trochę nierzeczywistym. Upiornym. Rozglądał się, wsunąwszy kciuki w tylne kieszenie nowych dżinsów, a Jackie szeptem dyskutowała o czymś z człowiekiem o pociągłej twarzy, w pogniecionym niebieskim kombinezonie. W sali stały kryte ultraskajem sofy, okrągłe stoliki i dziesiątki ażurowych drewnianych parawanów. Sufit był pomalowany na czarno, a każdy stolik delikatnie oświetlała ukryta we wnęce stropu lampa, mierząca z mroku pionowo w dół. Na centralnej scenie, jasno oświetlonej wiszącymi na żółtym fleksie reflektorami, stała wiśniowo-czerwona perkusja akustyczna. Nie wiedział czemu, ale poczuł dreszcz, niewyraźne wrażenie pół-życia, jakby coś miało się przesunąć na granicy pola widzenia…

— Bobby — zawołała Jackie. — Chodź tutaj, poznasz Jammera.

Z całą obojętnością, na jaką było go stać, przekroczył równinę gładkiego ciemnego dywanu. Stanął przed człowiekiem o pociągłej twarzy, który miał ciemne przerzedzone włosy i pod roboczym kombinezonem nosił białą wieczorową koszulę. Miał też wąskie oczy, a na policzkach szczecinę jednodniowego zarostu.