Patrzyła, jak jej rzeczy znikają z nieustającym tańcu ramion. Po paru minutach żakiet wyfrunął z powrotem. W gładkiej skórze wycięto kwadraty i prostokąty. Marly zaśmiała się. Wypuściła pudełko.
— Nie krępuj się — powiedziała. — Jestem zaszczycona. Ramiona przesuwały się i błyskały; usłyszała jęk małej piły.
Jestem zaszczycona jestem zaszczycona jestem zaszczycona… Echo jej głosu pod kopułą uwalniało zmienny las cichszych, niepełnych dźwięków, a za nimi, bardzo słabe… głosy…
— Jesteś tu, prawda? — zawołała, do pierścienia dźwięków dodając zmarszczki i odbicia własnych słów.
…Tak, jestem tu.
— Wigan powiedziałby, że zawsze byłeś.
…Tak, ale to nieprawda. Powstałem tutaj. Kiedyś mnie nie było. Kiedyś, przez jasny czas, czas poza trwaniem, byłem wszędzie… Ale jasny czas pękł. Lustro miało skazę. Teraz jestem tylko jednym… Ale mam swoją pieśń, a ty ją słyszałaś. Śpiewam ją tymi rzeczami, które pływają dookoła: strzępy rodu, który ufundował moje narodziny. Są też inni, ale nie chcą ze mną mówić. Próżne, rozproszone elementy mnie samego. Jak dzieci. Jak ludzie. Przysyłają mi nowe rzeczy, ale ja wolę stare. Może i robię to, o co proszą. Spiskują z ludźmi moje inne jaźnie, a ludzie wyobrażają sobie, że to bogowie.
— Ty jesteś tym, czego szuka Virek. Prawda?
…Nie. Uważa, że może siebie przetłumaczyć, przenieść kod swojej osobowości w moją osnowę. Pragnie być tym, czym ja kiedyś byłem. To, czym może się stać, najbardziej przypomina najmniejszą z mych rozbitych jaźni…
— Czy jesteś… smutny?
…Nie.
— Ale twoje… twoje pieśni są smutne.
…Moje pieśni mówią o czasie i odległości. Smutek jest w tobie. Patrz na moje ramiona. To tylko taniec. Te rzeczy, które tak cenisz, to tylko skorupy.
— Ja… Ja wiedziałam. Kiedyś.
Ale teraz dźwięki były już tylko echami. Zniknął gdzieś las głosów mówiących jednym głosem. Patrzyła, jak idealne kulki jej łez odpływają, by dołączyć do zapomnianych ludzkich wspomnień pod kopułą twórcy pudełek.
— Rozumiem — odezwała się jakiś czas później wiedząc, że mówi tylko po to, by brzmieniem własnego głosu dodać sobie odwagi. — Jesteś collage'em kogoś innego. Twój stwórca jest prawdziwym artystą. Czy to ta szalona córka? Nieważne. Ktoś przeniósł tu tę maszynę, przyspawał do kopuły i podłączył do śladów pamięci. Rozsypał jakoś wszystkie zużyte, smutne dowody człowieczeństwa rodu i pozostawił do sortowania poecie. Do zapieczętowania w pudełkach. Nie słyszałam o bardziej niezwykłym dziele. O bardziej złożonym geście.
Przepłynął zdobiony srebrem szylkretowy grzebień z wyłamanymi zębami. Pochwyciła go jak rybę i przeciągnęła po włosach.
Po drugiej stronie kopuły zapłonął ekran, pojawiła się twarz Paco.
— Starzec nie chce nas wpuścić, Marly — poinformował Hiszpan. — Ten drugi, ten wagabunda, gdzieś go ukrył. Señorowi bardzo zależy, żebyśmy dostali się do rdzeni i zabezpieczyli jego własność. Jeśli nie zdołasz przekonać Ludgate'a i tego drugiego, żeby otworzyli śluzę, będziemy musieli sami ją otworzyć, dehermetyzując całą strukturę. — Odwrócił wzrok od kamery, jakby porozumiewał się z innym członkiem załogi albo sprawdzał wskazania instrumentu. — Masz jedną godzinę.
ROZDZIAŁ 32
GRAF ZERO
Bobby wyszedł z gabinetu za Jackie i dziewczyną o kasztanowych włosach. Miał wrażenie, że tkwi w lokalu Jammera od miesięcy i już nigdy nie pozbędzie się z ust posmaku tego miejsca. Głupie, małe zagłębienia gapiące się na niego z sufitu, wypchane ultraskajowe siedzenia, rzeźbione drewniane parawany… Beauvoir siedział na barze z południowoafrykańskim karabinem na kolanach; obok leżał detonator.
— Dlaczego ich wpuściłeś? — zapytał Bobby, gdy Jackie odprowadziła dziewczynę do stolika.
— To Jackie… — wyjaśnił Beauvoir. — Weszła w trans, kiedy ty byłeś zamrożony. Legba. Powiedział, że Dziewica idzie do nas z tym facetem.
— Kim on jest?
Beauvoir wzruszył ramionami.
— Wygląda na to, że najemnikiem. Żołnierzem zaibatsu. Ulicznym samurajem, który wysoko zaszedł. Co się z tobą działo w tym lodzie?
Opowiedział mu o Jaylene Slide.
— Los Angeles? — mruknął Beauvoir. — Przewierci się przez diament, żeby dorwać faceta, który wykasował jej chłopa, ale kiedy brat potrzebuje pomocy, to niech się wypcha.
— Nie jestem jej bratem.
— Chyba masz rację.
— Więc nie będę musiał przebijać się do Yakuzy?
— A co mówi Jammer?
— Nic. Siedzi tam teraz i patrzy, jak twój najemnik rozmawia przez telefon.
— Telefon? Od kogo?
— Od jakiegoś białego gościa z tlenionymi włosami. Wrednie wygląda.
Beauvoir popatrzył na Bobby'ego, potem na drzwi i znów na Bobby'ego.
— Legba kazał siedzieć i czekać. I tak już nie bardzo wiadomo, o co chodzi, nawet bez Synów Neonowej Chryzantemy.
— Beauvoir — powiedział Bobby, zniżając głos do szeptu. — Ta dziewczyna… To właśnie ona była w matrycy, kiedy próbowałem wejść w tę…
Kiwnął głową. Plastikowe oprawki zsunęły się na czubek nosa.
— Dziewica.
— Ale co się dzieje? Przecież…
— Bobby, radzę ci, żebyś się za bardzo nie przejmował. Ona jest czymś innym dla mnie, może czymś całkiem innym dla Jackie. Dla ciebie to po prostu przerażony dzieciak. Spokojnie. Nie denerwuj jej. Jest bardzo daleko od domu, a wszyscy jesteśmy daleko od wyrwania się stąd.
— Dobra… — Bobby spuścił głowę. — Przykro mi z powodu Lucasa. To był… to był niezły gość.
— Idź pogadaj z Jackie i dziewczyną — poradził Beauvoir. — Ja popilnuję drzwi.
— W porządku.
Przeszedł po dywanie do stolika, gdzie obok Jackie usiadła dziewczyna. Nie wyglądała imponująco i tylko niewielka część świadomości przekonywała go, że to właśnie ona. Nie podniosła głowy i zauważył, że płakała.
— Złapało mnie — zwrócił się do Jackie. — A ty zniknęłaś.
— Ty też — odparła tancerka. — Wtedy przyszedł do mnie Legba i…
— Newmark! — zawołał człowiek zwany Turnerem, stając w drzwiach gabinetu Jammera. — Chcemy z tobą porozmawiać.
— Muszę iść — rzucił. Chciałby, żeby dziewczyna spojrzała na niego, przekonała się, że ten ważniak go woła. — Jestem im potrzebny.
Jackie ścisnęła go za rękę.
— Zapomnij o Yakuzie — rzekł Jammer. — Sprawa jest bardziej złożona. Wejdziesz w kratownicę Los Angeles i połączysz z deklem ostrego dżokeja. Kiedy Slide cię przechwyciła, nie wiedziała, że mój dek ściągnął jej numer.
— Powiedziała, że twój dek powinien być w muzeum.
— Guzik wie — burknął Jammer. — Przecież wykryłem, gdzie mieszka. Prawda? — Wsunął inhalator do nosa, przycisnął i odłożył na biurko. — Problem w tym, że ona już cię skreśliła. Nie chce więcej o tobie słyszeć. Musisz się do niej przebić i zdradzić to, co chce wiedzieć.