Roberts wsunął sobie do ust nasączoną oliwą skórkę i oblizał wąskie wargi.
— Wcale nie — zaprotestował. — To nieprawda, że jej nie znoszę. Nawet o tym nie myśl.
— Jej chłopak — zauważyła Taiły.
Na dachu pojawiła się druga postać, męska. Chłopak miał ciemne włosy i nosił luźny, swobodny i kosztowny francuski kostium sportowy. Patrzyli, jak podchodzi do wodnego materaca i siada obok dziewczyny, jak wyciąga rękę, by jej dotknąć. — Jest piękna, Roberts. Prawda?
— No cóż — westchnął reżyser. — Widziałem jej „przedtem”. To wszystko chirurgia plastyczna.
Wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od chłopca.
— Jeśli widziałeś też moje „przedtem” — oznajmiła — ktoś będzie za to wisieć. Ale ona coś w sobie ma… Niezłe kości… — Wypiła nieco wina. — Czy to właśnie ona nią jest? „Nową Tally Isham”?
Znów wzruszył ramionami.
— Popatrz na tego smarkacza. Wiesz, że zarabia już prawie tyle, co ja? A jaką właściwie ma funkcję? Ochroniarz…
Z niechęcią zacisnął wąskie wargi.
— Dzięki niemu jest szczęśliwa — uśmiechnęła się Tally. — Dostaliśmy ich w komplecie. Jest hakiem w jej kontrakcie. Wiesz o tym.
— Nie cierpię tego szczeniaka. Przyszedł prosto z ulicy, wie o tym i się nie przejmuje. To śmieć. Wiesz, co wozi ze sobą w bagażu? Dek cyberprzestrzeni! Wczoraj tureccy celnicy odkryli to diabelstwo i trzymali nas przez trzy godziny…
Pokręcił głową.
Chłopiec wstał, odwrócił się i przeszedł na krawędź dachu. Dziewczyna usiadła i spojrzała na niego, odgarniając z czoła włosy. Stał tam bardzo długo, wpatrzony w kilwater ateńskiego promu. Ani Tally Isham, ani reżyser, ani Angie nie wiedzieli, że widzi szarą dżunglę bloków Barrytown sięgającą ciemnych wież Projektów.
Dziewczyna wstała, podeszła i wzięła go za rękę.
— Co mamy na jutro? — spytała wreszcie Tally.
— Paryż. — Roberts wziął z kamiennej balustrady notatnik i przerzucił cienki plik żółtych wydruków. — Niejaka Krushkova.
— Znam ją?
— Nie. Zajmuje się sztuką. Prowadzi jedną z dwóch najmodniejszych obecnie galerii. Niewiele o niej wiemy, choć trafiliśmy na interesujący ślad skandalu w początkach kariery.
Taiły Isham skinęła głową. Nie zwracała na niego uwagi; patrzyła, jak jej uczennica obejmuje ramieniem chłopca o ciemnych włosach.
ROZDZIAŁ 36
WIEWIÓRCZY GAJ
Kiedy chłopiec miał siedem lat, Turner wziął winchestera z plastikową kolbą — własność Rudy'ego — i razem ruszyli starą drogą aż na polanę.
Polana była miejscem szczególnym, ponieważ rok temu tu właśnie przyprowadziła go mama. I pokazała samolot, prawdziwy samolot ukryty między drzewami. Osiadał wolno w mule, ale można było wejść do kabiny i udawać, że się lata. To tajemnica, powiedziała mama. I że może ją zdradzić tacie; nikomu więcej. A jeśli położyło się rękę na plastikowej powłoce samolotu, to po chwili zmieniała kolor, wytwarzając plamę w kształcie dłoni i dokładnie w kolorze skóry. Ale wtedy mama zaczęła się dziwnie zachowywać, płakała i chciała opowiadać o wujku Rudym, którego nie pamiętał. Wujek Rudy był jednym z tych zjawisk, których nie rozumiał, tak samo jak niektórych żartów taty. Kiedyś zapytał go, dlaczego ma rude włosy, a tato tylko się roześmiał i powiedział, że od Holendra. A wtedy mama rzuciła w tatę poduszką, przez co nigdy się nie dowiedział, kim właściwie był ten Holender.
Na polanie tato uczył go strzelać do opartych o pień drzewa konarów sosny. Kiedy chłopiec się zmęczył, obaj położyli się na plecach i oglądali wiewiórki.
— Obiecałem Sally, że niczego nie zabijemy — powiedział tato, po czym wyjaśnił podstawowe zasady polowania.
Chłopiec słuchał, ale myślami wciąż wracał do samolotu. Było gorąco, słyszał brzęczące gdzieś niedaleko pszczoły i wodę cieknącą po kamieniach. Kiedy mama się rozpłakała, powiedziała, że Rudy był dobrym człowiekiem i dwa razy ją uratował: raz przed tym, że była młoda i głupia, a raz przed kimś bardzo złym…
— Czy to prawda? — spytał tatę, kiedy tato skończył opowiadać o wiewiórkach. — Są takie głupie, że zawsze wracają i wracają, aż się je zastrzeli?
— Tak — potwierdził Turner. — To prawda. — I uśmiechnął się. — No, prawie zawsze…