W garderobie przy drzwiach wisiało parę kostiumów i bluzek. Na oparciu krzesła przy łóżku przerzucony był żakiet. Maggie sprawdziła kieszenie i znalazła w nich książeczkę czekową w skórzanej oprawie. Otworzyła ją, zadowolona, że Joan Begley odnotowywała swoje transakcje. Od przyjazdu do Connecticut było ich kilka. Pierwszy czek na tysiąc dolarów dla firmy Marley amp; Marley opisany był jako „przedpłata za pogrzeb”. Kolejny ze Stop amp; Shop był za zakąski. Następny z DB Mart za paliwo.
Ostatni pochodził z soboty trzynastego września. Początkowo Maggie nie zwróciła na niego uwagi. Czek wypisano dla Pizzerii Felliniego z notatką „kolacja z Marleyem”. Zerknęła na poprzedni opis. Czyżby Joan jadła kolację z jednym z szefów zakładu pogrzebowego? Tak, niewykluczone. Gdyby w grę nie wchodził interes, a na przykład randka, zapewne pan Marley uiściłby rachunek.
Sobota, trzynastego września. Jeżeli Gwen ma rację, Joan Begley zaginęła w nocy z trzynastego na czternastego, ale najwyraźniej wróciła przedtem do pokoju, bo przecież inaczej nie byłoby tam książeczki czekowej. Czy przyszła się przebrać? Czy to Marley był tym mężczyzną, na którego czekała i o którym mówiła Gwen przez telefon?
Wsuwając książeczkę czekową z powrotem do kieszeni żakietu, Maggie przypomniała sobie autopsję w kostnicy. Kimkolwiek jest nieszczęsna kobieta z beczki, została zamordowana wkrótce po zjedzeniu pizzy, być może właśnie w Pizzerii Felliniego. Może niebawem po jakimś spotkaniu, może nawet z mordercą. Maggie schowała książeczkę czekową do kieszeni swoich spodni.
Rozejrzała się uważnie po sypialni. Pod małym stolikiem stały dwie pary butów. W łazience porozkładane były rozmaite kosmetyki i przybory toaletowe. Na drzwiach łazienki wisiała nocna koszula.
Maggie stała na środku apartamentu i przecierała zmęczone oczy. Niewątpliwie Joan Begley nie uciekła na wybrzeże czy gdziekolwiek indziej z jakimś nowym mężczyzną w jej życiu, ponieważ nie zostawiłaby tych wszystkich rzeczy. Wyglądało na to, że zamierzała wrócić do hotelu. A jednak z całą pewnością od paru dni jej tu nie było. Co więc się stało?
Raz jeszcze Maggie zwiedziła obydwa pokoje w poszukiwaniu jakiejś podpowiedzi. Tym razem zajrzała do notesu obok telefonu. Bingo! Na pierwszej stronie odcisnęły się ślady długopisu, którym pisano na brakującej, wyrwanej kartce. Znalazła w szufladzie ołówek i zamazała nim ową stronę. To stara sztuczka. Odciśnięte ślady w magiczny sposób zamieniły się w białe linie na czarnym tle i ułożyły w litery i cyfry. I już po chwili Maggie dysponowała adresem i godziną: Hubbard Park, Percival Park Road, West Peak, dwudziesta trzecia trzydzieści.
Wyrwała kartkę z notesu i schowała do kieszeni. W drzwiach przystanęła, żeby po raz ostatni objąć pokój spojrzeniem. Zanim zgasiła światło, powiedziała do pustego apartamentu:
– Niech cię szlag, Joan Begley, gdzie jesteś?
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
– Opowiedz mi o swojej chorobie – poprosił, przysiadając na brzegu łóżka.
Joan spała, był chyba sam środek nocy. Obudziła się nagle, kiedy rozbłysło światło. On tam był. Musiała zmrużyć oczy, żeby go zobaczyć. Siedział w nogach łóżka z wlepionym w nią wzrokiem.
Czuła jego zapach, zmieszane wonie ludzkiego potu i wilgotnej ziemi, jakby przed chwilą kopał w lesie. O Boże! Czyżby kopał dla niej grób?
– Co mówiłeś? – Chciała przetrzeć oczy, zrzucić z nich sen, i wtedy przypomniała sobie o skórzanych pętach. Jej ciało ogarnęła panika, mięśnie zesztywniały. Wyciągnęła się, by sięgnąć ręką do twarzy, odsunąć z niej opadające kosmyki, i wyczuła przy okazji, że jej skóra zrobiła się bardzo sucha, popękała w kącikach oczu i warg. Jakby zabrakło jej łez i śliny. Czy to możliwe? Czy człowiek może wypłakać wszystkie łzy do cna?
Strach wbił w nią pazury. Oczy mężczyzny wędrowały badawczo. Zaburczało jej w brzuchu, przez moment myślała o tym, że jest głodna.
– Która godzina? – Próbowała zachować spokój. Jeśli nie będzie histeryzować, może nie obudzi w nim szaleństwa.
– Opowiedz mi o swojej chorobie, o niedoborze hormonów.
– Co?
– Dobrze wiesz, niedobór hormonów.
– Nie rozumiem, o czym mówisz – skłamała, bo świetnie wiedziała, o co pytał. Sama poinformowała go, że to niedobór hormonów jest powodem jej ciągłej walki z nadwagą. Skłamała, bo wstydziła się przyznać, że chodzi tylko o brak dyscypliny. O Boże drogi. Do czego doprowadziło ją kłamstwo? Potoczyła wzrokiem dokoła, popatrzyła na pojemniki i czaszki nad łóżkiem. Czy tego od niej pragnie?
– Powiedz mi, o który gruczoł chodzi. Czy to przysadka mózgowa? Wspominałaś chyba o tarczycy? – ciągnął niemal śpiewnym tonem, jakby chciał ją w ten sposób nakłonić do zwierzeń. – Wiesz, który hormon odpowiada za twoją otyłość? A raczej niedobór hormonu, jak sądzę. Mówiłaś mi o tym. Pamiętasz? Zdaje mi się, że chodziło o tarczycę, ale nie wiem, czy dobrze zapamiętałem. Czy to tarczyca?
Joan spojrzała ponad jego ramieniem na słoiki stojące w rzędach na półkach. Były rozmaitych kształtów i rozmiarów: z kamionki i do piklowania, ze zdrapanymi oryginalnymi naklejkami, na których przylepiono nowe nalepki. Z tej odległości widziała w środku jedynie jakieś kulki, ale ponieważ wcześniej rozpoznała w akwarium implanty piersi, podejrzewała, że i te pojemniki zawierają części ludzkiego ciała. A teraz on pyta ją o tarczycę. O Jezu! Czy dlatego wykazywał tyle zainteresowania jej osobą? Czy przygotował już słoik na jej tarczycę?
– Nie wiem – wydusiła przez gulę, która zatkała jej gardło. – To znaczy, oni nie wiedzą. – Wargi jej drżały, naciągnęła przykrycie na ramiona, udając, że to nie strach, tylko zimno.
– A ja myślałem, że tarczyca – burknął jak urażony chłopiec, prawie się nadąsał.
– Nie, nie, nie tarczyca. Skądże znowu. – Robiła wszystko, by jej głos brzmiał mocno i pewnie. Musi go przekonać. – Prawdę mówiąc, wykluczyli tarczycę, absolutnie ją wykluczyli. No wiesz, to pewnie tylko brak samodyscypliny.
– Samodyscypliny?
Zmarszczył czoło – raczej zdziwiony niż zły. I znowu przypominał jej chłopca, chyba z powodu niebieskiego fluorescencyjnego światła z akwarium. Ale też ze sposobu, w jaki siedział, ze skrzyżowanymi nogami, z jedną stopą podkuloną pod siebie. Ręce trzymał na kolanach, jego wzrok przesłoniło zmęczenie, włosy miał zmierzwione, jakby i on dopiero co się obudził.
Czy próbuje wymyślić, jak stłamsić jej samodyscyplinę, a raczej jej resztki? Czy powinna poszukać innej odpowiedzi? Nagle spostrzegła błysk metalu. Jej pusty żołądek gwałtownie się skurczył. W dłoniach położonych spokojnie na kolanach mężczyzna trzymał coś, co wyglądało jak nóż do filetowania.
Joan zamarła, tylko nerwowo rzucała wzrokiem po pokoju. Panika wypełzła z jej pustego żołądka, o mały włos nie zamieniając się w krzyk.
A zatem przyszedł po jej tarczycę. Chce ją wyciąć z jej ciała. Czy najpierw ją zabije? O Boże najdroższy.
Wtedy mężczyzna oznajmił:
– Nigdy nie uważałem, że jesteś gruba. – Spuścił wzrok na swoje dłonie, po czym podniósł je z uśmiechem, nieśmiałym, chłopięcym uśmiechem.
Przypomniało jej się ich pierwsze spotkanie. Był wówczas taki uprzejmy i cichy, patrzył z zainteresowaniem i słuchał, i pragnął jej zrobić przyjemność.
– Dziękuję – powiedziała, rozpaczliwie próbując się uśmiechnąć.
– Czasami lekarze się mylą. – Wstał z posmutniałą miną.
Rozdygotana Joan każdym nerwem przygotowywała się na najgorsze.