ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY
Lillian zrobiła coś, czego nie robiła przez wszystkie te lata, odkąd została współwłaścicielką księgarni. Zadzwoniła do Rosie i poinformowała ją, że przyjedzie później. Teraz, siedząc w samochodzie i patrząc na stary dom, w którym dorastała, nie mogła uciec od myśli, że popełnia błąd.
Wszystko było zniszczone i zapuszczone, poczynając od obłażących z farby budynków po zardzewiałe samochody stojące na podwórzu, które wyglądało jak cmentarzysko dla niechcianych pojazdów. Kilku z nich nie rozpoznała, przypuszczalnie pojawiły się po jej ostatniej wizycie. Stały obok starego kombi, pierwszego wozu, który po śmierci matki został skazany na emeryturę. Uznali z bratem, że nie powinni nim jeździć bez jej pozwolenia.
Lillian wyjrzała przez okno samochodu. Dłonie trzymała wciąż na kierownicy, niezdecydowana, czy zostać, czy odjechać. Jakże jej brat, Wally, może tu żyć? Czy mu to nie przeszkadza? Nigdy tego nie rozumiała. Przez wszystkie lata dojrzewania pragnęła tylko stąd uciec. Nie wyobrażała sobie, że zostanie w tym domu, bo zadręczyłyby ją wspomnienia. Wally’emu to jakoś nie wadziło.
Starała się podtrzymać w sobie odwagę i stanowczość, z którymi rozpoczęła ten dzień. W myślach obsadziła się w roli detektywa z jednej ze swoich ulubionych powieści kryminalnych. Usiłowała wrócić myślą do minionej nocy, kiedy składała różne fragmenty w całość, i doszła do pewnych wniosków, zgodnych, jak przyznał sam Henry, z teorią psychologa z FBI. Jednak musi odsunąć od siebie dokuczliwe podejrzenie, że Wally ma coś wspólnego ze zwłokami, które znaleziono w beczkach. Może jej brat chroni Vargusa? Tak, to nie jest pozbawione sensu. To byłoby podobne do Wally’ego.
Kiedy podeszła do drzwi frontowych, ogarnęły ją poważne wątpliwości. Mimo to schyliła się, sięgnęła pod donicę i wyjęła spod niej zapasowe klucze. Nie rozumiała, po co Wally zamyka drzwi na klucz. Nie posiadał nic takiego, co zainteresowałoby złodzieja. Ale taki był Wally. Zawsze podejrzliwy wobec ludzi. Zawsze paranoicznie wystraszony, że ktoś chce wyrządzić mu krzywdę.
W domu cuchnęło stęchlizną, jakby od dawna stał zamknięty i pusty, lecz ostry zapach przypalonego jedzenia szybko zmienił pierwsze wrażenie Lillian. Wszędzie walały się jakieś rzeczy, stosy gazet, magazynów i kaset wideo. Za to w kuchni panował porządek. Żadnych brudnych naczyń w zlewozmywaku, żadnych zarośniętych tłuszczem garnków czy patelni na kuchni. Żadnych śmieci w kącie. Wprost nie mogła w to uwierzyć.
Powinna sprawdzić zamrażarkę. Nabrała głęboko powietrza i otworzyła ją, gotowa skrzywić się z obrzydzenia. Henry wspomniał mimochodem o brakujących częściach ciała ofiar, lecz nie rozwinął tematu. Lillian nie była pewna, co znajdzie. Tymczasem w zamrażarce leżały tylko jakieś pizze i hamburgery. Czego się spodziewała? Co się z nią dzieje, na Boga?
Pokręciła głową i zajrzała do pralni, która mieściła się obok kuchni. Tu napotkała bardziej znajomy widok: sterty brudnych ubrań na podłodze, bez podziału na białe i kolorowe albo delikatne i bardziej wytrzymałe. Zawracała do kuchni, kiedy w ostatniej chwili wpadł jej w oko biały pognieciony T-shirt, rzucony w kąt na wierzchu czarnej torby na śmieci.
To głupie, powiedziała sobie, trzeba jechać do księgarni. Jak zwykle ponosi ją wyobraźnia. A jednak podeszła do kąta i podniosła T-shirt, rozłożyła go i szeroko otworzyła oczy. Koszulka była cała w zaschnięte rdzawe plamy. Lillian stwierdziła z przekonaniem, że to krew. Ręce jej się trzęsły, gdyż uporem szukała racjonalnego wyjaśnienia tych zabrudzeń.
W dzieciństwie Wally’emu często leciała krew z nosa. Pewnie ta przypadłość została mu na całe życie. Bez ustanku narzekał na jakieś bóle. Miał kiepskie zdrowie. Oczywiście, wciąż krwawiło mu z nosa.
– Lillian?
Podskoczyła na dźwięk głosu brata, który dobiegł od drzwi. Wypuściła z rąk T-shirt i spojrzała za siebie. Zobaczyła twarz Wally’ego naznaczoną grymasem niezadowolenia.
– Co tutaj robisz, do diabła?
– Szukam cię – skłamała, natychmiast uświadamiając sobie, że kiepski z niej kłamca. Jak na osobę, która spędza życie w wyobraźni, powinna być lepsza w wymyślaniu wiarygodnych historii.
– Nigdy tu nie przyjeżdżasz.
– To chyba nostalgia. Nagle poczułam się samotna i zatęskniłam za starym domem. – Kłamstwa wypadały coraz gorzej. Nawet ona by w nie nie uwierzyła. – Mogę być z tobą szczera, Wally?
– To dobry pomysł.
– Szukałam… Chciałam zobaczyć, czy znajdę… ten stary niebieski wazon mamy.
– Co?
– No wiesz, taki niebieski, ceramiczny. Pamiętasz go? – Teraz osiągnęła cel. Widziała, że Wally uruchomił pamięć. – Ten, który podarowała jej ciotka Hannah.
– I na co ci to teraz? – spytał, ale już bez podejrzliwości. – Jest chyba na górze, na poddaszu. Pójdę i poszukam.
Dobry chłopiec. I dobry brat, chociaż matka ze wszystkich sił próbowała ich skłócić. Na pewno nie zrobił nic z tych rzeczy, które zrodziła nadgorliwa wyobraźnia siostry. To po prostu niemożliwe.
Mimo to, słysząc jego kroki na schodach, Lillian podniosła zakrwawiony T-shirt i włożyła do torby.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY
Waszyngton
R.J. Tully spacerował przed zbudowanym z cegły apartamentowcem i bawił się drobnymi w kieszeni. Przystanął, oparł się o poręcz i podniósł wzrok na ciemne chmury. Z całą pewnością za moment zacznie lać. Dlaczego nie wziął ze sobą parasola?
Gdy był młodszy, stosował się do zasady, że prawdziwemu mężczyźnie nie wypada chodzić z parasolem. To była kwestia ambicji. Mężczyźni po prostu nie używali parasoli. Teraz, kiedy powiało chłodem i Tully podniósł kołnierz kurtki, stwierdził, że lepiej być suchym niż tak zwanym macho. Przypomniał sobie, jak Emma mówiła mu kiedyś, że tylko bardzo cienka linia dzieli macho od sfrustrowanego niedojdy. Kiedy jego piętnastoletnia córka zdobyła te mądrości?
Tully spojrzał na zegarek, a następnie przeniósł wzrok na ulicę. Spóźnia się. Zawsze się spóźnia. Może doszła do wniosku, że nie ma ochoty być z nim sam na sam. W końcu szczęśliwie unikali się od bostońskiego incydentu.
Boston… można by pomyśleć, że od tamtej pory minęły wieki. Nagle ją dostrzegł w odległości jakiejś pół przecznicy, w czarnym trenczu, czarnych butach na wysokich obcasach, z czarną parasolką i tymi jedwabistymi blond włosami w rudawym odcieniu. I nagle Boston bardzo zbliżył się w czasie.
Tully pomachał do niej, gdy wreszcie popatrzyła w jego stronę. Był to taki szeroki wymach z wyprostowanymi palcami w kierunku przeciwnym do biegu wskazówek zegara. Machał jak jakiś idiota, który kieruje ruchem. Coś takiego mógł wykonać wyłącznie sfrustrowany niedojda. Totalny sfrustrowany niedojda. Co się z nim dzieje? Dlaczego w jej obecności do tego stopnia nie panuje nad nerwami? Pomachała mu w odpowiedzi. Chyba nawet posłała mu uśmiech. Nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego postanowili wymazać Boston z pamięci.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała doktor Gwen Patterson. – Długo czekasz?
– Nie, skąd. – Nagle dwadzieścia minut nerwowego spaceru przestało się liczyć.