Dozorca podał im kod i wręczył klucz do apartamentu 502, ale zapomniał dodać, że pojadą na górę, na ostatnie piętro, otwartą windą bagażową. Tully nie znosił takich wind, metalowych bramek zamiast drzwi, kabli na wierzchu i szumu wystawionego na widok starego systemu hydraulicznego. Jednak na doktor Patterson nie robiło to najmniejszego wrażenia.
– Byłaś już kiedyś w jej mieszkaniu? – spytał, żeby zabić ciszę i nie myśleć o skrzypieniu łańcuchów, które wymagały porządnego naoliwienia.
– Około pół roku temu urządziła wystawę, wtedy tu byłam, ale to jedyny raz.
– Wystawę?
– Tak, jej poddasze to także pracownia.
– Jej pracownia?
– Jest artystką.
– Aha, okej. Rozumiem.
– Dziwne, że Maggie ci nie powiedziała.
Oświadczyła to takim tonem, jakby była zła na O’Dell. Nie, na pewno mu się zdawało. Popatrzył na jej profil, kiedy podniosła wzrok na numery oznaczające kolejne piętra. Postanowił nie wracać do tematu. I tak od razu domyśliłby się profesji Joan Begley. Poddasze o wiele bardziej przypominało pracownię niż przestrzeń mieszkalną. Reflektorki podświetlały rzeźby na podwyższeniach i ściany pełne oprawionych obrazów. W rogu stały płótna oparte o sztalugi i kolejne postumenty. Niektóre płótna były zamalowane jaskrawymi kolorami, inne, tylko zagruntowane na biało, czekały na swoją kolej. Chromowane półki dźwigały narzędzia pracy, pędzle w słoikach z zielono-czerwonym roztworem, tubki farby bez zakrętek, lutownice i coś, co wyglądało jak wiertła, a także kawałki metalu i rur. Pośród tego bałaganu stały gliniane figurki, miniaturowe modele prawdziwych rzeźb. Jedyny znak normalnego życia stanowiła sofa z poduszkami, które spadły na podłogę z twardego drewna oraz, w odległym kącie, kuchnia oddzielona ladą zastawioną pustymi pojemnikami po jedzeniu na wynos, butelkami po wodzie mineralnej, brudnymi szklankami i stosem papierowych talerzy.
– Chyba wyszła stąd w pośpiechu – zauważył Tully, ciekawy, jak można mieszkać i pracować w tym samym miejscu. On by tego nie zniósł.
– Masz rację. Bardzo się przejęła śmiercią babci.
– Więc rozmawiałaś z nią, zanim wyszła?
– Zamieniłyśmy parę słów.
Tully nie zwracał uwagi na dzieła sztuki, same w sobie stanowiące nie lada wyzwanie. Zaczął szukać biurka i komputera. O’Dell podyktowała mu listę rzeczy do sprawdzenia.
– Gdzież ona trzyma komputer? – Spojrzał na doktor Patterson.
Z przekrzywioną głową stała przy ścianie z obrazami, jakby widziała coś w tych kolorowych plamach. Tully nie rozumiał sztuki, mimo wysiłków Caroline, jego byłej żony, która ciągała go po galeriach i pokazywała artystycznie doskonałe interpretacje niesprawiedliwości społecznej albo cierpienia jednostki tam, gdzie Tully widział jedynie kleksy czarnej farby zabrudzone czerwienią.
– Nie wiesz przypadkiem, gdzie ona trzyma komputer? – spytał powtórnie.
– Sprawdź tę dużą szafę.
– Szafę? Okej.
Ohydne monstrum z wiśniowego drewna zajmowało niemal całą ścianę. Kiedy Tully zaczął otwierać kolejne drzwiczki i szuflady, gigant jeszcze rósł, pęczniał od obrotowych półek i przesuwanych ruchomych skrytek, i w końcu okazało się, że połknął też laptop.
– Czy to jej jedyny komputer?
Doktor Patterson podeszła bliżej i przebiegła palcami po powierzchni mebla ruchem bardzo przypominającym pieszczotę.
– Chyba ma dwa. Darzyła laptopy wielkim sentymentem. Zawsze powtarzała, że może wziąć ze sobą laptop nawet do parku czy kawiarni.
– Więc może ten drugi zabrała do Connecticut?
– Tak, zapewne. Ależ oczywiście, przysłała mi stamtąd maila.
Tully otworzył laptop, ostrożnie dotykając obudowy, żeby nie zatrzeć pozostawionych odcisków palców i nie dodać swoich. Potem długopisem naciskał klawisze.
– Znam kilka sztuczek, dzięki którym powinienem dostać się do jej skrzynki. To może zabrać chwilę. – Na ekranie pojawiła się prośba o hasło. Tully zawahał się. – Obawiam się, że potrwa długo, zanim na coś wpadniesz, ale jednak spytam. Nie przychodzi ci do głowy, jakiego hasła mogła używać?
– Na pewno nie swojego imienia czy nazwiska, nawet w zmienionej formie. – Patrzyła w skupieniu na ekran. Tully pomyślał już, że o nim zapomniała, kiedy podjęła: – Spróbuj Picasso. Jedno c, dwa s. To jej ulubiony artysta. Mawiała, że jest zerem w stosunku do niego i jego dzieła. Pewnie zauważyłeś w jej obrazach fascynację okresem błękitnym… wielu twierdzi, że najlepszym w twórczości Picassa… a w rzeźbach wyraźną inspirację kubizmem. Zwłaszcza w rzeźbach z metalu.
Tully skinął głową, choć nie odróżniał kubizmu od kubka, i napisał Picasso, ponownie za pomocą długopisu.
– Nie przechodzi.
– Hm… to może jego imię.
Tully chwilę czekał w bezruchu, aż do niego dotarło, że zdaniem Patterson powinien znać imię Picassa. Jezu! Pewnie nawet zna. Miał niepowtarzalną okazję, żeby zrobić na niej wrażenie. Jak to było, do jasnej cholery? Nie pomagała mu. Czy to jakiś test? Zerknął na nią ukradkiem i zobaczył, że Gwen znowu zatonęła w myślach i szuka odpowiedzi w obrazach wiszących na ścianie. W związku z tym nawet nie zauważyła jego przebłysku geniuszu, kiedy wystukał na klawiaturze: Pablo.
– Pablo też nie działa – oznajmił, może odrobinę zbyt dumny jak na kogoś, kto właśnie wklepał złe hasło. Zerknął na Gwen ponownie i dalej czekał. W końcu wstał, przeciągnął się i stanął za nią.
– Wiem, jakie to hasło – oświadczyła nagle, odwracając wzrok od anorektycznego, ziemistego autoportretu, aktu w metalowej ramie, która ucinała sportretowaną kobietę tuż pod wychudzonymi piersiami. – Spróbuj Dora Maar. – Wymówiła imię i nazwisko powoli, a Tully równocześnie naciskał klawisze.
– Bingo. – Ekran się obudził, oznajmiając: „Masz pocztę”. – Skąd wiedziałaś?
– Joan zaczęła podpisywać niektóre ze swoich obrazów Dora Maar. To skomplikowana historia. Cóż, w ogóle Joan jest skomplikowana. Ten właśnie – wskazała na obraz – przypomniał mi o tym.
– Ale dlaczego Dora Maar?
– Dora Maar była kochanką Picassa.
Tully potrząsnął głową i mruknął:
– Artyści.
Kliknął na nową pocztę. Od soboty nikt do niej nie zaglądał. Tego właśnie dnia Joan Begley prawdopodobnie zaginęła. Kliknął na starą pocztę. Jeden adres mailowy powtarzał się najczęściej, każdego dnia coś od tego nadawcy przychodziło, czasami nawet dwa razy dziennie, aż do dnia zniknięcia Joan.
– To nam może pomóc. – Tully otworzył jeden z listów ze starej poczty. – Dostała sporo korespondencji od kogoś, kto ma adres SonnyBoy@hot-mail.com. Nie wiesz przypadkiem, kto to taki?
– Bardzo liczymy z Maggie, że właśnie ty tego się dowiesz.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY
Joan rozbolał żołądek.
Wygłodzona, połknęła wszystko, co przyniósł jej do jedzenia. Może jadła za szybko, było jej nawet głupio z tego powodu. On ją tu więzi, prawdopodobnie po to, żeby wyciąć jej tarczycę, a ona dosłownie pożera kanapkę z serem i chipsy ziemniaczane. Zawsze poprawiała sobie nastrój jedzeniem. Dlaczego akurat teraz miałaby zmieniać przyzwyczajenia?
Nadgarstki i kostki piekły ją od całonocnych prób uwolnienia się z więzów. W gardle zaschło, głos ochrypł od krzyków o pomoc. Gdzież ona jest, że nikt jej nie słyszy? Jeżeli Sonny jej nie zabije, czy ktoś w ogóle ją tu znajdzie? Prawdopodobnie nikt jej nie szuka. Czyż to nie żałosne? Szczerze mówiąc, w jej życiu nie było nikogo, kto by za nią zatęsknił, gdyby nagle zniknęła z powierzchni ziemi. Nikt by tego nie zauważył. Włożyła tyle wysiłku, żeby lepiej wyglądać, schudła, dbała o siebie, i po co to wszystko? Kiedy przyszło do tego, została kompletnie sama.