Выбрать главу

– To znaczy dotarcie do okostnej?

– No właśnie. – Posłał jej uśmiech, przypuszczalnie rutynowy i wypróbowany na studentach. Mimo to uśmiech Bonzado zawsze wydawał się szczery, nawet doświadczona psycholog z FBI tak go odebrała. – Są nią pokryte wszystkie kości. To ten twardy włóknisty materiał. Zawsze powtarzam studentom, że najlepiej zobaczą okostną, jedząc wieprzowe żeberka z grilla, to jest właśnie ta twarda część, która przylega do żeberek. Wie pani, o czym mówię?

Maggie skinęła głową.

– To jest okostna świni, oczywiście.

Tym razem wynagrodziła go uśmiechem, czym chyba sprawiła mu przyjemność. Równocześnie pomyślała, że nieprędko weźmie do ust żeberka z grilla. Zdumiało ją, że sprawił to taki drobiazg, bo przecież cała masa innych rzeczy nie robiła na niej żadnego wrażenia. Wprawdzie nadal nie była w stanie przełknąć niczego, czym częstował ją Keith Ganza z małej lodówki w swoim laboratorium. Maggie uznała zresztą, że to zdrowy objaw. Znak, że nie stała się na tyle obojętna, by spałaszować kanapkę z tuńczykiem, która leżała na półce obok ludzkich organów.

– Reszta niech się jeszcze pogotuje – rzekł Bonzado, zgrzewając dwa świeżo napełnione plastikowe worki, żeby schować je do zamrażarki. Potem przystanął przy zlewozmywaku, zdjął rękawiczki i umył ręce, a następnie wtarł w dłonie esencję waniliową.

Już chciał zdjąć okulary i maskę, kiedy jeden z garnków zaczął kipieć.

Bonzado podniósł pokrywkę i zamieszał w parującym naczyniu czystą drewnianą łyżką. Zmniejszył płomień, po czym mimowolnie nabrał wywaru na łyżkę, podmuchał i zrobił coś zupełnie niewyobrażalnego – wlał sobie nieco płynu do ust.

– Co pan, na Boga!

Spojrzał na Maggie, potem szybko przeniósł wzrok na garnek, czerwony ze wstydu.

– O rany. Przepraszam, nie chciałem pani przerazić. To mój lunch. – Mina Maggie mówiła, że jej nie przekonał, więc raz jeszcze nabrał pełną łyżkę i pokazał jej, żeby mogła zidentyfikować marchewkę, zieloną fasolkę i ziemniaki. – To zupa jarzynowa na wywarze wołowym. Słowo daję. – Potoczył wzrokiem po blatach, aż napotkał puszkę. – Widzi pani. To tylko zupa Campbella. Mniam mniam… pycha.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY

– Przepraszam, ale przywykłem do tego otoczenia i po prostu się zapominam. Proszę wybaczyć. – Bonzado po raz trzeci wyrażał skruchę. – Wynagrodzę to pani. Może da się pani zaprosić na kolację?

– Nie trzeba, naprawdę. Nie ma sprawy. Po prostu trochę mnie to zdziwiło.

– Ależ nie, nalegam. Obok Ramada Plaza jest miła knajpka, U Giovanniego.

– No dobrze, skoro pan nalega.

– A teraz coś pani pokażę, jeśli wolno. – Zdjął maskę, a okulary przesunął na czubek głowy, burząc włosy i wcale się tym nie przejmując. Wreszcie powrócił jego entuzjazm. – No więc przejdźmy do sprawy naszego Wyrywacza Ciał.

– Wyrywacza Ciał?

– Tak go nazywają dzieciaki. Zresztą zdaje się, że tak samo mówią o nim w mediach. Musi pani przyznać, że to dobrze brzmi. W FBI nie nadajecie pseudonimów mordercom?

– Chyba wszyscy oglądają za dużo telewizji.

Swoją drogą, Bonzado miał rację. Często nadawali poszukiwanym przez siebie zbrodniarzom rozmaite przydomki. Zapamiętała z ostatnich czasów Kolekcjonera i Łowcę Dusz. Nie stanowiło to jednak zasady, a już na pewno nie miało nic wspólnego z obelgą. Być może brało się z potrzeby zdefiniowania, zrozumienia mordercy i zapanowania nad nim. Określenie Wyrywacz Ciał było całkiem adekwatne. Adekwatne, ale zbyt łatwe.

Bonzado szerokim gestem poprosił ją do stołu, gdzie na białym płótnie spoczywały świeżo wymyte kości.

– To ten młody mężczyzna z beczki numer trzy. – Numerowanie należało, niestety, do czynności niezbędnych. Maggie słyszała, jak Watermeier kazał namalować numery na boku i na wieku wszystkich beczek. Teraz zobaczyła, że także kości posiadają przywieszki z numerem.

– Młody mężczyzna? Skąd pan to wie? – Nie zaglądała wcześniej do tej beczki. Stolz oznajmił, że w środku znajduje się tylko kupa kości. Była ciekawa, czy to możliwe, żeby znaleźli na nich wystarczającą ilość tkanki mięśniowej lub skórnej, aby na jej podstawie określić choćby płeć, nie wspominając już o wieku.

Bonzado wziął do ręki kość udową. Maggie rozpoznała ją. Posiadała przecież wykształcenie medyczne, chociaż układ kostny nie należał do jej ulubionych tematów.

– W chwili przyjścia na świat w kilku miejscach mamy drobne kawałeczki kości, które w dzieciństwie i wczesnej młodości człowieka rosną i w końcu łączą się w całość. Jednym z takich miejsc jest zakończenie kości udowej. O tutaj – pokazał – przy kolanie. Widzi pani tę niewielką szparę? Teraz to wyżłobienie wygląda jak szrama na kości w miejscu, gdzie nastąpił wzrost. Z czasem to zanika.

Pochylił się nad kością, prawie dotykał jej czołem, a jego łokieć ocierał się o bok Maggie. Przez moment ją to krępowało. Wyraźnie poczuła świeżą woń dezodoryzującego mydła z subtelnym śladem zapachu wody po goleniu, i to pomimo upiornych woni laboratoryjnych.

– Widzi pani? – spytał powtórnie.

Czym prędzej skinęła głową i przeniosła ciężar ciała na drugą nogę, żeby się od niego odsunąć.

– Tutaj to wyżłobienie jeszcze nie zniknęło, a zatem powiedziałbym, że był to młody człowiek, między osiemnastym a dwudziestym drugim rokiem życia, co najwyżej mógł mieć dwadzieścia trzy – dwadzieścia cztery lata. Czasami w przypadku nastolatków i ludzi młodych trudno ustalić płeć, ale to zdecydowanie mężczyzna. Zauważyła pani na pewno, jakie grube są te kości, a stawy są guzowate. Do tego kwadratowa szczęka oraz szerokie i nisko położone brwi.

– Co znaczy, że morderca wybrał na swoje ofiary kobietę po czterdziestce, starszego mężczyznę, który już nie żył i był zabalsamowany, i młodego mężczyznę. A czwarta beczka? Ta, w której ofiara ma odbity wzór na plecach? Wiemy coś więcej na jej temat?

– Niezbyt wiele. Stolz przesłał mi faksem, jak wygląda rana głowy, ale dopiero na moją usilną prośbę. To kobieta. Stolz ma ogromny kłopot z określeniem jej wieku.

– Większość seryjnych zabójców wybiera konkretny typ ofiar. Ted Bundy był tak rygorystyczny, że wybierał tylko młode kobiety z długimi ciemnymi włosami z przedziałkiem pośrodku. A ten nie ma żadnych preferencji. Nie wiadomo, według jakich kryteriów dokonuje wyboru.

– Och, sądzę, że istnieje takie kryterium. Tyle że dosyć oryginalne. Dlatego uważam, że to panią zainteresuje. – Bonzado odłożył jedną kość udową i sięgnął po drugą, a raczej po to, co z niej pozostało. Wyglądała, jakby ją odpiłowano nad rzepką. – Proszę spojrzeć na koniec prawej kości udowej. – Podał ją Maggie, która przyglądała się bulwiastej narośli czy chrząstce, również częściowo odpiłowanej.

– Co to jest?

– Zapewne miał tak od urodzenia. Domyślam się, że to ostroga kostna. Być może postępujące zniekształcenie, które czekało na operacyjne usunięcie albo korektę, kiedy kości przestaną rosnąć. Ta część kości udowej nie sprawiałaby zresztą wielkiego problemu, więc trudno coś orzec. Prawdopodobnie mężczyzna kulał, nie wiem, na ile poważnie. Mógłbym powiedzieć więcej na podstawie kości strzałkowej i piszczelowej.

– Niech zgadnę – wtrąciła Maggie. – Nie może pan powiedzieć nic więcej, ponieważ ich brak, czy tak?

– Niestety. Ale to jest właśnie poszukiwane przez panią kryterium. W ciele pierwszej kobiety brakowało implantu piersi, prawda? Stary mężczyzna miał guz mózgu, a Wyrywacz Ciał wyjął mózg. W wypadku tego młodego człowieka widocznie wziął sobie kości dolnej kończyny. Beczka była szczelnie zamknięta, kiedy ją znaleźliśmy, a zatem wszystko, co było w środku, mamy tutaj. – Pokazał zasłany kośćmi blat stołu. – A jeśli chodzi o tę kobietę z odciśniętym wzorem na plecach… Stolz jeszcze sobie z nią nie poradził, ponieważ robaki zrobiły swoje, ale dam głowę, że coś wyjdzie, jakiś brakujący zniekształcony czy chory organ. To na pewno kryterium naszego mordercy. Jego celem jest pozbawienie ofiary wad. Może to obsesyjny perfekcjonista? Może mu się zdaje, że w ten sposób eliminuje ze świata niedoskonałości?