Henry patrzył w dół ze skraju wzgórza. Już prawie wyciągnęli samochód spomiędzy drzew, już widać było maskę i można było bez wątpienia powiedzieć, że to ostatni model sedana. Jezu! Co za jatka! Dlaczego nieszczęścia chodzą parami?
Szkoda, że to nie jakiś zwyczajny pijak, który jechał do góry, stracił panowanie nad kierownicą i spadł ze skalnego nawisu. Chciałby, żeby to było takie proste. Przyjechał tutaj wyłącznie po to, by udowodnić, że O’Dell się myli. A teraz prawdopodobnie właśnie znaleźli tę Joan Begley.
Zobaczył, że O’Dell zostawia wynajętego forda escorta za policyjną blokadą. By uniknąć intruzów, policjanci z Meriden zamknęli bramę parku na kłódkę i trzymali straż przy wejściu, a mimo to kręta droga prowadząca na szczyt wzgórza była nadal zatłoczona. Szeryf pomachał do zastępcy Trumana, żeby wpuścił agentkę O’Dell.
– Znaleźliście ją? – spytała, nie dając mu dojść do słowa.
– Miałem nadzieję, że to pijak, który nie wyrobił się na zakręcie – wyznał Henry, wsparty o drewnianą barierkę.
Stali w milczeniu ramię przy ramieniu, patrzyli, jak pomoc drogowa wyciąga samochód spomiędzy skał i zarośli, i słuchali, jak metal drapie o pień drzewa.
W końcu, kiedy wrak znalazł się na ziemi, zastępca Charlie Newhouse zawołał do szeryfa, zajrzawszy wpierw do roztrzaskanej maski wozu:
– W środku nikogo nie ma!
– Jezu! Na co mi ten burdel? Weź tablice rejestracyjne. – Mówiąc to, Henry zobaczył, że brak tylnej tablicy.
– Nie ma tablicy z przodu – zameldował Arliss.
– Tylnej też nie ma – rzekł Watermeier.
– Myśli pan, że ktoś je ukradł? – spytał Charlie.
– Lepiej zadzwoń do chłopaków, niech przyjadą z lawetą i zabiorą ten wóz. – Henry podszedł do samochodu i próbował zajrzeć do środka przez stłuczoną przednią szybę.
– Szeryfie.
O’Dell stała z tyłu za sedanem i czekała na niego. Kiedy do niej podszedł, pokazała mu mały biały kawałek materiału, który wystawał z bagażnika, jakby został przyciśnięty klapą.
– Gówno! – mruknął szeryf i poczuł ucisk w piersi. – Charlie, sięgnij no tam i otwórz bagażnik, tylko nie ruszaj czego nie trzeba.
Nikt nawet nie drgnął. Henry podniósł wzrok na swoich dwóch zastępców i operatora z pomocy drogowej, którzy wlepiali oczy w bagażnik.
– Charlie – powtórzył Henry.
Tym razem zastępca wykonał polecenie, ale jak tylko klapa bagażnika podskoczyła, Henry poważnie się zastanowił, i to nie po raz pierwszy, dlaczego, do jasnej cholery, nie odszedł na emeryturę pół roku wcześniej.
Otworzył bagażnik na całą szerokość i wszyscy zamarli. Bez ruchu i bez słowa patrzyli na drobne ciało kobiety skulonej wewnątrz. Henry od razu zauważył, że morderca nie związał jej rąk ani nóg. Pewnie nie było takiej potrzeby. Mieli przed sobą tył głowy, potargane i zlepione dużą ilością krwi włosy, w miejscu, gdzie prawdopodobnie otrzymała śmiertelny cios. Czaszka pękła na skutek zbyt dużej siły zamachu jak na tak drobną osobę.
– Przypuszcza pani, że to ta? – Watermeier spojrzał na O’Dell.
– Trudno powiedzieć. Mam tylko zdjęcie. Za to rana na głowie wygląda znajomo.
– Taa, to samo pomyślałem. – Henry przetarł oczy. Jezu. Jeszcze nie wydobyli wszystkich ofiar, a już znaleźli następną. – Arliss, zadzwoń do Carla, żeby przyjechał z laboratorium. I do doktora Stolza.
– Oni są chyba w kamieniołomie, sir.
– Wiem. Zadzwoń do nich i powiedz, żeby przywieźli tu swoje tyłki.
– Sir? Mam im tak właśnie powiedzieć?
Henry z chęcią udusiłby smarkacza.
– Charlie, mógłbyś…
– Już się tym zająłem, szeryfie.
Henry zauważył, że O’Dell wciąż stoi i patrzy, jakby nie wierzyła własnym oczom, a przecież to ona sugerowała, żeby przeszukać te okolice. Przysunął się i pochylił, niczego nie dotykając. Uważnie obejrzał wnętrze bagażnika wokół ciała, szukając jakichś widocznych śladów. Czegoś, co podpowiedziałoby im, czy to jest Joan Begley. Może nawet miał nadzieję, że narzędzie zbrodni spadło na głowę ofiary przypadkiem. Niestety nie znalazł kompletnie nic. Dojrzał tylko profil kobiety i nagle stwierdził, że skądś ją zna. Taa, już ją spotkał, a przecież nie widział zdjęcia Begley, które miała O’Dell.
Delikatnie dotknął ramienia zmarłej, przesunął ją lekko. I w tej samej chwili gwałtownie odskoczył.
– Jasna cholera! – Uderzył głową w klapę bagażnika. Chwiejnym krokiem cofnął się, mało co nie stracił równowagi. Niewiele brakowało, a padłby jak długi na ziemię.
Pozostali spojrzeli na tył głowy kobiety, usiłując zobaczyć, co go tak przeraziło.
– To ta dziennikarka z telewizji – rzekł niemal bez tchu, czując, że serce za moment rozwali mu żebra. – Ta, która za mną wszędzie łaziła.
– O czym pan mówi? – spytała O’Dell, podchodząc bliżej.
Henry uniósł ramiona i wytarł ręce w spodnie, jakby się do czegoś szykował. Potem pochylił się znowu nad bagażnikiem, tylko tyle, ile było konieczne. Po sekundzie wahania położył rękę na ramieniu ofiary.
– Wyjął jej gałki oczne, popieprzeniec. – Odsunął się tak, żeby wszyscy widzieli twarz zamordowanej kobiety. W miejscu niebieskich oczu widniały puste oczodoły.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SIÓDMY
Komórka Maggie dała znak, że bateria wysiada. No tak, poprzedniego wieczoru zapomniała ją naładować.
– Tully, zaraz stracę połączenie, więc do rzeczy. Znalazłeś coś ciekawego w mailach Sonny’ego?
– Pisze, że w dzieciństwie dużo chorował i matka podawała mu lekarstwo, po którym czuł się jeszcze gorzej. Doktor Patterson sugeruje… okej, to może naciągane, ale raczej się z nią zgadzam… otóż facet mógł być ofiarą syndromu Münchhausena. Wiesz, o czym mówię?
– Sądzisz, że matka celowo wywoływała u niego chorobę, żeby zwrócić na siebie uwagę?
– Tak, właśnie. Doktor Patterson rozmawia teraz z miejscowym szpitalem. Liczy na to, że dzięki swej pozycji uda się jej skłonić kogoś z personelu do przejrzenia archiwów szpitalnych z ostatnich pięciu czy dziesięciu lat wstecz.
– Mógłbyś sprawdzić dla mnie drugie nazwisko? Jacob Marley. Zobacz, czy coś znajdziesz.
– Jacob Marley?
– Tak, szef zakładu pogrzebowego. Joan Begley prawdopodobnie poszła z nim na pizzę tego wieczoru, kiedy zniknęła. Możliwe, że jego wersja jest prawdziwa, to znaczy że to była służbowa kolacja, by zakończyć sprawę pogrzebu, ale kiedy go wczoraj odwiedziłam, był spięty, jakby miał coś na sumieniu. Poza tym jest Juniorem, który nienawidzi, jak mówi się o nim Junior.
– Jeżeli jest szefem zakładu pogrzebowego, to miał dostęp do zabalsamowanych zwłok Steve’a Earlmana.
– Owszem, był nawet za dobrze przygotowany do rozmowy na ten temat. Ale nie odpowiada portretowi psychologicznemu mordercy. A ty każesz mi teraz szukać hipochondryka, który cierpi także na paranoję i urojenia, ponieważ matka z premedytacją wywoływała w nim chorobę? Jakie proste zadanie.
– Chcę ci pomoc.
– Wiem, Tully. Przepraszam, jestem zdenerwowana. – Zwolniła na ostrzejszym zakręcie, potem dodała gazu. – Znaleźliśmy następne ciało.
– O Jezu. Czy to Begley?
– Nie, nie ona. Być może mamy samochód, który wynajęła. Nadal to ustalają. Ale w środku była dziennikarka z lokalnej telewizji. Posłuchaj uważnie: miała kiepski wzrok.
– Niech zgadnę, wyjął jej gałki oczne?
– Tak. I wsadził ją do bagażnika. Obawiałam się tego. Pewnie sobie uroił, że ona go śledzi. Watermeier twierdzi, że przyjeżdżała codziennie do kamieniołomu i polowała na niego.
Telefon znowu zaczął popiskiwać.
– Za chwilę cię stracę, Tully.