Выбрать главу

– Zadzwonię, jak znajdę coś o Marleyu. Aha, poproszę doktor Patterson, żeby do ciebie zadzwoniła, jak dowie się czegoś w szpitalu.

– To pilne. Jeżeli Joan Begley żyje, czuję, że to nie potrwa długo. Ostatnie morderstwo oznacza, że facet wpadł w panikę, a my póki co dysponujemy jedynie nadmiarem chorych organów, mnóstwem zbiegów okoliczności i białym woskowanym papierem ze sklepu mięsnego.

– Papier ze sklepu mięsnego?

– Taa, biały woskowany. Ma tego chyba całe tony, służy mu do zawijania wyciętych kawałków swoich ofiar. Wydaje mi się, że to coś znaczy, ale co? Masz jakiś pomysł?

– Ciekawe, gdzie się kupuje taki papier.

– Cóż, na pewno nie w miejscowym Stop amp; Shop. Już to sprawdziliśmy.

– Mówiłaś zdaje się, że Earlman był rzeźnikiem?

– To prawda.

– Miał synów?

– Nie, też mi to chodziło po głowie. Po jego śmierci sklep zamknięto. Ktoś kupił całe wyposażenie, ale sklep został zlikwidowany. – Mało co nie przejechała na czerwonym świetle. Nacisnęła gwałtownie hamulec i usłyszała kilka soczystych słów od kierowcy, który jechał za nią. – Po co kupować wyposażenie sklepu mięsnego, jeśli nie ma się zamiaru go prowadzić? Czy to nie dziwaczne?

– Nie wiem. Różnie z tym bywa. Powinnaś zobaczyć, co ludzie kupują i sprzedają na giełdzie internetowej.

– A skąd wiesz, co ludzie kupują i sprzedają na giełdzie internetowej? – Kolejny pisk telefonu. – Moja bateria wysiada, Tully. Zanim się dokumentnie wyładuje, dwie sprawy. Jak Harvey? Nie doprowadza was do szału?

– Wcale. Zresztą będziesz musiała przekupić Emmę, żeby go odzyskać.

– Nie pozwól jej przyzwyczajać się do mojego psa, Tully.

– Już za późno.

– Po drugie, jak się ma Gwen?

W słuchawce zapadła cisza, Maggie już pomyślała, że straciła połączenie, kiedy Tully odparł w końcu:

– Chyba dobrze.

– Bądź tak dobry i sprawdź to, okej?

– Jasne. Nie ma sprawy.

– Dzięki, Tully. Powiedz Emmie, że nie dostanie mojego psa.

– O’Dell, jeszcze jedno. – Wychwyciła zmianę w jego tonie. – Cunningham o ciebie pytał.

Maggie poczuła, jak sztywnieją jej mięśnie.

– Tak?

– Pytał, czy rozmawiałaś ze mną o swoim urlopie – powiedział z powagą, niemal przepraszająco.

Wiedziała, że Tully nie potrafi kręcić. Nigdy nie kłamał, zwłaszcza Cunninghamowi. A teraz pewnie wpakowała ich oboje w niezłą kabałę.

– I co mu powiedziałeś? – Ścisnęła kierownicę, czekając na odpowiedź.

– Powiedziałem mu prawdę. Że wspominałaś coś o żonkilach. – Rozłączył się, zanim zdążyła to skomentować.

Maggie uśmiechnęła się pod nosem i wjechała na parking, wracając myślą do sprawy i odsuwając na bok ewentualną reprymendę szefa. Wzięła ze sobą plan miasta. To tylko przeczucie, ale na czym w końcu miała się oprzeć? Musi znaleźć budynek administracji okręgu. Musi dowiedzieć się, kto kupił wyposażenie sklepu mięsnego, łącznie z rolkami białego papieru pakunkowego.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMY

Henry jechał do kamieniołomu i już prawie tam dotarł, kiedy postanowił zawrócić do centrum Wallingford. Nabrał nieodpartej ochoty na filiżankę mocnej kawy, ale najbardziej zależało mu na tym, żeby wpaść do księgarni i zobaczyć się z żoną. Kiedy media dowiedzą się o rozwoju wypadków, będzie gorąco, zwłaszcza że ostatnia ofiara pochodzi z ich środowiska. Czyżby mieli z Rosie pożegnać się ze spokojną emeryturą w tej okolicy?

Jechał bocznymi drogami, przez obrzeża miasta. Jechał powoli, wdychał świeże powietrze przez otwarte okno, żeby zlikwidować ten bolesny ucisk w klatce piersiowej. To za karę. Ma za swoje, skoro nie bierze regularnie tabletek na nadciśnienie. Czyżby jedenastego września uniknął losu kolegów tylko po to, żeby paść na zawał podczas jazdy przez Connecticut?

Mijając cmentarz św. Franciszka położony wokół wzgórza, spostrzegł mężczyznę, który szybko czmychnął za wysoką płytę nagrobną. Początkowo pomyślał, że mu się zdawało. Może jednak ma atak serca. Ale przecież atak serca raczej nie wywołuje halucynacji.

Podjechał do bramy cmentarnej i zatrzymał wóz. Żeby widzieć płytę nagrobną z tego miejsca, musiałby wysiąść. Siedział i dumał, i znowu nie był pewien, czy sobie czegoś nie uroił. W końcu co w tym złego, że ktoś jest na cmentarzu. Ludziom wolno tam chodzić, kiedy chcą, przynosić kwiaty na groby. Ano właśnie, zatem nie ma powodu, żeby się ukrywać.

Cofnął trochę wóz i wyjechał na drogę. Rosie go wyśmieje, to znaczy wyśmieje te duchy, które mu się zwidziały, bo na pewno nie to, że zapomniał połknąć lekarstwo na nadciśnienie. Podniósł wzrok i spojrzał we wsteczne lusterko. Wjechał na kolejny zakręt. Gdy cmentarz zaczął znikać z oczu, znowu zobaczył tego człowieka. Tym razem Henry przystanął na poboczu, ponieważ był tu niewidoczny z cmentarza.

Zostawił samochód i poszedł rowem, żeby nikt go nie zobaczył. Cmentarz był tyłem zwrócony ku lasowi. Henry dostrzegł półciężarówkę zaparkowaną między drzewami, gdzie, jak wiedział, nie było żadnej drogi.

Wspiął się po stromej pochyłości, licząc na to, że go zasłoni, aż dotrze do lasu. Błoto i kamienie wyślizgiwały się spod butów, bał się, że mężczyzna go usłyszy. Parawan drzew iglastych pozwolił mu dokładniej przyjrzeć się nieznajomemu.

Stał plecami do Henry’ego, trzymał w ręce łopatę i kopał. Aha, więc to grabarz. To dlaczego chowa się przed przejeżdżającym samochodem? No i czy nadal kopią groby ręcznie? Widział już na cmentarzu specjalistyczny sprzęt, taką miniaturową koparkę ze szczękami. Taa, teraz z całą pewnością tak to właśnie robią. Zresztą, zdaje się, Vargus i Hobbs mają umowy z kilkoma zakładami pogrzebowymi.

Podszedł bliżej, żeby lepiej widzieć. Wówczas zdał sobie sprawę, że nieznajomy wcale nie kopie nowego grobu, tylko rozkopuje stary. I wtedy mężczyzna odwrócił głowę na tyle, że Henry go poznał. To był Wally Hobbs, który skulił się za wysokim kamieniem nagrobnym, bo właśnie drogą przejeżdżał kolejny samochód.

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY

Luc przez cały ranek nie opuszczał domu. Nie zabrał nawet gazety. Od wyjścia agentki O’Dell krążył niespokojnie od okna do okna, co jakiś czas rzucając okiem na włączony telewizor, i nie wypuszczał z ręki kija bejsbolowego. Scrapple już wiele godzin temu dał sobie spokój ze swoim panem i położył się na ulubionym dywaniku. Zasnął głęboko, i tylko kilka razy zastrzygł przez sen uszami.

Luc słyszał auta, które przejeżdżały Whippoorwill Drive. Może w kamieniołomie coś się dzieje. Chyba wcześniej wyły gdzieś syreny. W południowych lokalnych wiadomościach wspomniano o samochodzie, który został znaleziony w Hubbard Park, ale to było w Meriden, a nie tutaj. Nie zamierzał wychodzić z domu i sprawdzać, co się wydarzyło. Zazwyczaj trudno było go zatrzymać, ale dziś… Dziś dostawał dreszczy, gdy tylko postawił stopę na progu. Czy tak już teraz zawsze z nim będzie? Starzec, który boi się sam opuścić dom i nie pamięta nawet, czy to zrobił…

Agentka O’Dell prosiła go tego ranka, żeby przemyślał, czy nie powinien jednak zadzwonić do Julii, by poinformować ją, że u niego wszystko w porządku. Ale jeżeli córka nie wie o tych morderstwach, to nie ma powodu, żeby ją uspokajać. Tak w każdym razie uważał. Z drugiej strony wiedział, że powinien do niej zadzwonić. Chciał to zrobić od czasu, gdy z nią ostatnio rozmawiał… Jezu, jaki to był dzień? Czy od tamtej pory minęło kilka dni, czy parę tygodni?

Usłyszał kolejny samochód. Ten był chyba na jego podjeździe. Zanim Luc dotarł do drzwi, agentka O’Dell wchodziła już na ganek. Otworzył jej i zaczerwienił się ze wstydu, że nadal ściska w dłoni kij bejsbolowy.