Maggie odwróciła się i w tym samym momencie coś uderzyło ją w bok głowy.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIĄTY
Luc nie lubił czekać.
Żałował, że agentka O’Dell nie pozwoliła mu zabrać Scrapple’a. Nie lubił się z nim rozstawać. Wszędzie chadzali razem. Nie mógł słuchać, jak Scrapple wył za oknem, kiedy wyjeżdżali.
Wytężył wzrok i usiłował dojrzeć, co jest za drzewami. Chciał zobaczyć ścieżkę, którą wybrała agentka O’Dell. Nie rozumiał, dlaczego tam nie podjechała, a przynajmniej nie poszła podjazdem. Jak na kogoś, kto bez przerwy powtarzał mu, żeby się nie martwił, była bardzo tajemnicza. Przypominała mu Julię. Zanim jego córka przeniosła się do stolicy, co i rusz wsadzała nos w nie swoje sprawy, takie, które powinna była omijać. Ale może to normalne dla ludzi, którzy pracują w policji. Może mają to we krwi. Chociaż w Julii płynęła też jego krew.
Podrapał się w głowę, przesunął beret do tyłu i znowu usiłował dojrzeć, gdzie, do diaska, podziała się agentka O’Dell. Podniósł telefon komórkowy. Powiedziała, że ma czekać piętnaście minut. Już prawie tyle minęło, prawda? Zerknął na nadgarstek i przypomniał sobie, że dawno temu przestał nosić zegarek. Stało się to wtedy, kiedy zapomniał, jak się czyta z niego czas. Cyfry były teraz dla niego bezużyteczne. Nie potrafił nawet wypisać czeku. Pewnie już dawno wyłączyliby mu prąd, gdyby przewidująco nie załatwił sobie opłat przelewem z banku. Miał nadzieję, że jego żywot dobiegnie kresu, zanim skończą się pieniądze na koncie.
Wyjrzał znowu przez okno samochodu i wpadł w lekką panikę. Nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego nic nie poznaje. O Jezu. Gdzież on jest, do diaska? Obrócił się, szukając wzrokiem czegoś znajomego. Potem podniósł rękę, w której trzymał jakiś czarny przedmiot. Ściskał go tak mocno, jakby był bardzo ważny, ale, niech to cholera, nie pamiętał, co to takiego.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SZÓSTY
Maggie budziła się powoli. W głowie jej pulsowało. Nie miała czucia w nogach, które zaplątały się gdzieś pod nią. Było ciemno jak w piekle, mimo że próbowała otworzyć oczy. To nic nie zmieniało. Było ciemno i już. Nie mogła podnieść ręki ani rozplatać nóg. Ledwie poruszyła dłońmi, by dotknąć gładkiej powierzchni tuż nad sobą. Nie wiedziała, gdzie ją wepchnął, ale było tu zdecydowanie za ciasno.
Za ciasno i za zimno. Tak strasznie zimno.
Wówczas usłyszała, że pracuje silnik. Wtedy też rozpoznała ów cichy pomruk. Ten sam, który słyszała, kiedy weszła do tego domu.
Mój Boże! Wsadził ją do zamrażarki.
Nie będzie panikować, bo to nic nie pomoże. Pewnie nie siedzi tu długo, bo inaczej by się nie obudziła. Musi zachować spokój. Spróbowała wyciągnąć spod siebie nogi, ale bez skutku. Nawet rękami była w stanie poruszyć jedynie kilka centymetrów na boki. Odnosiła wrażenie, że przestrzeń wokół niej kurczy się z każdą chwilą.
Trzeba zachować spokój. Trzeba oddychać. Już sprawiało jej to kłopot. Ile powietrza może być w tak ciasnym wnętrzu? I jeszcze to zimno. Boże, co za nieznośne zimno.
Bolały ją palce, zacisnęła dłonie w pięści i pchnęła pokrywę. Jednak było tu tak ciasno, że nie mogła mocniej uderzyć. Przypomniała sobie o rewolwerze. Tak, powinna przestrzelić pokrywę i zrobić w niej dziurę. Oczywiście, dlaczego o tym nie pomyślała? Obmacała kurtkę. Gdy uświadomiła sobie, że nie wsadził jej tu z bronią, wpadła w rozpacz.
Wszystko na nic. Zaczęła na cały głos wzywać pomocy. Raz za razem, aż do bólu gardła. Pchnęła znowu pokrywę, walnęła zgrabiałą pięścią. Uderzała tak długo, aż poczuła, że krew napływa jej z powrotem do twarzy. Maggie towarzyszyła przy tym tylko jedna myśclass="underline" że jedyna osoba, które wie, gdzie jej szukać, siedzi w samochodzie z telefonem komórkowym, w którym zdechła bateria.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY
Adam zobaczył samochód Maggie na poboczu. W środku nikogo nie było. Czy O’Dell już wiedziała o Simonie? Ale skąd? Zatrzymał el camino za fordem escortem, wysiadł i zaczął biec wzdłuż rowu, aż coś mu wpadło do głowy. Wrócił pędem do pikapa i zabrał z bagażnika łom.
Ledwie dotarł do drzew, kiedy zobaczyć Luca Racine’a, który szedł za jednym z budynków. Wyglądał, jakby się zgubił. Adam zaczął do niego wołać, potem zamilkł i poszukał wzrokiem Simona. Wcześniej dzwonił do zakładu pogrzebowego, licząc, że go tam złapie i doprowadzi do konfrontacji w miejscu publicznym. Kiedy powiedzieli mu, że Shelby jest chory, Adam przeraził się nie na żarty. Simon nigdy nie chorował.
Teraz żałował, że nie próbował raz jeszcze skontaktować się z Henrym, ale ilekroć dzwonił, Beverly odpowiadała, że szeryf Watermeier jest na bardzo ważnym spotkaniu i nie wolno mu przeszkadzać, a wszystkimi pilnymi sprawami zajmują się jego zastępcy.
Adam szedł w stronę Luca, przystając między drzewami i starając się wypatrzyć Maggie lub Simona. Kiedy był już blisko, zawołał cicho:
– Panie Racine, hej, Luc.
Stary odwrócił się tak gwałtownie, że mało co nie stracił równowagi. Jego wzrok wędrował nieprzytomnie. Adam zmartwił się, że stary znowu stracił pamięć.
– Panie Racine, tutaj. – Wychynął spomiędzy drzew i podszedł do Luca.
– Och, pan profesor. Przestraszył mnie pan.
– Przepraszam. Gdzie Maggie?
– Nie wiem. Chyba słyszałem jakiś głos w tym drewnianym domku.
– Widział pan Simona?
– Nie, nie widziałem. Musimy znaleźć Maggie. Mam złe przeczucia. Za długo jej nie ma. – Przestępował z nogi na nogę w nerwowym tańcu.
– Okej, spokojnie. Znajdziemy ją. Sprawdźmy tutaj.
Nie widzieli nic przez szyby okienne, a drzwi były zamknięte na łańcuch i zasuwę. Adam pomógł sobie łomem, aż drzwi w końcu uległy. W pomieszczeniu panował półmrok. Adam pomyślał, że byłoby tu przytulnie, gdyby nie półki na ścianach. Półki, a na nich stojące w rzędach słoje i naczynia, które przypominały mu laboratorium na uniwersytecie. Potem spostrzegł łóżko w odległym rogu pokoju. Ktoś ruszał się pod przykryciem.
Skulona i przywiązana do łóżka kobieta obudziła się raptownie. Najpierw krzyknęła na ich widok, później na przemian uśmiechała się i śmiała. Następnie wykrzywiła twarz i zawyła z bólu.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY ÓSMY
Maggie była wyczerpana. A przecież musi myśleć. Musi zachować spokój. Panika na nic się nie zda. Czuła pulsujący ból w rękach. To dobrze, że jeszcze cokolwiek czuje, choćby i ból. Tak, to dobrze, że czuje kłujące zimno, że skóra jeszcze nie straciła czucia. Dobrze, że nadal słyszy szczękanie własnych zębów i czuje drżenie ciała.
Ciało rozgrzewało się dzięki tym drgawkom. Wkrótce zmęczenie nie pozwoli jej nawet drżeć, krew zgęstnieje, serce i płuca zwolnią. Nawet umysł stanie się mniej wydolny, kiedy przekroczona zostanie granica hipotermii.
Próbowała sobie przypomnieć, co ją czeka, jak przebiega proces hipotermii. Jeśli sobie przypomni i zauważy pierwsze oznaki, będzie mogła z nimi walczyć.
Wiedziała, że człowiek jest w stanie przeżyć parę godzin w ekstremalnie niskiej temperaturze. Ile dokładnie? Dwie? Trzy? Tego nie pamiętała. Musi sobie przypomnieć.
Niedługo zimno zatrzyma przemianę materii, płuca będą pobierały coraz mniej tlenu, liczba oddechów się zmniejszy, aż w końcu będzie wyglądało tak, jakby w ogóle przestała oddychać. To akurat dobrze, ponieważ w zamrażarce nie ma wiele powietrza. O Boże! Czy udusi się, zanim zamarznie na śmierć? Tak samo zachowa się serce. Zwolni bieg, co w tej chwili zdawało się niewykonalne. Biło bardzo mocno i szybko, waliło jej w uszach. Później jednak osłabnie, będzie niemal niesłyszalne, i gdyby ktoś chciał wtedy zbadać jej puls, nic by nie wyczuł.