Wojciech Cejrowski
Gringo Wśród Dzikich Plemion
tę książkę dedykuję jej Tłumaczowi – bez Tłumacza nie byłaby tym, czym jest
NOTA OD WYDAWCY
Szanowni Państwo,
Niniejsza książka zawiera dwa rodzaje przypisów: od Autora i od tłumacza.
Kiedy Autor komentuje własne słowa, nie opatrujemy tego żadną dodatkową informacją. Kiedy jednak robi to tłumacz, zaznaczamy w nawiasie: [przyp. tłumacza]. Wyjątek stanowią te miejsca, gdzie przypis Autora występuje w bezpośrednim sąsiedztwie przypisu tłumacza – wówczas oba są odpowiednio oznaczone.
Na wyraźną prośbę Autora, tłumacz otrzymał tu dużo większą, niż to jest ogólnie przyjęte, swobodę działania. I w y p o w i e d z i. W konsekwencji nie wszystkie jego przypisy ograniczają się do spraw dotyczących przekładu. Mówiąc krótko, czasami tłumacz się wymądrza.
W tej sytuacji Wydawcy pozostaje tylko przytoczyć aforyzm Stanisława Jerzego Lecą: Kto się wymądrza, ten się wygłupia.
/ – / Wydawca
[Nota od skan – makera: Ze względu na to, iż e – booki czytane są różnie (w komputerze, na wydrukach, ale też w telefonach komórkowych czy palmtopach) przypisy umieściłem w nawiasach kwadratowych w tekście bezpośrednio w tych miejscach do których się odnoszą.
(a teraz tekst, z innego e – booka, który mnie zainspirował do zeskanowania tej książki) Do czytelników: życzę wam wszystkim miłej lektury i wierzę że pod koniec czytania będziecie mieli satysfakcję że zaoszczędziliście 30 zł, jeśli wy ją będziecie mieli to i ja ją będę miał bo właśnie taki miałem cel poświęcając troszeczkę czasu na skanowanie tej książki, chociaż nie mam złudzeń że te następne będą przez to tańsze, wszystkich miłośników darmowych książek z netu zachęcam do zeskanowania przynajmniej jednej ciekawej książki w swoim życiu, człowiek ma z tego prawdziwą satysfakcję, poza tym w pewnym sensie zwraca dług sieci, wzbogacając jej zasoby o jeszcze jedną perełkę. Zachęcam was również do szerokiego udostępniania tej książki w necie żeby była dostępna dla jak największej liczby. JOTER]
POCZĄTEK
Będzie to opowieść o tropikalnej puszczy. A także o ostatnich wolnych Indianach. I o pewnym białym człowieku, który zamieszkał pośród nich.
Choć od pewnego czasu w ogóle nie nosi butów, zamiast majtek wkłada przepaskę biodrową, a jedzenie zdobywa za pomocą dmuchawki, jest on w gruncie rzeczy taki sam jak Wy. Też kiedyś czytał książki podróżnicze i marzył o dalekich lądach.
Pewnego dnia wstał z fotela, zarzucił sobie na plecy lodówkę i poszedł na pobliski bazar. Wkrótce potem wrócił, wytarł kurz w pustym miejscu po lodówce i zaczął pakować plecak. Głęboko w kieszeni miał mały zwitek pieniędzy i świeżą rezerwację na samolot.
Tak się to wszystko zaczęło.
Ale od tamtych wydarzeń minął już szmat czasu, natomiast całkiem niedawno, nad jednym z mało znanych dopływów Amazonki…
…brazylijski oddział wojskowy natknął się na ukryte w dżungli tajemnicze obozowisko, Dookoła, w promieniu wielu dni żeglugi łodzią, nie powinno być żywej duszy. Obszar wielkości Belgii pozostawał niedostępny dla ludzi – oficjalnie jako ścisły rezerwat i strefa przygraniczna, a w praktyce jako ziemia tak niegościnna, że wciąż niezdobyta. Skąd więc nagle pośrodku tej głuszy ślady ogniska oraz całkiem nowa maczeta wbita w pień? Kto tu był, skoro wojsko bardzo dokładnie pilnowało, żeby tu nikogo nie było? Kto i dlaczego porzucił w lesie trzy hamaki, zawieszone pod daszkiem z palmowych liści?
Dwa z nich uplecione indiańskim sposobem – z łyka – nie wzbudziły szczególnego zainteresowania. Ale trzeci wywołał sensację. Wykonano go z cienkiej nylonowej płachty, którą po zwinięciu i zgnieceniu dawało się upchnąć w kieszeni spodni. Dowódca patrolu testował to kilkakrotnie: z zachwytem i niedowierzaniem zwijał hamak, chował do kieszeni, potem wyciągał, rozwijał, znowu zwijał, chował…
W końcu znudził się, zwinął po raz ostatni, wcisnął w kieszeń i…
– Koniec cyrku!! Nie gapić się! – warknął na żołnierzy wpatrzonych zazdrośnie w jego wypchaną kieszeń.
Zrobił to bardziej dla zasady, bo powód do zazdrości mieli wyjątkowo uzasadniony: takich hamaków nie można kupić w żadnym sklepie – znajdują się wyłącznie na wyposażeniu oddziałów specjalnych, są wydawane za imiennym pokwitowaniem, a po akcji trzeba je zdać do wojskowego magazynu.
No i tu tkwił problem: Co oznaczało pojawienie się takiego hamaka na tym odludziu? Dlaczego dyndał pozostawiony w lesie? Kim był jego właściciel?
I gdzie jest teraz???
Po konsultacji przez radio, dowódca patrolu otrzymał z bazy Tabatinga wiadomość, że dwa miesiące wcześniej po okolicy kręcił się pewien biały człowiek. Rozpytywał o możliwość wynajęcia łodzi, dwóch wprawnych myśliwych i przewodnika. W przeciwieństwie do innych gringos odwiedzających te strony, nie interesowały go ani obserwacje egzotycznego ptactwa, ani poszukiwania rzadkich gatunków orchidei. Nie łapał też motyli do kolekcji. Chciał odnaleźć pewne indiańskie plemię, o którym wiadomo trzy rzeczy: jest dzikie, krąży po dżungli stale zmieniając miejsce pobytu i zdecydowanie nie chce, by je ktoś odnalazł [przypis: Gringo (Im. gringos) znaczy tyle co Biały. Potoczne określenie każdego cudzoziemca, dla którego hiszpański nie jest językiem ojczystym. Popularne w całej Ameryce Łacińskiej – nawet w krajach, gdzie nie mówi się po hiszpańsku (Brazylia, Belize, Gujany). Wyjątek stanowi Meksyk, skąd to słowo pochodzi – tam gringo jest określeniem pogardliwym i stosuje się wyłącznie do osób przybyłych z USA. [przyp. tłumacza]].
Niechęć ta przybiera niekiedy znamiona ostentacji. Wówczas na wścibskich intruzów sypią się charakterystyczne czarne strzałki wystrugane z twardego drewna. Końcówki tych strzałek mają kolor czerwony, co oznacza, że umoczono je w gęstej, dobrze skoncentrowanej mazi, którą zwykło się określać słowem kurara[przypis: Wielokrotnie zastanawiałem się. dlaczego do nazwania trucizny wybrano właśnie to słowo – pochodzące od łacińskiego curare, czyli leczyć! – i wyszło mi, ze to dlatego, ze kurara w sposób natychmiastowy uwalnia człowieka od wszystkich możliwych chorób ciała i umysłu, zarówno trapiących go w chwili obecnej, jak i tych, na które mógłby zapaść w przyszłości. (Gdyby jej dożył.)]
Myśliwi oraz przewodnik (których biały człowiek w końcu znalazł i najął) wrócili do Tabatingi już dość dawno. O nim samym jednak nikt nic nie wiedział. Prawdopodobnie także wrócił i zaraz potem odjechał do swego kraju. Prawdopodobnie…
– Właściwie chyba na pewno… szszsz… Wyjechał, szszsz… Nie szukać! Over… szszsz…
Po odebraniu powyższych informacji i wyłączeniu radia, dowódca postanowił wydać komendę „Do łodzi!”. Niestety nie zdążył.
W chwili, gdy otwierał usta, wleciała mu przez nie mała czarna strzałka i utkwiła w gardle u nasady języka. Charknął krótko, padł na ziemię, wierzgnął raz czy dwa i momentalnie znieruchomiał.
Zza otaczających obozowisko chaszczy wyleciało jeszcze kilka takich strzałek. Wszystkie były celne. I wszystkie równie zatrute, jak ta pierwsza.
W ciszy, która nagle zapadła, nie dało się nic usłyszeć. Jedynie bardzo wprawne oko myśliwego mogłoby się domyślić kilkunastu. nagich ludzkich sylwetek, prawie niewidocznych pośród zarośli.