Jeśli posłucha wskazówek, jakich mu udzieliła, ruszy w stronę żelaznych wrót i dojdzie do komory z obrazami. Nic tam nie znajdzie, nie było powodu, by go tam kierować. W sklepieniu Malowanej Komnaty był wizjer, wygodny, w skarbcu Świątyni Bliźniaczych Bóstw; może właśnie dlatego przyszła jej do głowy ta grota. Nie wiedziała. Dlaczego w ogóle się do niego odezwała?
Może spuścić przez któryś wizjer trochę wody, a potem go tam przywołać. To pozwoli mu przeżyć trochę dłużej. Tak długo, jak będzie miała ochotę — gdyby od czasu do czasu podrzucała mu wodę i trochę jedzenia, mówiąc przy tym, gdzie może je znaleźć. Czasem informowałaby go fałszywie, by chodził na próżno. Zawsze jednak musiałby iść. To by go nauczyło, że nie wolno kpić z Bezimiennych, pysznić się swoją głupią męskością w miejscach spoczynku Nieśmiertelnych Martwych!
Tyle że póki on tam jest, sama nie będzie mogła wejść do Labiryntu. Dlaczego nie? — zapytała samą siebie i odpowiedziała: Ponieważ mógłby uciec przez żelazne wrota, które musiałabym zostawiać za sobą otwarte… Jednak mógłby uciec najwyżej do Podgrobia. Rzecz w tym, że bała się stanąć z nim twarzą w twarz. Lękała się jego mocy, sztuki, której użył, by wejść w podziemia, magii płonącej na końcu laski. Czy jednak było się czego obawiać? Władające ciemnością Potęgi stały po jej stronie. W dziedzinie Bezimiennych on wyraźnie nie potrafił zbyt wiele. Nie otworzył żelaznych wrót; nie sprowadził magicznego pożywienia ani nie ściągnął przez ścianę wody; nie przywołał też żadnego straszliwego demona, który zburzyłby mury, choć bała się, że jest do tego zdolny. Po trzech dniach błądzenia nie znalazł nawet drogi do Wielkiego Skarbca, a przecież z pewnością jej szukał. Sama Arha nigdy jeszcze nie skorzystała ze wskazówek Thar, opisujących drogę do tej komnaty. Wciąż odkładała wyprawę, powodowana lękiem, niewyjaśnionym oporem, świadomością, że czas jeszcze nie nadszedł.
Właściwie, pomyślała, czemu nie pozwolić, by pokonał tę drogę zamiast niej? Niech do woli ogląda skarby Grobowców. Dużo mu z tego przyjdzie! A ona będzie kpić z niego, doradzać, by jadł złoto i pił diamenty. Z nerwowym, gorączkowym pośpiechem, który dręczył ją od trzech dni, pobiegła do świątyni Bliźniaczych Bóstw. Otworzyła drzwi do niewielkiego skarbca i odsłoniła dobrze ukryty otwór w podłodze.
Malowana Komnata leżała pod nią w absolutnej ciemności. Mężczyzna szedł okrężną drogą, dłuższą może o całe mile… Zapomniała o tym. W dodatku był osłabiony i posuwał się wolno. Może źle zapamiętał jej wskazówki i skręcił w złą stronę. A może nawet nie znał jej języka. Jeśli tak, to niech błądzi, dopóki nie padnie, ten dureń, cudzoziemiec, niedowiarek. Niech jego duch jęczy na kamiennych drogach Grobowców Atuanu, póki ciemność nie pożre i jego…
Następnego ranka, bardzo wcześnie, po krótkim śnie pełnym koszmarów, Arha wróciła do wizjera w niewielkiej świątyni. Spojrzała w dół i nie zobaczyła niczego. Tylko czerń. Na łańcuchu opuściła świecę w małej blaszanej latarence. Złodziej był tam, w Malowanej Komnacie. W blasku świecy zobaczyła jego nogi i zwisającą bezwładnie rękę. Zawołała do otworu, tutaj dużego, wielkości kafelka mozaiki:
— Magu!
Nie ruszał się. Czyżby nie żył? Czy tylko tyle było w nim mocy? Prychnęła pogardliwie, lecz serce biło jej mocno.
— Magu! — krzyknęła, a jej głos dudnił w pustej, podziemnej komorze. Drgnął, usiadł powoli i w oszołomieniu rozejrzał się dookoła. Po chwili podniósł głowę, mrugając w świetle zwisającej ze stropu maleńkiej latarni. Jego twarz wyglądała okropnie, napuchnięta i ciemna jak twarz mumii.
Dotknął dłonią leżącej przy nim laski, lecz drewno nie rozkwitło płomieniem. Moc obcego była wyczerpana.
— Chcesz zobaczyć skarby Grobowców Atuanu, magu? Spojrzał w górę, mrużąc oczy przed blaskiem świecy. Tylko tę świecę widział. Po chwili, z grymasem, który mógł być uśmiechem, kiwnął głową.
— Wyjdź z tej komnaty i idź w lewo. Wejdź w pierwszy korytarz po lewej… — Bez zatrzymania wyrecytowała długą serię instrukcji. Na końcu dodała: — Tam odnajdziesz skarb, po który tu przybyłeś. I tam, być może, znajdziesz wodę. Co byś wybrał, magu?
Wstał, opierając się na lasce. Spojrzał w górę i choć nie mógł jej zobaczyć, wyraźnie próbował coś powiedzieć. Jednak wyschnięta krtań nie potrafiła wydać głosu. Wzruszył więc ramionami i wyszedł z Malowanej Komnaty.
Postanowiła nie dawać mu wody. Zresztą i tak nigdy nie znajdzie drogi do skarbca. Ciąg instrukcji byt zbyt długi, by zdołał go zapamiętać. Była też Otchłań, gdyby dotarł tak daleko. Nie miał już światła. Na pewno zgubi drogę, a w końcu przewróci się i umrze gdzieś w wąskich, pustych, suchych korytarzach. I to będzie koniec. Arha z całej siły chwyciła oburącz pokrywę wizjera, a jej skulone ciało kołysało się tam i z powrotem, tam i z powrotem. Zagryzała wargi, jak gdyby walczyła z potwornym bólem. Nie da mu wody. Nie da mu wody. Da mu tylko śmierć, śmierć, śmierć, śmierć, śmierć.
W tej mrocznej godzinie przyszła do niej Kossil. Ciężko wkroczyła do małego skarbczyka: tęga w czarnej, zimowej szacie.
— Czy mężczyzna już umarł?
Arha podniosła głowę. W jej oczach nie było łez, nie. miała czego ukrywać.
— Chyba tak — odparła wstając. Otrzepała spódnicę.
— Może udawać. Ci bezduszni bywają sprytni.
— Poczekam jeszcze dzień, dla pewności.
— Tak, albo nawet dwa dni. Potem Duby może zejść na dół i go wyciągnąć. Jest silniejszy niż stary Manan.
— Ale Manan jest w służbie Bezimiennych, a Duby nie. Są w Labiryncie miejsca, gdzie Duby nie powinien chodzić. Złodziej znajduje się w jednym z nich.
— Skoro już zostało skalane…
— Jego śmierć je oczyści — oznajmiła Arha. Mina Kossil świadczyła wyraźnie, że jej własna twarz zdradza coś niezwykłego. — To moja dziedzina, kapłanko. Muszę jej pilnować tak, jak nakazują mi moi Władcy. Nie musisz już uczyć mnie śmierci.
Twarz Kossil wsunęła się w kaptur niby pustynny żółw do skorupy: powolny, zimny i wrogi.
— Jak chcesz, pani.
Rozstały się przed ołtarzem Boskich Braci. Już bez pośpiechu Arha odeszła do Małego Domu. Przywołała Manana, by jej towarzyszył. Od rozmowy z Kossil wiedziała, co musi uczynić.
Wraz z Mananem weszli na wzgórze, do Sali, i dalej w dół, do Podgrobia. Razem napierając na długą dźwignię otworzyli żelazne wrota Labiryntu. Zapalili latarnię i wkroczyli do jego wnętrza. Arha poprowadziła eunucha do Malowanej Komnaty i stąd ruszyła w stronę Wielkiego Skarbca.
Złodziej nie dotarł daleko. Nie przeszli nawet pięciuset kroków, gdy na niego trafili. Leżał w wąskim tunelu jak stos bezładnie rzuconych szmat. Zanim upadł, zgubił swoją laskę — leżała w pewnej odległości od niego. Wargi miał pokrwawione, oczy przymknięte.
— Żyje… — Manan przyklęknął przy obcym. Swą wielką, żółtą dłoń przyłożył mu do szyi, szukając pulsu. — Mam go udusić, panienko?
— Nie. Potrzebny mi jest żywy. Podnieś go i chodź za mną.
— Żywy? — zdumiał się Manan. — Po co, panienko?
— By został niewolnikiem Grobowców! Nie gadaj, tylko rób, co ci każę.
Twarz Manana stała się jeszcze bardziej melancholijna niż zwykle. Posłuchał jednak, bez wysiłku podciągnął młodego człowieka i niczym długi pakunek zarzucił sobie na ramię. Tak obciążony, niepewnym krokiem ruszył za Arha. W drodze powrotnej zatrzymywali się z dziesięć razy, by eunuch chwilę odpoczął. Korytarz zawsze wyglądał tak samo: szarożółte, dopasowane do siebie kamienie ścian połączonych w górze łukowym sklepieniem, nierówne podłoże, stęchłe powietrze; Manan stękał i oddychał z trudem, obcy leżał nieruchomo, dwie latarnie rzucały krąg mętnego światła, niknącego w mroku po obu stronach. Na każdym postoju Arha wlewała w usta mężczyzny kilka kropli wody z manierki, którą wzięła ze sobą — po trochu, by nie zabiło go gwałtownie powracające życie.