Dziewczynka przechodziła z sali do sali, ze świątyni do świątyni. W jednym miejscu kładziono jej sól na język; w innym klęczała twarzą ku zachodowi, gdy obcinano jej włosy i namaszczano olejkiem i octem winnym; w jeszcze innym leżała twarzą w dół na płycie z czarnego marmuru, a za ołtarzem przenikliwe głosy wyśpiewywały modlitwę za zmarłych. Przez cały dzień nie jadła nic i nie piła — ani ona, ani żadna z kapłanek.
Kiedy zapłonęła gwiazda wieczorna, dziewczynkę położono do łoża — nagą, okrytą owczymi skórami, w komnacie, gdzie nie była nigdy dotąd, w budynku, który przez całe lata stał zamknięty i dopiero dziś go otworzono. Bardzo wysoka komnata nie miała okien, a w powietrzu unosił się stęchły zapach. Tam, w ciemności, pozostawiły ją milczące kobiety.
Nie poruszała się. Z szeroko otwartymi oczami leżała w pozycji, w jakiej ułożyły ją kapłanki. Trwała tak bardzo długo.
Potem zobaczyła światło: nikły odblask na ścianie. Ktoś nadchodził cicho korytarzem. Osłaniał świecę, by dawała nie więcej blasku niż świetlik.
— Hej, Tenar, jesteś tam? — usłyszała ochrypły szept. Milczała.
Do wnętrza komnaty wsunęła się jakaś głowa — bezwłosa, o barwie żółtawej jak obrany ziemniak. Maleńkie brązowe oczy także przypominały oczka ziemniaka. Nos zdawał się karłowaty przy wielkich płaskich policzkach, usta przypominały pozbawioną warg szczelinę. Dziewczynka wpatrywała się w tę twarz wielkimi ciemnymi oczami.
— Więc jesteś, Tenar, mała pszczółko! — Głos był szorstki i wysoki, jakby kobiecy, lecz nie należał do kobiety. — Nie powinienem tu przychodzić, moje miejsce jest za drzwiami, na ganku; właśnie tam idę. Ale musiałem zobaczyć, jak się czuje moja mała Tenar po tym długim, ciężkim dniu. Tak, tak, jak tam moja biedna, mała pszczółka?
Bezszelestnie ruszył w jej stronę wyciągając rękę, jakby chciał ją pogłaskać.
— Nie jestem już Tenar — powiedziała dziewczynka patrząc wprost na niego.
Wyciągnięta ręka opadła; nie dotknął jej.
— Nie — szepnął po chwili. — Wiem, wiem. Teraz jesteś maleńką Pożartą. Aleja… Milczała.
— To był ciężki dzień dla mojej maleńkiej — powiedział w końcu mężczyzna. Odsunął się. Nikłe światełko migotało w jego szerokiej żółtej dłoni.
— Nie powinieneś przychodzić do tego Domu, Manan.
— Nie… Wiem, że nie. Nie powinno mnie być w tym miejscu. No cóż, dobrej nocy, maleńka… Dobrej nocy.
Dziecko milczało. Manan odwrócił się wolno i odszedł. Świetlne błyski znikły z wysokich ścian. Dziewczynka, której jedynym imieniem było teraz Arha, Pożarta, leżała na plecach i nieruchomym wzrokiem wpatrywała się w ciemność.
2. Mur wokół Miejsca
Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale w miarę dorastania zapominała matkę. Przynależała tutaj, do Miejsca Grobowców; zawsze tu była. Tylko czasem, w długie sierpniowe wieczory, kiedy patrzyła na góry na zachodzie, wysuszone i płowe w blasku słońca, wspominała ogień, który dawno temu płonął na kominku, rzucając takie samo żółte światło. Wtedy wracała pamięć o tym, jak ją przytulano — niezwykła, gdyż tutaj mało kto jej dotykał. I wspomnienia przyjemnego zapachu, aromatu włosów świeżo umytych i płukanych w wodzie z szałwią — długich, jasnych włosów o barwie ognia i słońca tuż nad horyzontem. Tylko tyle jej pozostało.
Naturalnie, wiedziała więcej niż pamiętała, gdyż opowiedziano jej całą historię. Kiedy miała sześć czy siedem lat i zaczynała się zastanawiać, kim jest ta osoba, którą nazywają Arhą, poszła do swego opiekuna, dozorcy Manana.
— Opowiedz mi, jak zostałam wybrana, Manan — poprosiła.
— Przecież wiesz, maleńka.
Rzeczywiście wiedziała. Wysoka kapłanka Thar powtarzała jej to swym oschłym głosem, dopóki nie nauczyła się słów na pamięć.
— Wiem — przyznała i zaczęta recytować: — Po śmierci Jedynej Kapłanki Grobowców Atuanu, ceremonie pogrzebu i oczyszczenia kończą się z upływem jednego miesiąca kalendarza księżycowego. Potem wybrane Kapłanki i Strażnicy Miejsca Grobowców ruszają przez pustynię do miasteczek i wiosek Atuanu, by szukać i rozpytywać. Poszukują dziewczynki urodzonej w noc śmierci Kapłanki. Kiedy ją znajdą, czekają i obserwują. Dziecko musi być zdrowe na ciele i umyśle, a rosnąc nie może chorować na krzywicę czy ospę, ani zdradzać żadnych deformacji, ani oślepnąć. Kiedy bez skazy osiągnie wiek pięciu lat, wtedy wiadomo, że istotnie jest ono nowym wcieleniem Kapłanki, która umarła. Wieść o tym zanosi się do Boga-Króla w Awabath, a ją samą przewozi do Świątyni, gdzie przez rok pobiera nauki. A kiedy ten rok dobiegnie końca, prowadzi sieją do Sali Tronu, a jej imię oddane zostaje na powrót tym, którzy są jej Władcami, Bezimiennym, jako że sama jest bezimienną, Kapłanką Wiecznie Odradzaną.
Tak mówiła jej Thar, słowo w słowo, a ona nigdy nie ośmieliła się prosić o więcej. Chuda kapłanka nie była okrutna, tylko zimna od życia w żelaznej dyscyplinie. Arha bała się jej. Za to Manana nie bała się ani trochę i mogła mu rozkazywać.
— A teraz opowiedz, jak zostałam wybrana! Wiedziała, że znowu ustąpi.
— Wyruszyliśmy stąd na północ i zachód, trzeciego dnia pierwszej kwadry, gdyż Arha-która-była umarła trzeciego dnia ostatniego księżyca. Najpierw udaliśmy się do Tenacbach, które jest wielkim miastem, choć wobec Awabath jest niczym pchła przy krowie. Tak przynajmniej mówią ci, którzy widzieli je oba. Ale dla mnie jest wystarczająco duże: stoi tam chyba z tysiąc domów. I sprawdziliśmy w Gar. Ale nikt w tych dwóch miastach nie miał dziecka-dziewczynki, urodzonej trzeciego dnia księżyca zeszłego miesiąca. Znaleźliśmy kilku chłopców, ale chłopcy się nie nadają. Ruszyliśmy więc w góry, na północ od Gar, do miasteczek i wiosek. To moja kraina. Nie urodziłem się na tej pustyni, ale tam, gdzie płyną potoki i ziemia jest zielona. — Matowy głos Manana zawsze wtedy brzmiał dziwnie, a jego małe oczka kryły się zupełnie; przerywał na chwilę, nim zaczynał opowiadać dalej. — Odszukaliśmy i rozmawialiśmy ze wszystkimi, którzy byli rodzicami dzieci urodzonych w ostatnich miesiącach. Niektórzy próbowali kłamać: „Tak, oczywiście, nasza córka urodziła się trzeciego dnia księżyca!” Ci biedni ludzie, musisz wiedzieć, często są zadowoleni, gdy mogą się pozbyć córek. Byli też inni, ubodzy i mieszkający w samotnych chatach, w dolinach wśród gór, którzy nie liczyli czasu i rzadko potrafili rozróżnić dni, więc nie umieli określić z całą pewnością, w jakim wieku są ich dzieci. Ale pytając dostatecznie długo, zawsze potrafiliśmy dojść do prawdy. Wreszcie znaleźliśmy: w wiosce liczącej dziesięć chatek, w dolinie sadów na zachód od Entat. Dziewczynka miała osiem miesięcy. Tak długo trwały nasze poszukiwania. Ale urodziła się tej nocy, gdy zmarła Kapłanka Grobowców, w godzinie jej śmierci. Piękne to było dziecko. Siedziała na kolanach matki i patrzyła na nas błyszczącymi oczkami, kiedy jak nietoperze do jaskini wciskaliśmy się do jedynej izby domu. Jej ojciec był biednym człowiekiem. Doglądał jabłoni w sadzie bogacza i nie miał nic własnego prócz pięciorga dzieci i kozy. Nawet chata nie należała do niego. Tam więc stanęliśmy wszyscy i po tym, jak kapłanki patrzyły na małą i szeptały między sobą, można było poznać, że ich zdaniem znalazły wreszcie Odrodzoną. Matka też to poznała. Tuliła dziecko i nie odzywała się ani słowem. No więc wróciliśmy następnego dnia. I proszę: dziecko leży w wiklinowym łóżeczku, krzyczy i płacze, a na całym ciele ma pręgi i czerwone plamy z gorączki. A matka płacze jeszcze głośniej: „Och! Och! Moją malutką złapały Palce Wiedźmy! ” Tak właśnie mówiła. Miała na myśli ospę. W mojej wsi też mówiliśmy na nią Palce Wiedźmy Ale Kossil, która jest teraz Najwyższą Kapłanką Boga-Króla, podeszła do kołyski i wyjęła dziecko. Wszyscy inni cofnęli się, a ja razem z nimi; nie cenię swego życia zbyt wysoko, ale kto wchodzi do domu, gdzie jest ospa? Lecz Kossil nie bała się ani trochę… Nie, nie ona. Wzięła dziecko i mówi: „Ona nie ma gorączki”. Potem pośliniła palec i potarła czerwone plamy, a one zniknęły. To był tylko sok z jagód. Biedna, głupia matka myślała, że nas oszuka i zatrzyma dziecko! — Manan śmiał się z tego serdecznie; żółta twarz prawie się nie zmieniała, ale brzuch trząsł mu się mocno. — No więc mąż ją zbił, bo bał się gniewu kapłanek. Niedługo potem wróciliśmy na pustynię, ale co roku jeden z ludzi Miejsca wracał do wioski wśród jabłkowych sadów i sprawdzał, jak dziewczynka dorasta. Tak minęło pięć lat, a wtedy Kossil i Thar ruszyły w podróż ze strażą Świątyni i żołnierzami w czerwonych hełmach, przysłanych przez Boga-Króla jako eskorta. Przywieźli tu dziecko, ponieważ była to w istocie Kapłanka Grobowców odrodzona, i tu powinna się znaleźć. A kto był tym dzieckiem, maleńka? No kto?