Выбрать главу

— Jeśli tu wejdziesz, Manan, nigdy już nie wyjdziesz. Takie jest prawo dla wszystkich prócz mnie. Poza mną żadna istota śmiertelna nie opuściła żywa tej komnaty. Czy chcesz wejść?

— Zaczekam tutaj — odparł z ciemności głos pełen melancholii. — Panienko, panienko, nie zamykaj drzwi…

Jego strach zirytował ją bardzo, ale zostawiła drzwi otwarte na oścież. W rzeczy samej, to miejsce budziło niewytłumaczalny lęk. W dodatku mimo więzów nie w pełni ufała obcemu. Gdy weszli, zapaliła światło. Ręce jej drżały. Świeca w latarni rozpalała się opornie — powietrze było tu duszne i jakby martwe. Żółtawy płomyk po długiej drodze w ciemności zdawał się niezwykle jaskrawy. Komnata skarbca otworzyła się wokół nich, pełna rozkołysanych cieni.

Stało tu sześć wielkich kamiennych skrzyń, pokrytych grubą warstwą drobniutkiego kurzu. Nic więcej. Ściany były nierówne, sklepienie niskie. Panował chłód — głęboki, bezwietrzny chłód, który zdawał się zatrzymywać bicie serca. I żadnych pajęczyn, tylko kurz. Nie było tu nic żywego, absolutnie nic, nawet rzadko spotykanych, małych białych pająków Labiryntu. Pył zalegał grubą warstwą, a każde jego ziarenko mogło być dniem, co minął tu, gdzie nie istniał czas ani światło: dnie, miesiące, lata, stulecia zmienione w pyl.

— Oto miejsce, którego szukałeś — oznajmiła Arha. Głos jej nie drżał. — Oto Wielki Skarbiec Grobowców Atuanu. Dotarłeś do niego. I nigdy go nie opuścisz.

Nie powiedział ani słowa, a jego twarz pozostała spokojna, lecz w ciemnych oczach dostrzegła coś, co ją poruszyło: żal; wzrok człowieka, który został zdradzony.

— Mówiłeś, że chcesz zostać żywy. To jedyne miejsce, jakie znam, gdzie jest to możliwe. Kossil zabiłaby cię, Krogulcze, albo zmusiłaby do tego mnie. Tutaj nie może cię dosięgnąć.

Wciąż milczał.

— I tak nie mógłbyś opuścić Grobowców, nie rozumiesz? To żadna różnica. A tak dotarłeś przynajmniej do… do kresu podróży. Tutaj jest to, czego szukałeś.

Usiadł na jednej z wielkich skrzyń. Wyglądał na zmęczonego. Łańcuch brzęknął głośno o kamień. Więzień spojrzał na szare ściany, na cienie. I na nią.

Odwróciła wzrok, przyjrzała się kamiennym skrzyniom. Wcale nie miała ochoty ich otwierać. Nie była ciekawa cudów, jakie gniły w ich wnętrzach.

— Tutaj łańcuch nie będzie już potrzebny — podeszła i odpięła kłódkę, potem rozwiązała skórzany pas Manana. — Muszę zamknąć 'drzwi, ale kiedy wrócę, zaufam ci. Wiesz, że nie możesz, naprawdę nie możesz stąd wyjść? Że nie wolno ci nawet próbować? Ja jestem ich zemstą, narzędziem ich woli; lecz jeśli ich zawiodę… jeśli ty zawiedziesz moje zaufanie… wtedy zemszczą się sami. Nie wolno ci próbować opuścić tej komnaty, ani raniąc mnie, ani oszukując. Musisz mi uwierzyć.

— Zrobię, co mówisz — odpowiedział łagodnym tonem.

— Gdy tylko zdołam, przyniosę jedzenie i wodę. Nie będzie tego wiele. Wody, owszem. Ale jedzenia niedużo, przynajmniej przez pewien czas. Ja też jestem głodna, rozumiesz? Ale wystarczy tego, żebyś nie umarł z głodu. Chyba nie będę się mogła tu zjawić przez dwa dni, może nawet dłużej. Muszę odwrócić podejrzenia Kossil. Ale przyjdę. Obiecuję. Tu masz manierkę. Oszczędzaj wody, bo wrócę nieprędko. Ale wrócę na pewno.

Podniósł głowę i spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy.

— Uważaj na siebie, Tenar — powiedział.

8. Imiona

Poprowadziła Manana z powrotem krętą drogą w ciemnościach i pozostawiła w Podgrobiu, by wykopał mogiłę. Musiała tam być jako dowód dla Kossil, że złodziej naprawdę poniósł karę. Było już późno, poszła więc prosto do Małego Domu i do łóżka. Zbudziła się nagle wśród nocy; przypomniała sobie, że jej płaszcz został w Malowanej Komnacie. On nie będzie miał się czym okryć w wilgotnej komorze; nie ma nic prócz własnej krótkiej opończy. Zimno, zimno jak w grobie, myślała przejęta litością. Była jednak zbyt zmęczona, by rozbudzić się do końca i po chwili znów zapadła w sen. Wtedy zaczęła śnić. Śniła o duszach umarłych na ścianach Malowanej Komnaty, o postaciach podobnych do wielkich zmokniętych ptaków o ludzkich dłoniach, stopach i twarzach, skulonych w pyle ciemnych miejsc. Nie potrafiły latać. Ziemia była ich pożywieniem, kurz ich napojem. To były dusze tych, którzy się nie odrodzili, starożytnych i niewiernych, których pochłonęli Bezimienni. Siedziały wokół niej w mroku, a od czasu do czasu dobiegały z ich strony słabe skrzeczenia i piski. Jedna podeszła bardzo blisko. Z początku Arha trochę się bała i próbowała cofnąć, ale nie mogła się ruszyć. Ta postać miała ptasią, nie ludzką twarz, lecz jej włosy lśniły niczym złoto.

— Tenar — zawołała ją kobiecym głosem, delikatnie i miękko. — Tenar.

Przebudziła się. Ziemia zatykała jej usta. Leżała pod ziemią, w kamiennym grobie. Całun krępował jej ręce i nogi, nie mogła się poruszyć ani krzyknąć.

Jej desperacja wzrosła tak bardzo, że rozsadziła pierś i niby ognisty ptak skruszyła kamienie, by wzlecieć w światło dnia — szary blask w pozbawionej okien sypialni.

Rozbudzona — tym razem naprawdę — usiadła na posłaniu, zmęczona nocnymi koszmarami i niezbyt jeszcze przytomna. Ubrała się i wyszła do cysterny na ogrodzonym dziedzińcu Małego Domu. Tam zanurzyła w lodowatej wodzie ręce i twarz, a potem całą głowę, aż dygotała z zimna, a krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach. Odrzuciła do tyłu mokre włosy i stanęła wyprostowana, spoglądając w poranne niebo.

Słońce wzeszło niedawno. Zapowiadał się pogodny zimowy dzień. Wysoko — tak wysoko, że oświetlały go pierwsze promienie słońca — krążył ptak, jastrząb albo pustynny orzeł. Błyszczał jak złoty punkcik.

— Jestem Tenar — powiedziała niezbyt głośno i zadrżała z zimna, ze zgrozy, z podniecenia pod otwartym, jasnym niebem. — Odzyskałam swoje imię. Jestem Tenar!

Złoty punkcik skręcił na zachód, w stronę gór i zniknął. Słońce błyszczało na okapach Małego Domu. Z zagrody dobiegał dźwięk dzwonków. Lekki wiatr niósł zapach dymu i gryki z kuchennych kominów.

— Jestem taka głodna… Skąd on wiedział? Skąd znał moje imię? Och, muszę coś zjeść, jestem strasznie głodna…

Naciągnęła kaptur i pobiegła na śniadanie.

Po trzech dniach postu jedzenie sprawiło, że czuła się pewniejsza, bardziej spokojna. Nie była już oszołomiona, przestraszona. Czuła, że po śniadaniu da sobie radę z Kossil.

Wychodząc z jadalni w Wielkim Domu zbliżyła się do wysokiej, tęgiej kobiety i oznajmiła cichym głosem:

— Załatwiłam sprawę ze złodziejem… Cóż za piękny dzień! Spod kaptura spojrzały na nią zimne szare oczy.

— Sądziłam, że po złożeniu ofiary Kapłanka musi przez trzy dni powstrzymywać się od jedzenia?

Tak było. Arha zapomniała o tym i wyraz jej twarzy wyraźnie o tym świadczył.

— On jeszcze żyje — stwierdziła w końcu, próbując nadać głosowi ten ton obojętności, który jeszcze przed chwilą przychodził jej bez trudu. — Jest żywcem pogrzebany. Pod Grobowcami. W trumnie. Ma trochę powietrza, bo trumna nie jest szczelna. Drewniana. Będzie umierał powoli. Kiedy umrze, rozpocznę post.

— Skąd będziesz wiedzieć? Zawahała się znowu, zmieszana.

— Będę. Ja… Moi Władcy mi powiedzą.

— Rozumiem. Gdzie jest grób?

— W Podgrobiu. Kazałam Mananowi wykopać go pod Gładkim Kamieniem. — Nie wolno jej odpowiadać tak pospiesznie, tym głupim, uniżonym tonem. Rozmawiając z Kossil musi okazywać godność.

— Żywy, w drewnianej trumnie. To ryzykowne posunięcie, gdy ma się do czynienia z czarownikiem. Czy jesteś pewna, że jego usta zostały zakneblowane, by nie mógł wypowiadać zaklęć? Czy ma związane ręce? Oni potrafią rzucać czary ruchem palca, nawet gdy wyrwie się im języki.