z ostatnich słonecznych w tym roku. Chętnie się przejdę. Mój brat na pewno nie ma nic przeciwko temu.
Pascal nawet nie drgnął.
– To wszystko – powiedziała Leonie, ostrzej, niż zamierzała. Dłuższą chwilę przyglądał jej się bez słowa i z niewzruszonym wyrazem twarzy. Raptem się roześmiał.
– Jak panienka sobie życzy, madomaisela Leonie – rzekł spokojnie. Ale to panienka będzie się tłumaczyła przed panem Anatolem, nie ja.
– Powiem mu, że nalegałam, żebyś mnie zostawił.
– Poślę Marietę, żeby panience otworzyła furtkę i wyszła na spotkanie.
Na wszelki wypadek, gdyby panienka zmyliła ścieżki.
Dziewczynie zrobiło się wstyd. Pascal był przyjazny, dobroduszny i wyraźnie miał na względzie wyłącznie jej dobro. Poza wszystkim innym, choć zapewniała go o chęci do spacerów, w rzeczywistości droga przez las budziła w niej pewne obawy.
– Dziękuję – powiedziała miękko. – Obiecuję, że nie będę zwlekać. Brat
i ciotka nawet nie zauważą mojej nieobecności.
Służący kiwnął głową i z rękami pełnymi pakunków ruszył do bryczki Leonie odprowadziła go wzrokiem.
Gdy zniknął za rogiem, jej uwagę przyciągnął inny widok. Jakaś postać w niebieskiej narzutce chyłkiem skryła się w bocznej uliczce, prowadzącej do kościoła. Dziewczyna ściągnęła brwi, ale zaraz się odwróciła w stronę rzeki i szybko zapomniała o przelotnej scenie.
Na wszelki wypadek, gdyby Pascal jednak postanowił za nią iść, postanowiła dotrzeć na pocztę drogą obok domu pana Baillarda.
Uśmiechem powitała kilkoro znajomych ciotki, lecz ani razu nie zatrzymała się, by zamienić z kimś dwa słowa. Szybko znalazła się u celu. Ze zdumieniem ujrzała, że niebieskie okiennice są otwarte na oścież.
Stanęła. Izolda mówiła, że pan Baillard zamierzał wrócić do miasta dopiero tuż przed dniem świętego Marcina. Czyżby tymczasem dom pod-najęto komuś innemu? Czy też sam pan Baillard przyjechał wcześniej, niż zamierzał?
Powiodła wzrokiem wzdłuż rue de 1'Hermite, która od strony rzeki dochodziła do ulicy z pocztą. Jeżeli tam czeka list? A jeśli go tam nie ma? Ani słowa od pana Constanta? Biada zawiedzionym nadziejom…
Od kilku tygodni czekała na powrót pana Baillarda. Jeżeli minie jego dom, choć gospodarz już wrócił, jeśli zaprzepaści szansę na odnowienie znajomości, nigdy sobie nie wybaczy.
List nigdzie nie ucieknie. Za dziesięć minut też będzie na mnie czekał.
Weszła na schodki, zastukała do drzwi.
Jakiś czas nie działo się nic. Przyłożyła ucho do malowanych desek i wtedy usłyszała lekkie kroki na płytkach.
– Oc! – dobiegł ją dziecięcy głosik.
Drzwi stanęły otworem.
Cofnęła się o krok, nagle zawstydzona, że zjawia się w gości niezapowiedziana.
W progu stanął chłopiec o smoliście czarnych włosach i oczach koloru dojrzałych jeżyn.
– Czy pan Baillard w domu? – zapytała. – Nazywam się Leonie Vernier. Jestem kuzynką madame Lascombe. Z Domaine de la Cade.
– Czy on się panienki spodziewa?
– Nie. Przechodziłam opodal, więc pozwoliłam sobie zastukać. Jeśli przeszkadzam…
– Que es?
Chłopak odwrócił się, a na twarz Leonie wypłynął szeroki uśmiech. Miło było usłyszeć głos pana Baillarda.
– To ja, Leonie Vernier, proszę pana! zawołała ośmielona.
Chwilę później u końca korytarza ukazała się postać w jasnym garniturze, tak dobrze zapamiętana przy proszonej kolacji. Nawet w mrocznym wąskim przejściu dziewczyna widziała uśmiech gospodarza.
– Madomaisela Leonie – rzekł. – Cóż za miła niespodzianka.
– Robiłam sprawunki dla cioci… ostatnio źle się czuła. Pascal już wrócił do domu. Myślałam, że pana jeszcze nie ma w Rennes-les-Bains, ale zobaczyłam otwarte okiennice… – Uświadomiła sobie, że mówi za dużo, za szybko i bez sensu, wreszcie ugryzła się w język.
– Bardzo miło mi panienkę widzieć – powiedział Baillard. – Zapraszam do środka.
Zawahała się. Z jednej strony, był człowiekiem szanowanym i cieszącym się nienaganną opinią, do tego znajomym ciotki, no i zostali sobie przedstawieni w Domaine de la Cade, ale też, czy to właściwa rzecz dla młodej dziewczyny wchodzić do domu samotnego mężczyzny?
A kto będzie o tym wiedział?
– Dziękuję, chętnie.
Przekroczyła próg.
ROZDZIAŁ 71
Poszła za panem Baillardem do pokoju na tyłach domu. Całą jedną ścianę zajmowało okno.
– Ojej! – wyrwało się dziewczynie. – Taki widok to jak obraz.
– Rzeczywiście. Gospodarz się uśmiechnął. – Mam trochę szczęścia.
Poruszył srebrny dzwoneczek, stojący na niskim stoliku obok bujanego fotela, w którym zapewne siedział przed chwilą przy dużym kamiennym palenisku. Na ten znak pojawił się chłopiec, który otworzył drzwi. Leonie dyskretnie rozglądała się po wnętrzu. Był to pokój urządzony skromnie, lecz funkcjonalnie. Znajdowało się w nim kilka różnych krzeseł, sofa i podręczny stolik. Całą ścianę na wprost kominka zajmowały półki z książkami. Wszystkie pełne.
– Zapraszam, zapraszam – powtórzył pan Baillard. – Proszę, niech pa
nienka usiądzie. Słucham najnowszych wieści, madomaisela. Ufam, że w Do-
maine de la Cade wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale powiedziałaś,
panienko, że ciocia niedomagała. Mam nadzieję, że to nic poważnego?
Leonie zdjęła kapelusz i rękawiczki, usiadła naprzeciwko gospodarza.
– Już czuje się dobrze. W zeszłym tygodniu złapała nas okropna niepogoda i ciocia się przeziębiła. Trzeba było wezwać lekarza, ale teraz już idzie ku dobremu.
– W tym stanie nietrudno o kłopoty ze zdrowiem. Zwłaszcza na samym początku. Ale wszystko będzie dobrze.
Dziewczyna przyjrzała mu się zdziwiona tym non sequitur, bo i rzeczywiście brak było logiki w jego zagadkowym stwierdzeniu. Chciała poprosić o wyjaśnienie, lecz akurat wrócił chłopiec z miedzianą tacą, na której stały dwa zdobione szklane puchary oraz srebrny dzbanek, niby taki jak do kawy, ale wyjątkowo przyciągający oko wężowym diamentowym wzorem. Pytanie więc zamarło jej na ustach.