kartką papieru.
– Poszedł się bić! Trzeba go zatrzymać!
Leonie zmartwiała. Stało się. Ciotka zbyt wcześnie przeczytała list. który zostawił dla niej Anatol.
– Nie mogłam spać, więc poszłam do niego. I znalazłam list! – Izolda
zajrzała dziewczynie w oczy. – Ty wiesz – powiedziała nagle bardzo spo
kojnie.
Na mgnienie oka Leonie zapomniała, że brat idzie się strzelać. Wzięła Izoldę za rękę.
– Wiem, że się pobraliście. Żałuję, że mnie z wami nie było.
– Leonie… chciałam… chciałam… – zająknęła się Izolda. – Chcieliśmy ci powiedzieć.
Dziewczyna przytuliła ciotkę. Role się odwróciły.
– I o tym, że Anatol będzie ojcem – szepnęła Izolda.
– O tym też wiem. Bardzo się ucieszyłam. Kiedy rozwiązanie?
– Jeśli wszystko pójdzie dobrze, w czerwcu. Dziecko lata. Izolda nagle się wyprostowała.
– O pojedynku też wiedziałaś?
Leonie straciła pewność siebie. Już miała się wykręcić od odpowiedzi na pytanie, lecz nagle zdecydowała inaczej. Dosyć już kłamstw i oszustw. I tak stało się zbyt wiele złego.
– Wiedziałam – przyznała. – Wczoraj posłaniec dostarczył list. Anatol
poprosił ze sobą Denarnauda i Gabignauda.
Izolda pobladła.
– Posłaniec, mówisz – wyszeptała. – Więc on jest tutaj. Znalazł nas.
– Anatol nie chybi – rzekła Leonie z przekonaniem, którego wcale nie czuła.
Izolda uniosła wyżej głowę.
– Muszę do niego iść.
Leonie, zaskoczona nagłym zwrotem, nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
– Nie możesz – zaprotestowała słabo.
– Gdzie mają się strzelać? – Izolda chyba jej nie usłyszała.
– Ciociu, nie jesteś zdrowa. Niemądrze byłoby iść za nim.
– Gdzie są? – powtórzyła Izolda. Leonie westchnęła.
– W dębowym lesie. Dokładnie nie wiem.
– Na polanie z jałowcami. Jules czasami tam ćwiczył strzelanie. Wywinęła się z objęć Leonie.
– Możliwe. Anatol mi nie powiedział.
– Muszę się ubrać.
– Nawet jeśli ruszymy natychmiast, z pewnością go nie dogonimy. Wyszedł z Pascalem dobre pół godziny temu.
– Jeżeli się pośpieszymy, może zdążymy przerwać pojedynek.
Nie tracąc czasu na gorset, Izolda włożyła szarą suknię spacerową i cieplejszy żakiet. Nogi wsunęła w buty z cholewkami, zasznurowała je jak najszybciej, po czym puściła się biegiem przez korytarz i schody. Leonie nie odstępowała jej na krok.
– Czy przeciwnik Anatola uszanuje wynik pojedynku? – spytała dziew
czyna, mając nadzieję na odpowiedź zupełnie inną niż ta, którą dostała od
Anatola.
Izolda, nie zwalniając, obejrzała się przez ramię. W oczach miała rozpacz.
– Jego przeciwnik… Nie jest człowiekiem honoru.
W holu Leonie odniosła wrażenie, że świat nabrał ostrzejszych barw. Przedmioty dotąd znane i ukochane – wielki stół i drzwi, fortepian i miękki stołek, w którym schowała kartkę z utworem znalezionym w grobowcu, wszystko odwróciło się do nich plecami. Zwykłe zimne, martwe przedmioty.
Sięgnęła po płaszcze wiszące przy wejściu, jeden podała ciotce, drugim owinęła się sama. Szarpnęła drzwi. Chłodny zmierzch przylgnął jej do nóg jak spragniony pieszczot kot. Chwyciła ze stojaka zapaloną lampę.
– O której pojedynek? – zapytała Izolda spokojnym głosem.
– O zmierzchu – odparła Leonie. – O szóstej.
Obie spojrzały w niebo, w ciemniejący granat nad głowami.
– Jeśli mamy zdążyć – powiedziała dziewczyna – musimy się pośpie
szyć.
ROZDZIAŁ 81
– Kocham cię, petite – powtórzył Anatol cicho, gdy zamknęły się za
nim drzwi frontowe.
Razem z Pascalem niosącym wysoko zapaloną latarnię ruszyli w milczeniu na koniec podjazdu, gdzie czekał na nich powóz Denarnauda.
Anatol skinął głową Gabignaudowi, który nie kryl swojej rezerwy wobec całego wydarzenia. Charles Denarnaud uścisnął Anatolowi dłoń.
– Zapraszam pana i doktora na tył – obwieścił spokojnie.
On i Pascal usiedli tyłem do kierunku jazdy, każdy z nich trzymał na kolanach podłużną skrzynkę z pistoletami.
– Pan zna miejsce spotkania, Denarnaud? – zapytał Anatol. – Polana
w dębowym lasku, we wschodniej części majątku.
Denarnaud wychylił się i udzielił instrukcji woźnicy. Strzeliły lejce, powóz ruszył z brzękiem uprzęży.
Jedynie Charles Denarnaud przejawiał chęć do rozmowy. Zagłębił się w opowieściach o dawnych pojedynkach. Wjego sprawozdaniu uczestnicy zawsze strzelali celnie, lecz nikomu nic się nie stało. Anatol rozumiał, że znajomy chce dodać mu ducha, wolałby jednak, żeby zamilkł.
Siedział sztywno wyprostowany, wodząc wzrokiem po okolicy. Myślał, iż może już ostatni raz ogląda świat. Aleję drzew ciągnących się wzdłuż podjazdu, pokrytych siwym szronem. Ciemniejące niebo, błyszczące niczym zwierciadło, uwieńczone wschodzącym księżycem. Może już nigdy więcej nie usłyszy głuchego stukania końskich kopyt o twardą ziemię, które niosło się w parku stłumionym echem.
– Przywiozłem własne pistolety – oznajmił Denarnaud, poklepując
zdobione drewno. – Sam je naładowałem. Skrzynkę zapieczętowałem. Bę
dziemy ciągnąć losy, czy użyjecie tych, czy broni pańskiego przeciwnika.
– Wiem! Wiem – żachnął się Anatol. Od razu pożałował wybuchu. -Przepraszam – mruknął. Mam rozstrojone nerwy. Dziękuję panu za troskę.
– Zawsze warto trzymać się etykiety rzekł Denarnaud głośniej, mz należało w ciasnym wnętrzu powozu; Anatol zdał sobie sprawę, że on także, wbrew pozorom, ma napięte nerwy. Lepiej, żeby nie było żadnych nieporozumień. O ile mi wiadomo, w Paryżu takie sprawy przeprowadza się całkiem inaczej.