gdy pańska dwulicowość wyjdzie na jaw.
Drań uśmiechnął się zadowolony.
– A kto o niej doniesie, mademoiselle Vernier? Nie ma tu nikogo poza nami.
– Trzymaj pan język za zębami – rzucił Constant.
– Czy nic pana nie obchodzi honor siostry? – ciągnęła Leonie. – Opinia rodziny, którą pan w ten sposób splugawił?
Denarnaud poklepał się po kieszeni.
– Pieniądze mają nadzwyczajną moc.
– Denarnaud, ca suffit!
Może i dość, ale nadal musiała ich czymś zająć.
Przeniosła spojrzenie na Constanta. Głowa mu dziwnie podrygiwała, jakby miał kłopoty z panowaniem nad własnymi ruchami.
Nagle kątem oka dostrzegła, że Anatol poruszył nogą.
Żyje? Naprawdę? Cudownie! Ulga i niezmierzona radość, ale już w następnej chwili – strach. Miał szansę żyć tak długo, jak długo Constani uważał go za trupa.
Noc już zapadła. Latarnie rzucały na ziemię ruchome plamy żółtego światła.
Leonie o kilka kroków zbliżyła się do człowieka, którego uznała za swego ukochanego.
– Czy to warto, monsieur, skazywać się na potępienie? Z jakiego powodu? Z zazdrości? Dla zemsty? Bo przecież nie dla honoru. – Jeszcze jeden krok, tym razem nieco w bok, by zasłonić Pascala.
Była już na tyle blisko, że dokładnie widziała twarz Constanta, wykrzywioną w pogardliwym grymasie. Jakim cudem uznała go za przystojnego? Gdzie w jego rysach dopatrzyła się szlachetności? Był podły, wstrętny, miał okrutne usta i źrenice jak główki szpilek. Odpychający.
– Co za buta, mademoiselle Vernier! – zaśmiał się głośno. – W takiej
sytuacji podobna krytyka! – Spojrzał na Izoldę. – Ona nie miała honoru.
Tania lafirynda! Jeden strzał to miłosierna śmierć. Wolałbym, żeby przechodziła męki, tak jak ja przez nią cierpiałem katusze.
Leonie spojrzała prosto w jego błękitne oczy.
– Teraz już nic jej pan nie zrobi skłamała gładko.
– Wybacz mi, panno Vernier, ale nie zaufam twoim słowom. Jakoś nie widzę na twoich policzkach łez. Obejrzał się na ciało Gabignauda. -Masz, panno, mocne nerwy, ale nie serce z kamienia.
Zamilkł, przymierzając się do wymierzenia coup de grace. Leonie zmartwiała. Czekała na strzał, który miał zakończyć jej życie. A przecież Pascal z pewnością był już nieomal gotów do działania. Wiele ją kosztowało, by nie zerknąć w jego stronę.
– Muszę powiedzieć – odezwał się Constant – że charakterek masz
panna taki sam jak twoja matka.
Świat wstrzymał oddech. Białe obłoczki chłodu zastygły w powietrzu, drżące na wietrze gałęzie znieruchomiały, ucichł szelest jałowców. Minął jakiś czas, nim Leonie odzyskała głos.
– Nie rozumiem.
Oba słowa padły na ziemię, ciężkie niczym krople ołowiu. Constant był wyraźnie ukontentowany. Zadowolenie spowiło go jak smród garbarnię, ostry, cierpki, zjadliwy.
– Panna nie wie, co się przydarzyło mamusi?
– O czym pan mówi?
– W Paryżu było na ten temat głośno. Uznano, że to najstraszliwsze morderstwo, z jakim pospolite umysły gendarmes ósmego arrondissement miały do czynienia od dłuższego czasu.
Leonie cofnęła się, jakby ją uderzył.
– Nie żyje?
Zadygotała. Zęby zaczęły jej szczękać. Constant milczał i ten brak słów stanowił najmocniejsze potwierdzenie, ale jej umysł nie chciał się pogodzić z prawdą. Jeśli straci nadzieję, zawiedzie. A przecież Izolda i Anatol są z każdą chwilą słabsi.
– Nie wierzę – wydusiła.
– Ależ wierzy panna, wierzy, jak najbardziej. Widzę to wyraźnie. -Opuścił rękę.
Leonie cofnęła się odruchowo. Za plecami słyszała kroki Denarnauda, zastąpił jej drogę. Constant zrobił krok, drugi i następny. Był coraz bliżej. Wtedy kątem oka dostrzegła, że Pascal kucnął i porwał ze skrzynki jeden z pistoletów.
– Attentionl – krzyknął.
Zareagowała bez wahania, rzuciła się na ziemię. Kula gwizdnęła jej nad głową.
Denarnaud padł, trafiony w plecy.
Constant odskoczył, wypalił w ciemność, lecz chybił celu. Spieszne kroki lokaja szeleściły w poszyciu. Chciał zajść mordercę od tyłu.
Stary żołnierz na rozkaz Constanta ruszył ku dziewczynie. Drugi służący pobiegł na skraj polany, szukając Pascala i strzelając na chybił trafił.
– Il est ici!- krzyknął. Znalazł służącego. Constant strzelił jeszcze raz i znowu chybił.
Nagle wszyscy usłyszeli tupot stóp. Biegła większa grupa ludzi. Leonie uniosła głowę.
– Arest!- usłyszała.
Rozpoznała głos Mariety. W ciemnościach odzywali się inni. Zmrużywszy oczy, dostrzegła kilka rozkołysanych świateł. Spomiędzy drzew wypadł nagle pomocnik ogrodnika, Emile. W jednym ręku trzymał pochodnię, w drugim gruby kij.
Constant omiótł scenę spojrzeniem, ocenił sytuację. Strzelił do chłopaka, lecz ten był szybszy, jednym susem skrył się za drzewem. Morderca znów podniósł broń. wystrzelił w las. Twarz miał wykrzywioną szaleństwem.
Obrócił się i wpakował dwie kule w Anatola.
– Nie!!! – Leonie na czworakach rzuciła się do brata. – Nie!
Służba ruszyła do ataku. Było ich ośmioro, razem z Marietą.
Constant nie zwlekał dłużej. Rzuciwszy płaszcz, ruszył z polany, chciał
się roztopić w cieniu. Zdążał do powozu.
– Żadnych świadków – rzucił przez ramię.
Sługa bez słowa strzelił żołdakowi w głowę. W oczach umierającego odbił się wyraz kompletnego zaskoczenia. Opadł na kolana, legł twarzą w dół.
Pascal wypalił z drugiego pistoletu. Trafił Constanta. Morderca potknął się, nogi omal nie odmówiły mu posłuszeństwa, lecz kuśtykał dalej, byle zejść z polany. Wśród wrzawy Leonie usłyszała trzaśniecie drzwiczek, brzęk uprzęży i stukot końskich kopyt. Cichły, gdy powóz się oddalał. Jechał w stronę tylnej bramy.
Marieta opatrywała Izoldę. Pascal podbiegł do Leonie. Dziewczyna z trudem dźwignęła się na nogi, potykając się, pokonała ostatnich kilka metrów. Uklękła przy bracie.