Выбрать главу

Hal rozpromienił się na jej widok.

– Cześć – przywitała go i cmoknęła w policzek. Następnie wyciągnęła

rękę do pani O'Donnell. – Nazywam się Meredith. Przykro mi, że musieliście na mnie czekać.

Kobieta zmrużyła oczy, najwyraźniej miała podobny kłopot, jak Meredith przed chwilą.

– Spotkałyśmy się w dniu pogrzebu – przypomniała dziewczyna. -Przed pizzerią.

– Tak? A, rzeczywiście.

– Powiem, żeby nam przynieśli kawę do baru – powiedział Hal. – Tam będziemy mogli spokojnie porozmawiać.

Po drodze Meredith zadała pani O'Donnell kilka uprzejmych pytań. Jak długo mieszka w Rennes-les-Bains, co ją łączy z tą okolicą, gdzie pracuje… Zwykłe drobiazgi.

Od Shelagh O'Donnell biło nerwowe napięcie. Była chuda, miała niespokojne spojrzenie i ciągle pocierała czubkami palców o kciuk. Meredith dałaby jej nie więcej niż trzydzieści pięć lat, jednak, z drugiej strony, widoczne zmarszczki stanowczo ją postarzały. Sądząc po zachowaniu kobiety. nic dziwnego, że policja nie potraktowała poważnie jej zeznań na temat fatalnej nocy.

Usiedli przy tym samym stoliku w kącie, który zajmowali poprzedniego wieczoru. W dzień panowała tu zupełnie inna atmosfera. Niełatwo było przywołać wspomnienie wina i alkoholowych koktajli, w powietrzu unosił się zapach pasty do podłóg i woń świeżych kwiatów. Przy kontuarze czekała na rozpakowanie sterta pudeł.

– Merci – powiedział Hal, gdy kelnerka postawiła przed nimi tacę z kawą.

W ciszy napełnił filiżanki. O'Donnell podziękowała za mleko. Gdv

wsypywała cukier. Meredith dostrzegła blizny wokół nadgarstków, na które zwróciła uwagę przy pierwszym spotkaniu. Ponownie zaciekawiło ją, skąd się wzięły.

– Przede wszystkim – odezwał się Hal – chciałbym pani podziękować,

że zgodziła się pani ze mną porozmawiać.

Głos miał spokojny, robił wrażenie opanowanego.

– Znałam pańskiego ojca. Był dobrym człowiekiem. Niestety, raczej niewiele mam do powiedzenia.

– Rozumiem, ale byłbym wdzięczny, gdyby mimo wszystko zechciała mi pani poświęcić kilka chwil. Wypadek zdarzył się już ponad miesiąc temu, jednak ciągle mam wątpliwości co do pewnych szczegółów śledztwa. To i owo mi się nie podoba. Mam nadzieję, że opowie mi pani o tamtej nocy. Policja twierdzi, że pani coś słyszała.

Shelagh zerknęła na Meredith, potem na Hala, wreszcie zapatrzyła się w przeszłość.

– Ciągle twierdzą, że Seymour wypadł z drogi, bo był pijany?

– Właśnie z tym nie mogę się pogodzić. Moim zdaniem, nie usiadłby za kierownicą po alkoholu.

Shelagh wyciągała nitkę ze spodni. Była wyraźnie zdenerwowana.

– Jak pani poznała ojca Hala? – spytała Meredith. Chciała zyskać odrobinę zaufania kobiety.

Hal wydal się zdziwiony tym wtrętem, ale dziewczyna lekko pokręciła głową, więc się nie odezwał.

O'Donnell się uśmiechnęła. W tej jednej chwili stała się po prostu ładna. Tak by wyglądała, gdyby życie nie dało jej w kość.

– Wtedy na placu spytała mnie pani co znaczy bien-aime.

– Tak.

– Seymour był właśnie taki. Wszyscy go lubili. A jednocześnie poważali, nawet jeśli nie znali go dobrze. Zawsze był uprzejmy, grzeczny wobec kelnerek i sprzedawców, wszystkich traktował z szacunkiem, zupełnie inaczej niż… Urwała.

Meredith i Hal wymienili spojrzenia. Nie mieli wątpliwości, że Shelagh porównuje zmarłego z jego bratem, Julianem.

– Nie przyjeżdżał tu zbyt często podjęła szybko. Poznałam go, kiedy… Zamilkła, ukręcając guzik od żakietu.

– Tak? – zachęciła ją Meredith.

Shelagh westchnęła.

– Dwa lata temu przechodziłam dość trudny okres w życiu… Pracowałam przy wykopaliskach niedaleko stąd. w Montagnes du Sabarthes. Wplątałam się w nieprzyjemną sprawę. Podjęłam niewłaściwą decyzję. -Przygryzła wargę. – Jednym słowem, od tamtego czasu nie było mi łatwo. Mam kłopoty ze zdrowiem, więc mogę pracować tylko kilka godzin w tygodniu, robię wyceny w ateliers w Couizie. – Odetchnęła głębiej. – Przeniosłam się do Rennes-les-Bains mniej więcej półtora roku temu. Niedaleko stąd, w Los Seres, mieszka z mężem i córką moja przyjaciółka.

– Znam nazwę tej wioski – wtrąciła Meredith. – Stamtąd pochodził pisarz Audric S. Baillard.

Hal uniósł brwi pytająco.

– Właśnie czytałam jego książkę – wyjaśniła dziewczyna. – Pewnie twój tata kupił ją na vide-grenier.

Uśmiechnął się, szczęśliwy, że zapamiętała.

– Tak, tak. Alice była z nim zaprzyjaźniona. – Oczy Shelagh pociemniały. – Ja też go poznałam.

Halowi najwyraźniej coś się przypomniało, ale nadal nie przerywał.

– Miałam kłopoty – ciągnęła O'Donnell – za dużo piłam. – Podniosła wzrok na Hala. – Pańskiego ojca poznałam w barze. A dokładnie, w Couizie. Czułam się bardzo zmęczona, pewnie wtedy też wypiłam jednego za dużo. Zaczęliśmy rozmawiać… Był bardzo miły, wyraźnie się o mnie martwił. Chciał mnie odwieźć do Rennes-les-Bains. Bez żadnych podtekstów. Zgodziłam się. Następnego dnia zajrzał do mnie i razem pojechaliśmy do Couizy po mój samochód. – Pokiwała głową. – Nigdy nie rozmawialiśmy o tamtym wieczorze, ale zawsze jak przylatywał tu z Anglii, zaglądał do mnie na parę chwil.

Pani zdaniem – odezwał się Hal – nie wsiadłby za kierownicę, gdyby coś wypił?

Shelagh skrzywiła się lekko.

– Głowy bym za to nie dała, ale jakoś trudno mi to sobie wyobrazić.

Meredith, słuchając ich, nie mogła się pozbyć wrażenia, że oboje są naiwni. Ludzie często mówią jedno, a robią drugie. Z drugiej strony, ewidentna sympatia i szacunek, jakim Shelagh darzyła ojca Hala, robiły wrażenie.

– Hal dowiedział się od policjantów, że pani słyszała wypadek, tylko

nie zorientowała się w niczym aż do rana – odezwała się cicho. – Czy tak to właśnie było?

Shelagh drżącą ręką podniosła kawę do ust, upiła kilka łyków, po czym ze stuknięciem odstawiła filiżankę na spodeczek.

Szczerze mówiąc, sama nie wiem, co słyszałam. I czy to wszystko razem miało ze sobą cokolwiek wspólnego.

– Jak to?

– Coś słyszałam. Ale nie pisk hamulców albo opon, jak wtedy gdy kierowcy zbyt szybko wchodzą w zakręt. Raczej jakiś hurgot. – Lekko wzruszyła ramionami. – Słuchałam Johna Martyna, „Solid Air". To dość spokojna płyta, ale i tak nic by do mnie nie dotarło zza okna. gdyby nie to. że hałas wszedł mi akurat między dwoma nagraniami.