Kwiecień nadciągnął jak generał na pole bitwy. Głośny, agresywny, wojowniczy. Przepędził nad szczytami gór zastępy szarych chmurzysk. Dni się wydłużyły, ranki wstawały jaśniejsze. Marieta naszykowała przybory do szycia i zaczęła wstawianie plis w chemises Izoldy i poszerzanie spódnic, by je dopasować do coraz krągłej szych kształtów pani.
Spod zaskorupiałej ziemi wystrzeliły pierwsze kwiaty, fioletowe, białe i różowe płatki otwierały się pod dotknięciem słońca. Z czasem na tle zieleni przybywało barwnych plamek, przywodzących na myśl kropelki ska-pujące z pędzla.
Wkrótce nieśmiało, na paluszkach, pojawił się maj. Przyniósł ze sobą obietnicę dłuższych letnich dni, plam słońca na spokojnym lustrze wody. Leonie dość często bywała w Rennes-les-Bains. Odwiedzała pana Baillar-da lub pijała herbatę w salonie Hotel de la Reine, w towarzystwie madame Bousquet. Przed modnymi domami pojawiły się kanarki w klatkach. Zakwitły drzewka pomarańczowe i cytrynowe, przepełniając powietrze wonią świeżości. Na każdym rogu stali przekupnie, oferujący z drewnianych wózków świeże owoce, przywiezione z drugiej strony gór, z Hiszpanii.
Domaine de la Cade nagle rozkwitła pełnią wdzięku. I wreszcie zaczęło się lato. Czerwiec rozświetlił białe szczyty Pirenejów.
Achille pisał z Paryża, że maitre Maeterlinck zgodził się na przedstawienie w formie muzycznej swojego najnowszego dramatu, zatytułowanego „Peleas i Melisanda". Przy którejś okazji przysłał egzemplarz „Pogromu" pana Zoli. Akcja powieści toczyła się latem roku tysiąc osiemset siedemdziesiątego, w czasie wojny francusko-pruskiej. Debussy dołączył krótką notkę, w której stwierdzał, że książka zainteresowałaby Anatola tak samo jak jego, również syna skazanego komunarda. Leonie brnęła przez powieść z niemałym trudem, lecz nie przeszkadzało jej to docenić gestu przyjaciela.
Nie pozwalała sobie na myślenie o kartach tarota. Talia była nieodłącznie związana z tragicznymi wydarzeniami w wieczór zaduszny i choć dziewczyna nie umiała przekonać proboszcza Sauniere'a, by jej opowiedział o tym. co widział i co zrobił dla jej wuja. pamiętała ostrzeżenie pana Baillarda: Asmo-deusz, wcielenie demona, nawiedzał doliny, gdy nastawały złe czasy. Co prawda, nie wierzyła w takie przesądy, a w każdym razie tak sobie powtarzała, jednak nie chciała ryzykować sprowokowania nawrotu fali nieszczęść.
Spakowała niedokończony cykl obrazów. Zbyt boleśnie przypominały brata i matkę. Le Diable i La Tour pozostały ledwie zaczęte. Nie wróciła też na polanę otoczoną jałowcami. Nie chciała odwiedzać miejsca, gdzie odbył się pojedynek, w którym Anatol stracił życie. Na samą myśl o tym serce jej się krajało.
Bóle porodowe zaczęły się wcześnie rano, w piątek, dwudziestego czwartego czerwca, w dzień świętego Jana Baptysty.
Monsieur Baillard dzięki rozległej sieci znajomych i przyjaciół zapewnił Izoldzie towarzystwo sage-femme ze swojej rodzinnej wioski, Los Seres. Położna również zjawiła się na czas.
W porze obiadu poród był już mocno zaawansowany. Leonie robiła ciotce chłodne kompresy na czoło i co jakiś czas otwierała okna, by wpuścić do pokoju świeże powietrze, a wraz z nim zapach jałowców i kapryfo-lium. Marieta zwilżała usta pani gąbką namoczoną w słodkim białym winie z miodem.
Przed wieczorem Izolda bez żadnych komplikacji wydała na świat zdrowego, ślicznego chłopca o imponująco pojemnych płucach.
Leonie miała nadzieję, że narodziny dziecka rozpoczną u ciotki proces powrotu do pełnego zdrowia. Że stanie się ona mniej bierna i apatyczna, mniej krucha, nie tak zamknięta i oddzielona od otaczającego ją świata. Właściwie wszyscy mieszkańcy domu oczekiwali, że dziecko, potomek Anatola, obudzi w Izoldzie miłość i da jej cel istnienia, którego tak bardzo potrzebowała.
Niestety, jakieś trzy dni później na Izoldę padł czarny cień. Owszem, pytała o zdrowie i kondycję swojego syna, lecz jednocześnie z wyraźnym trudem walczyła o to, by nie popaść w ten sam stan izolacji, który dotknął ją bezpośrednio po śmierci Anatola. Maleńki synek, skóra zdjęta z ojca. bardziej przypominał jej. co straciła, niż nadawał sens życiu.
Umówiono mamkę.
Lato mijało, a u Izoldy próżno by szukać jakichkolwiek objawów poprawy. Na pytania odpowiadała zawsze uprzejmie, spełniała obowiązki wobec syna, gdy jej o nich przypomniano, ale poza tym żyła w swoim własnym świecie, prześladowana głosami, które słyszała tylko ona.
Tymczasem Leonie zakochała się w bratanku bez pamięci. Louis-Anatole był dzieckiem o pogodnej naturze, po ojcu dostał smoliście czarne włosy i długie rzęsy wokół przejrzyście szarych oczu, odziedziczonych po matce. W towarzystwie rozpromienionego i roześmianego dziecka zapominała, niekiedy nawet na kilka godzin, o rodzinnej tragedii.
Nastał gorący lipiec, za nim przyszedł rozpalony sierpień. Leonie od czasu do czasu budziła się rankiem z uczuciem przypominającym nadzieję. Chodziła wtedy lekkim krokiem, póki nie wróciła do niej pamięć przeszłych zdarzeń i nie spadły na nią znów dawne cienie. Tylko miłość i zdecydowanie, by uchronić syna Anatola od kłopotów, pomagały jej odzyskać ducha.
ROZDZIAŁ 89
Jesień tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego drugiego niepostrzeżenie zmieniła się w kolejną wiosnę. Po Constancie w dalszym ciągu nie było śladu. Leonie pozwoliła sobie uwierzyć, że umarł, choć z wdzięcznością przyjęłaby potwierdzenie swoich domysłów.
Sierpień tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego trzeciego roku był suchy i gorący jak afrykańska pustynia. Potem nadciągnęły ulewy, które zatopiły całą Langwedocję, odsłoniły długo ukryte jaskinie, różne cachettes, zasłonięte mułem i ziemią.
Achille Debussy nadal regularnie pisał. W grudniu przysłał życzenia świąteczne oraz wiadomość, że Societe Nationale de Musiąue ma przedstawić podczas koncertu muzykę do „Popołudnia fauna", całkiem nowego baletu, planowanego najpierw jako pierwszy z trzech fragmentów. Gdy czytała żywy opis bożka na polanie, oczyma wyobraźni zobaczyła miejsce. gdzie dwa lata wcześniej odszukała karty do tarota. Przez chwilę kusiło ją, by tam wrócić i sprawdzić, czy talia nadal jest na miejscu.
Nie sprawdziła.
Bardziej niż aleje i bulwary Paryża jej świat ograniczał bukowy las na wschodzie, długi podjazd od północy i trawniki na południu. Podtrzymywała ją jedynie miłość do chłopczyka i ogromna sympatia dla pięknej, chorej kobiety, którą przyrzekła się opiekować.
Louis-Anatole szybko stał się ulubieńcem służby oraz mieszkańców miasta. Zyskał sobie przydomek pichon, czyli maleńki. Wyrastał na dziecko psotne, lecz zawsze czarujące. Bez przerwy zadawał pytania, bardziej w tym podobny do ciotki niż zmarłego ojca, lecz w przeciwieństwie do niej umiał także uważnie słuchać. Gdy podrósł nieco, zaczął w towarzystwie Leonie przemierzać ścieżki Domaine de la Cade. Kiedy indziej Pascal uczył go łowić ryby i pływać. Od czasu do czasu Marieta pozwalała mu wylizać misę po cieście i drewniane łyżki po suflecie malinowym czy puddingu czekoladowym. Stawał wtedy na wysokim krzesełku, zapartym o blat kuchennego stołu, niepewnie balansując, osłonięty sztywnym białym fartuchem pokojówki, sięgającym mu do kostek. Marieta