Выбрать главу
***

Constant stał u podnóża schodów. Dłonią osłaniał usta i nos przed gorącem. Czekał na raport swojego człowieka.

– Nie ma ich – wydyszał sługa. – Szukałem wszędzie. Ponoć uciekli z jakimś starcem i pokojówką. Mniej więcej przed kwadransem.

– Pieszo?

Sługa pokiwał głową.

– I nic więcej nie wiadomo. A to znalazłem w salonie, monsieur.

Constant wziął w drżącą rękę kartę tarota. Groteskowy obraz diabła, z dwojgiem kochanków, przykutych do cokołu u jego stóp. Trudno mu było skupić wzrok, dym wyciskał z oczu łzy. Miał wrażenie, że demon ugina się pod jakimś ogromnym brzemieniem. A kochankowie przywodzili na myśl Izoldę i Verniera.

Przetarł szczypiące oczy dłonią w rękawiczce. I wtedy przyszedł mu do głowy pewien pomysł.

– Jak się załatwisz z Gelisem, zostaw tę kartę przy jego ciele. W najgor

szym wypadku spowodujesz całkiem przyzwoite zamieszanie. Cała Cous-

taussa wie, że dziewczyna tam była.

Sługa posłusznie kiwnął głową.

– A pan?

– Odprowadzisz mnie do powozu. Dziecko, kobieta i starzec… Daleko nie zaszli. Pewnie chowają się gdzieś na terenie majątku… Wszędzie las… ale jest jedno miejsce, gdzie mogliby się ukryć.

– Co z nimi? – Sługa wskazał walczących ruchem głowy.

Starcie dobiegało końca. Wkrótce rozpocznie się grabież. Nawet jeśli chłopakowi uda się uciec, nie będzie miał do czego wracać.

– Niech robią, co chcą.

ROZDZIAŁ 96

Droga przez las pogrążony w ciemnościach nie należała do łatwych. Louis-Anatole był silnym chłopcem, a monsieur Baillard, mimo wieku, poruszał się zdumiewająco szybko, lecz mimo wszystko szli wolniej, niżby należało. Mieli ze sobą lampę, lecz nie śmieli jej zapalić, by nie ściągnąć na siebie niczyjej uwagi.

Leonie zorientowała się, że stopy same ją prowadzą ścieżką wiodącą do grobowca, drogą, której od tak dawna skrzętnie unikała. Wspinała się po zboczu, a długi czarny płaszcz podnosił z ziemi jesienne liście i zadzierał wilgotne poszycie. Myślała o wszystkich wycieczkach, jakie sobie urządzała na terenie majątku, o polanie obrośniętej jałowcami, o miejscu, w którym Anatol stracił życie, o grobach Izoldy i brata, gdzie spoczęli oboje, jedno przy drugim… Na myśl, że pewnie już tu nie wróci, ogarnął ją smutek. Tak długo czuła się zamknięta w Domaine de la Cade, tęskniła za szerokim światem, a teraz, gdy musiała wyjechać, bardzo tego nie chciała. Skały, wzgórza, zagajniki, ścieżki prowadzące przez las na zawsze splecione były z osobą, którą się stała.

– Ciociu, daleko jeszcze? – spytał Louis-Anatole cichutko. Szli już prawie kwadrans. – Buciki mnie cisną.

– Jesteśmy prawie na miejscu. – Uścisnęła drobną rączkę. – Uważaj, żebyś się nie pośliznął.

– A wiesz, że ja się wcale nie boję pająków? – powiedział tonem, który żywo przeczył słowom.

Dotarłszy do przecinki, zwolnili kroku. Aleja cisów, które Leonie pamiętała ze swojej pierwszej wizyty w tym miejscu, wydawała się węższa, gałęzie mocniej splątane.

Pascal czekał. Po bokach bryczki ledwo żarzyły się dwie latarnie, końskie kopyta stukały głucho o twardą ziemię.

– Ciociu, gdzie my jesteśmy? – Ciekawość zwyciężyła strach. – To jeszcze Domaine de la Cade?

– Tak, kochanie. To jest mauzoleum.

– Tutaj się składa ludzi do grobu?

– Tak.

– Dlaczego mama i tata są pochowani gdzie indziej?

Nie od razu znalazła odpowiedź.

– Bo woleli być pod gołym niebem, wśród drzew i kwiatów. Dlatego

pochowałam ich nad jeziorem. W najpiękniejszym zakątku Domaine de la

Cade.

Louis-Anatole ściągnął brewki.

– Żeby słyszeli ptaki?

– Tak – odpowiedziała z uśmiechem.

– Ciociu, a dlaczego mnie tu nigdy nie przyprowadziłaś? – spytał chłopiec, robiąc krok w stronę grobowca. – Bo tu są duchy?

Chwyciła go za ramię.

– Nie mamy teraz czasu. Mina mu zrzedła.

– Chciałbym zobaczyć, co jest w środku.

– Nie teraz.

– Czy tam są pająki?

– Możliwe. Ale ponieważ ty się ich wcale nie boisz, to całkiem bez róż

nicy.

Louis-Anatole z powagą kiwnął głową, ale jednocześnie mocno pobladł.

Kiedyś się tam wybiorę. Jak będzie jasno.

Doskonała myśl.

Leonie poczuła na ramieniu dłoń pana Baillarda.

– Nie możemy dłużej zwlekać – odezwał się Pascal. – Musimy być da

leko, kiedy Constant odkryje, że uciekliśmy z domu. – Schylił się, usadził

chłopca w bryczce. – Jak tam, pichon, gotów na spotkanie z przygodą?

Louis-Anatole pokiwał głową.

– Przed nami daleka droga – zapowiedział Pascal.

– Dalej niż do Lac de Barrenc?

– Dalej – potwierdził lokaj.

– Nic nie szkodzi – uznał chłopiec. – Marieta będzie się ze mną bawiła? -Tak.

– A ciocia będzie opowiadała ciekawe historie.

Dorośli w milczeniu porozumieli się spojrzeniami. Monsieur Baillard i Marieta wsiedli do bryczki. Pascal usiadł na koźle.

– Chodź, ciociu.

Leonie zamknęła drzwiczki. Od zewnętrznej strony.

– Dbajcie o niego, proszę.

– Nie musisz tego robić rzucił Baillard pośpiesznie. – Constant jest

chory. Czas i naturalny bieg rzeczy wkrótce zakończą jego wendetę. Może

wystarczy zaczekać, a sprawy umrą śmiercią naturalną.

Może tak odparła z mocą. Ale nie mogę sobie pozwolić na takie ryzyko. Może to potrwać rok, trzy albo i dziesięć lat. Nie dopuszczę, żeby Louis-Anatole wyrastał w cieniu strachu, wiecznie oglądając się za siebie,obawiając się człowieka, dla którego jedynym celem jest wyrządzenie mu krzywdy. – W pamięci ujrzała Anatola wyglądającego przez okna mieszkania przy rue de Berlin. A potem Izoldę z niepokojem wodzącą wzrokiem po horyzoncie, upatrującą niebezpieczeństwa w najmniejszym drobiazgu. – Nie pozwolę na to – rzekła stanowczo. – Louis-Anatole będzie żył bez strachu. – Uśmiechnęła się, całkowicie zdecydowana. – To się musi skończyć. Dzisiaj. Tutaj. – Nabrała głęboko powietrza. – Sajhe, wiem. że się ze mną zgadzasz.