Odwrócili się i ramię w ramię ruszyli w stronę tarasu na tyłach hotelu. Ich myśli biegły zupełnie różnymi ścieżkami. Hal marzył o gorącej kawie. Meredith wspominała Leonie. Wiedziała, że będzie za nią tęsknić.
KODA
Trzy lata później
Niedziela, 31 października 2010
– Dobry wieczór państwu. Nazywam się Mark. Mam zaszczyt powitać panią Meredith Martin.
Rozległy się żarliwe, choć niezbyt huczne oklaski, po czym w niezależnej księgarence zapadła cisza. Hal, siedzący w pierwszym rzędzie, uśmiechem dodał Meredith odwagi. Na samym końcu salki, z rękoma założonymi na piersi, stał wydawca. Uniósł do góry kciuk.
– Jak państwo zapewne wiedzą – podjął kierownik – pani Martin napi
sała wydaną w zeszłym roku wyjątkową biografię francuskiego kompozy
tora, Claude"a Debussy'ego, nagrodzoną entuzjastycznymi recenzjami.
Natomiast raczej nie wiedzą państwo, że…
Meredith znała Marka od lat. Miała koszmarne przeczucie, że przyjaciel zacznie przemówienie od Adama i Ewy, zaznajomi słuchaczy z jej losami w szkole podstawowej, następnie w liceum i na uniwersytecie, i dopiero potem, być może, zdoła poruszyć temat książki.
Pozwoliła sobie na błądzenie myślami po znajomych ścieżkach. Przywołała w pamięci wszystkie zdarzenia, które doprowadziły ją do tego punktu. Trzy lata badań, zbierania dowodów, sprawdzanie po sto razy każdego drobiazgu, dopasowywanie elementów historii Leonie, a jednocześnie starania, by złożyć biografię Debussy'ego u wydawcy w ustalonym terminie.
Nie udało jej się dowiedzieć, czy Lilly Debussy rzeczywiście odwiedziła Rennes-les-Bains, ale dwie najważniejsze dla niej opowieści splotły się niespodziewanie w znacznie wcześniejszym okresie. Vernierowie i rodzina Debussych mieszkali w tym samym budynku przy rue de Berlin, byli sąsiadami. A odwiedziwszy grób kompozytora na Cimetiere de Passy w szesnastym arrondissement, gdzie spoczęły również takie sławy jak Manet, Morisot, Faure i Andre Messager, odnalazła pod drzewem, w zacisznym kącie cmentarza, mogiłę Marguerite Vernier.
Rok później, gdy przyjechała do Paryża z Halem, złożyła na niej kwiaty.
Wiosną dwa tysiące ósmego roku, od razu po oddaniu wydawcy biografii kompozytora, skupiła się na badaniach dotyczących Domaine de la Cade i wydarzeń, które spowodowały, że jej rodzina wyemigrowała z Francji do Ameryki.
Zaczęła od Leonie. Im więcej dowiadywała się o Rennes-les-Bains. im lepiej zaznajamiała się z teoriami dotyczącymi losów Sauniere'a oraz Rennes-le-Chateau, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że Hal ma rację. Cała afera z wizygockim skarbem stanowiła przykrywkę mającą odciągnąć uwagę od tego, co działo się w Domaine de la Cade. A trzy ciała, odkryte w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku w ogrodzie za willą duchownego w Rennes-le-Chateau, powiązane były z wydarzeniami z trzydziestego pierwszego października tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego siódmego.
Podejrzewała, że był to Victor Constant, morderca Marguerite i Anatola Vernierów. Istniały dokumenty wskazujące, że w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym pierwszym uciekł do Hiszpanii, gdzie w kilku klinikach leczono u niego trzecie stadium syfilisu. Wrócił do Francji jesienią tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego siódmego. Drugi trup to zapewne służący Constanta. Z pewnością znajdował się wśród osób, które napadły na dom. Oficjalnie jego zwłok nie odnaleziono. Trzecie ciało nastręczało najwięcej trudności. Charakteryzował je zdeformowany kręgosłup i nienormalnie długie ramiona przy niskim wzroście.
Kolejnym zastanawiającym zdarzeniem była śmierć proboszcza z parafii w Coustaussie. Mężczyzna ten, Antoine Gelis, został zamordowany tej samej nocy: trzydziestego pierwszego października. Był samotnikiem. Teoretycznie jego zgon wiązał się z wydarzeniami w Domaine de la Cade jedynie za sprawą daty. Przypadkowa zbieżność. Uderzono go pogrzebaczem, a potem zmasakrowano siekierą. „Courner d'Aude" doniósł, że miał na głowie czternaście ran. Głębokie uszkodzenia czaszki.
Padł ofiarą okrutnej i pozornie bezsensownej zbrodni, pozbawionej motywu. Zabójców nie odnaleziono. Wszystkie miejscowe gazety opowiadały o tym zdarzeniu, przytaczając identyczne szczegóły. Po zabiciu starego księdza mordercy ułożyli ciało na plecach i złożyli ręce ofiary na piersiach. Dom został splądrowany, otwarto sejf. tyle że ten. według słów kuzyna, który dbał o duchownego, i tak był pusty. Nic nie zginęło.
Meredith, zagłębiwszy się w poszukiwania nieco solidniej, odkryła w doniesieniach prasowych jeszcze dwa niby nic nieznaczące drobiazgi. Po pierwsze, tego samego popołudnia plebanię w Coustaussie odwiedziła dziewczyna, której opis pasował do Leonie Vernier. I zostawiła wiadomość na piśmie. A po drugie, między palcami lewej dłoni zamordowanego tkwiła karta tarota.
Karta numer XV. Le Diable.
Dowiedziawszy się tego, Meredith odświeżyła sobie w pamięci wszystko to, co się działo w ruinach grobowca, i w końcu uznała, że diabeł, za pośrednictwem swojego sługi. Asmodeusza, odebrał, co mu się należało.
Tajemnicą pozostało, kto umieścił kuferek Leonie z oryginalnymi kartami na powrót w leśnej kryjówce. Meredith oczyma wyobraźni widziała, jak Louis-Anatole wraca ukradkiem do Domaine de la Cade i pod osłoną nocy, oddając hołd pamięci ciotki, ukrywa karty we właściwym miejscu. Z drugiej strony, rozum podpowiadał jej, że zrobił to raczej niejaki Audric Baillard, którego roli w całej historii nie potrafiła do końca rozszyfrować.
Informacje genealogiczne okazały się łatwiejsze do zdobycia. Z pomocą urzędniczki z magistratu w Rennes-les-Bains, która okazała się równie pomysłowa, jak uprzejma, latem i wczesną jesienią dwa tysiące ósmego roku Meredith poznała losy syna Izoldy i Anatola. Louis-Anatole dorósł pod opieką Audrica Baillarda w niewielkiej miejscowości Los Seres w górach Sabarthes. Nigdy nie wrócił do Domaine de la Cade, więc majątek obrócił się w ruinę. Jeśli chodzi o samego Baillarda, zapewne był to ojciec lub dziadek owego Audrica S. Baillarda, który wydał „Diables et Esprits Malefiąues et Phantómes de la Montagne ".
W tysiąc dziewięćset czternastym Louis-Anatole Vernier oraz Pascal Barthes, lokaj z Domaine de la Cade, zaciągnęli się do francuskiej armii. Pascal zdobył wiele odznaczeń, lecz nie przeżył wojny. Louis-Anatole przetrwał i po zawarciu pokoju, w roku tysiąc dziewięćset osiemnastym, wyjechał do Ameryki, oficjalnie przepisując zaniedbaną posiadłość na krewnych z linii Bousąuetów. Zarabiał na życie, grając na fortepianie na statkach parowych i w wodewilach. Meredith nie dysponowała żadnymi dowodami na poparcie swoich domysłów, ale chciała wierzyć, że zetknął się wtedy z innym muzykiem wodewilowym, który nazywał się Paul Foster Case.
Syn Anatola osiadł pod Milwaukee, w miejscu współcześnie nazywanym Mitchell Park. Dalsze losy tego człowieka stanowiły otwartą księgę. Zakochał się w mężatce, niejakiej Lillian Matthews, urodziła im się córka, Louisa. Romans nie trwał długo, Lillian i Louis-Anatole szybko się rozstali. Meredith nie znalazła żadnych dowodów na to, że ojciec utrzymywał kontakt z córką, choć równocześnie mała nadzieję, iż dyskretnie obserwował jej dorastanie.