Kilkaset kilometrów na południe, w bukowym lesie nad Rennes-les-Bains, mocniejszy oddech wiatru zerwał miedziane liście z gałęzi starych drzew. Obudziło się dawno zamarłe westchnienie jak lekki pasaż na klawiszach.
Enfin.
Nareszcie.
Poruszenie światła nad innymi schodami.
ROZDZIAŁ 13
DOMAINE DE LA CADE
– Oui, Abbe, et merci d vous pour votre gentillesse. A tout d 1'heure.
Julian Lawrence zrobił wszystko, co należało. Nawet podziękował duchownemu. Miał się z nim wkrótce spotkać. Jeszcze chwilę trzymał słuchawkę w ręku. Był opalony, w doskonałej formie i nikt by mu nie dał pięćdziesięciu lat. Wreszcie odłożył telefon na bazę. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów, pstryknięciem otworzył zapalniczkę firmy Zippo i przypalił gauloise'a. Smużka waniliowego dymu uniosła się w nieruchomym powietrzu.
Przygotowania do wieczornej mszy trwały. Zakładając, że Hal będzie się zachowywał odpowiednio, wszystko powinno się odbyć, jak należy. Współczuł mu, ale też miał się na baczności, ponieważ chłopak pytał w mieście o okoliczności wypadku. Niepotrzebnie wsadzał kij w mrowisko. Trafił nawet na komisariat, zażądał opinii na piśmie o przyczynie zgonu. Ponieważ tym akurat przypadkiem zajmował się w Couizie przyjaciel Juliana, a jedynym świadkiem była jakaś kobieta, która nadużywała alkoholu, do sprawy należało podchodzić ostrożnie. Na szczęście pytania Hala odbierano jako zrozumiałą reakcję syna pogrążonego w żałobie, a nie uzasadnione wątpliwości.
Tak czy inaczej, nie mógł się doczekać wyjazdu smarkacza. W całej sprawie nie było czego się doszukiwać, ale ten drążył bez opamiętania, więc należało się spodziewać, że w miejscowości tak małej jak Rennes-les-Bains zaczną się plotki. Nie ma dymu bez ognia. Julianowi pozostawała nadzieja, że Hal zaraz po pogrzebie opuści Domaine de la Cade i wróci do Anglii.
Dwóch braci, Julian i Seymour, ojciec Hala, objęli to miejsce w posiadanie przed czterema laty. Seymour, starszy od Juliana o dziesięć lat, znudzony emeryt, miał obsesję na temat przewidywania dochodu, arkuszy kalkulacyjnych i sukcesów w interesie. Juliana interesowało coś zupełnie innego.
Pierwszy raz trafił w te okolice w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym. Zaintrygowały go opowieści związane z Rennes-les-Bains, a szczególnie z Domaine de la Cade. Zresztą roiło się tutaj od najróżniejszych tajemniczych legend: o zakopanym skarbie, o konspiracji, krążyły bujdy o jakichś tajnych stowarzyszeniach i tysiące innych, poczynając od Wizygotów, Rzymian i Celtów, aż po templariuszy i katarów. Tymczasem wyobraźnię Juliana poruszyła bardziej współczesna historia, pisemne sprawozdania, datujące się na koniec dziewiętnastego wieku, traktujące o zbezczeszczeniu grobowca znajdującego się na terenie Do-maine de la Cade, o talii kart tarota, stanowiącej coś w rodzaju mapy prowadzącej do skarbu, i o pożarze, który zniszczył część domu.
W piątym wieku naszej ery ziemie wokół Couizy oraz Rennes-les-Chateau leżały w sercu królestwa Wizygotów. O tym wiedzieli wszyscy. Historycy i archeolodzy od dawna spekulowali, że legendarne skarby, zrabowane Rzymianom przez Wizygotów zostały wywiezione na tereny dzisiejszej południowo-zachodniej Francji. Brakowało jednak dowodów. Ale im więcej Julian się dowiadywał, tym większego nabierał przekonania, iż znaczna część wizygockiego skarbu nadal czeka na znalazcę. I że talia kart tarota, oryginalna, nie żadna z drukowanych później kopii – stanowi klucz do tego skarbu. Julian chciał go odszukać.
Z czasem chęć zmieniła się w obsesję. Kupował licencje na wykopaliska, topił w poszukiwaniach wszystkie pieniądze, a osiągnięcia miał niewielkie, zaledwie drobiazgi z dawnych grobów: miecze, sprzączki, kielichy – nic szczególnego. Gdy pozwolenie na prowadzenie wykopalisk wygasało, kopał bezprawnie. Jak hazardzista, wiecznie przekonany, że wielki sukces to tylko kwestia czasu.
Gdy cztery lata temu wystawiono hotel na sprzedaż, przekonał brata do przedstawienia oferty. Niespodziewanie, mimo wszystkich dzielących ich różnic, pomysł okazał się doskonały i partnerstwo długi czas spełniało pokładane w nim nadzieje. Dopiero przed kilkoma miesiącami Seymour mocniej się zaangażował w sprawy codziennego prowadzenia hotelu. I postanowił zajrzeć do ksiąg rachunkowych.
Słońce prażyło trawę, jasny blask wlewał się do gabinetu przez wysokie okna. Julian podniósł wzrok na obraz zawieszony nad biurkiem. Stary symbol tarota, pozioma ósemka, symbol nieskończoności.
– Jesteś gotowy?
Na progu stanął Hal, w czarnym garniturze, z krawatem w tym samym kolorze. Lśniące ciemne włosy odgarnął do tyłu. Dobiegał trzydziestki, ale dzięki szerokim barom, pięknej cerze i doskonałej sylwetce nadal wyglądał na sportowca z uniwersytetu. Trenował rugby i tenis.
Julian pochylił się, zdusił papierosa w szklanej popielniczce, stojącej na parapecie. Wychylił resztkę whisky ze szklanki. Nie mógł się doczekać, żeby po pogrzebie wszystko wróciło do normalności. Miał serdecznie dosyć Hala wałęsającego się po domu i okolicy.
– Zaraz przyjdę – powiedział. Za minutę.
ROZDZIAŁ 14
Paryż
Meredith dotarta na szczyt schodów, odgarnęła na bok zasłonę z koralików i otworzyła błękitne drzwi.
Za nimi była poczekalnia, tak malutka, że można by dotknąć ścian, nawet nie wyciągając rąk. Po lewej pysznił się barwny wykres, ozdobiony znakami zodiaku, pełen wzorów i symboli, których dziewczyna nie rozróżniała. Po prawej wisiało lustro w staromodnej złoconej ramie. Przejrzała się w nim i zapukała do drzwi naprzeciwko.
– Halo! Jest tam kto?
Cisza.
Odczekała chwilę i zastukała ponownie, tym razem nieco mocniej. Nadal nic. Nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły.
– Dzień dobry! – odezwała się, wchodząc. – Jest tu kto? Halo?
Niewielki pokoik emanował energią. Ściany pomalowano na jasne kolory, trochę jak w domu opieki społecznej. Na żółtym, czerwonym i zielonym tle pyszniły się fioletowe, niebieskie oraz srebrne wzory, złożone z linii, pasów, trójkątów i zygzaków. Jedyne okno, naprzeciwko drzwi. przesłaniała liliowa firanka. Za nim widać było blade kamienne ściany dziewiętnastowiecznego budynku, z czarną balustradą i wysokimi drzwiami balkonowymi o zamkniętych okiennicach. Scenę ożywiały skrzynki pełne pelargonii oraz bratków.
Na środku pokoju ustawiono kwadratowy stolik, przykryty lnianym obrusem w koła i jakieś tajemnicze symbole astrologiczne, przy nim stały dwa drewniane krzesła z tapicerowanymi siedzeniami. Zupełnie jak z obrazu van Gogha.