– A dom? Marguerite milczała.
– Mamo?
– Dawno tam nie byłam – rzekła w końcu. – Na pewno wiele się zmieniło.
W dniu wyjazdu, w piątek osiemnastego sierpnia, ranek wstał mglisty i wilgotny.
Leonie obudziła się bardzo wcześnie lekko podenerwowana. W dzień wyjazdu ogarnęła ją niespodziewana tęsknota za światem, który miała na jakiś czas porzucić. Odgłosy miasta – choćby ćwierkanie wróbli siedzących rzędem na brzegu dachu – budziły w niej smutek, znajome twarze sąsiadów i sprzedawców nagle zyskały nieoczekiwany urok. Cały ranek dziewczyna co chwila ocierała łzy.
Anatol robił podobne wrażenie, wyraźnie spięty i zdenerwowany. Usta miał zaciśnięte, wzrok czujny, wciąż wyglądał przez okno salonu na ulicę.
Wreszcie pokojówka oznajmiła przybycie powozu.
– Zawiadom woźnicę, że już schodzimy – rzucił.
– Nie przebierasz się? – spytała Leonie, ze zdziwieniem patrząc na szary surdut. – Jesteś ubrany do biura.
– W tym rzecz właśnie – odparł z ponurą miną. – Takie chcę zrobić wrażenie. Jak tylko zostawimy za sobą Paryż, przebiorę się w coś mniej oficjalnego.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem. Że też sama się nie domyśliła.
Oczywiście. Anatol wziął cylinder.
– Spieszmy się, petite, bo nam pociąg ucieknie. Bagaże już załadowano, więc mogli od razu wsiadać.
Leonie uściskała matkę i obiecała często pisać. Marguerite miała zaczerwienione oczy, więc i córkę zapiekły łzy pod powiekami. I w końcu kilka chwil pożegnania na rue de Berlin przyniosło więcej czułości, niż można się było spodziewać.
– Saint-Lazare! – rzucił Anatol głośno, wsiadając do fiacre. – Dworzec Saint-Lazare!
Powóz ruszył. Gdy skręcał w rue d'Amsterdam, Leonie opuściła okno i zawołała do matki stojącej samotnie na chodniku.
Au rewir, maman! Do widzenia! Usiadła i osuszyła łzy chusteczką. Brat ujął ją za rękę.
– Na pewno da sobie bez nas radę, zobaczysz. Dziewczyna pociągnęła nosem.
– Du Pont się nią zajmie – zapewnił siostrę.
– Tak, to prawda. – Westchnęła cichutko. – Ale czy ty się czasem nie pomyliłeś? – Zwróciła na brata baczne spojrzenie. – Wydawało mi się, że ekspres odchodzi z dworca Montparnasse?
– Gdyby ktoś słuchał – odrzekł konspiracyjnym szeptem – sądziłby, że pojechaliśmy na zachodnie przedmieścia.
– Rozumiem. To blaga.
Anatol uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową.
Po przyjeździe na Gare Saint-Lazare kazał dyskretnie przenieść bagaże do drugiego powozu. Pozornie beztrosko rozprawiał z woźnicą, jednak zdradzały go krople potu na czole i policzki zaczerwienione z gorąca mimo rześkiej aury.
– Dobrze się czujesz? – spytała Leonie z troską.
– Tak – odparł automatycznie, po czym dodał: – Cała ta… intryga wytrąciła mnie z równowagi. Będę w znacznie lepszym nastroju, jak oddalimy się od Paryża.
– Zaproszenie ciotki spadło nam jak z nieba. Co byś zrobił, gdyby nie nadeszło?
– Coś bym wymyślił.
Leonie czekała na dalszy ciąg, ale brat zamilkł.
– Czy mama wie o twoich… zobowiązaniach zaciągniętych w Chez
Frascati? – spytała w końcu.
Anatol nie odpowiedział wprost.
– Gdyby ktoś do niej przyszedł z jakimiś żądaniami, powie, że wyjechałem do Saint-Germain-en-Laye. Stamtąd pochodzi rodzina Debussy'ego, więc informacja bardzo prawdopodobna. – Położył siostrze dłoniena ramionach. – Czy to ci wystarczy, petite?
Dziewczyna przechyliła głowę na bok. -Tak.
– I nie będziesz mnie więcej przepytywała? Uśmiechnęła się przepraszająco.
– Nie będę.
Na Gare Montparnasse Anatol rzucił woźnicy należność i wpadł do hali dworca, jakby sto diabłów go goniło. Leonie pognała za nim, świadoma, że powinni byli być widziani na Saint-Lazare, nie tutaj.
Sprawdzili listę odjazdów. Anatol sięgnął po zegarek i poniewczasie Przypomniał sobie, że kieszeń kamizelki jest pusta.
– Zgubiłeś zegarek?
– Skradziono mi go – rzucił lekko.
Ruszyli wzdłuż peronu, szukając swoich miejsc. Leonie odczytywała na tabliczkach nazwy miejscowości, w których zatrzymywał się pociąg: Laroche, Tonnerre, Dijon, Macon, Lyon-Perranche – o szóstej wieczorem. potem Valence, Avignon i w końcu Marsylia.
Jutro, innym pociągiem, pojadą z Marsylii do Carcassonne, a w niedzielę rano do miejscowości o wdzięcznej nazwie Couiza-Montazels, ostatniego przystanku przed Rennes-les-Bains. Stamtąd powozem szybko dotrą do Domaine de la Cade. Tak twierdziła ciotka.
Anatol kupił gazetę i schował się za zadrukowanymi stronami. Leonie przyglądała się ludziom. Panom w dziennych garniturach i cylindrach, paniom w sukniach o szerokich spódnicach. Jakiś żebrak o wychudłej twarzy i brudnych dłoniach stanął pod oknem przedziału pierwszej klasy i prosił o jałmużnę, póki strażnik go nie przepędził.
W końcu rozległ się ostatni donośny gwizd, a z potężnej lokomotywy wytrysnęła struga pary. Posypały się iskry. Zazgrzytał metal trący o metal, buchnęła kolejna chmura pary z czarnego komina i wreszcie koła zaczęły się obracać.
Enfin.
Nareszcie.
Pociąg zaczął nabierać szybkości. Leonie usiadła i patrzyła, jak Paryż znika w tumanach białego dymu.
ROZDZIAŁ 19
COUIZA
Niedziela, 20 września
Leonie była bardzo zadowolona z trzydniowej podróży przez Francję. Gdy tylko ekspres minął banlieue, smętne paryskie przedmieścia, Anatol odzyskał dobry humor. Przez całą drogę zabawiał siostrę dykteryjkami, grą w karty oraz snuciem planów na temat pobytu w górach.
Tuż po szóstej w piątkowe popołudnie wysiedli w Marsylii. Następnego dnia ruszyli wzdłuż wybrzeża do Carcassonne. Tam spędzili noc w okropnym hotelu, gdzie nie było ciepłej wody, a obsługa miała muchy w nosie. Leonie obudziła się z bólem głowy, a na dodatek, ponieważ w niedzielę z samego rana niełatwo było ofiacre, mało brakowało, a nie zdążyliby na kolejny pociąg.