– Idziemy? – Podał siostrze rękę.
Dopiero wtedy zauważył, że bagaże zostały wyniesione z pociągu. Spojrzał na obcego.
– Bardzo panu dziękuję. Jesteśmy wdzięczni…
– Nie ma za co, doprawdy. Cała przyjemność po mojej stronie, panie…
– Vernier. Anatol Vernier. A to moja siostra, Leonie.
– Raymond Denarnaud, do usług. – Uchylił kapelusza. – Państwo zostają w mieście? Chętnie pomogę…
Gwizd pociągu zagłuszył jego słowa.
En voiture! Podróżni udający się do Quillan i Esperazy, proszę wsiadać!
– Musimy się odsunąć – powiedziała Leonie.
– Będziemy blisko, ale nie w mieście! – Anatol przekrzykiwał syczenie kotła parowego. – Pod Rennes-les-Bains.
Denarnaud się rozpromienił.
– Moje rodzinne okolice.
– Zatrzymamy się w Domaine de la Cade. Pan zna ten majątek?
Leonie patrzyła na brata w osłupieniu. Najpierw naciskał na zachowanie dyskrecji, uciekali z Paryża jak przestępcy, a tutaj, zaledwie trzy dni drogi od domu, bez zastanowienia zdradzał wszystkie sekrety kompletnie obcemu człowiekowi.
– Domaine de la Cade – powtórzył Denarnaud. – A tak, znam tę posiadłość.
Z komina buchnął dym, pociąg drgnął. Leonie nerwowo odstąpiła w tył, Denarnaud wskoczył na schodek.
Raz jeszcze dziękuję za pomoc – rzekł Anatol. Wymienili się wizytówkami i w obłoku pary podali sobie ręce. Gdy pociąg odjechał, na peronie zapadła względna cisza.
– Miły człowiek – rzekł Anatol.
W oczach dziewczyny zapalił się gniew.
– Kazałeś mi zachować tajemnicę, a teraz sam,…
– Byłem zwyczajnie uprzejmy – uciął Anatol. Dworcowy zegar wybił godzinę.
– Najwyraźniej w dalszym ciągu jesteśmy we Francji – rzekł Anatol.
Przyjrzał się siostrze uważniej. – O co chodzi? Coś zrobiłem źle? Czegoś
nie zrobiłem?
Dziewczyna westchnęła rozbrojona.
– Gorąco mi i jestem zirytowana. Nudziłam się, nie miałam z kim porozmawiać. A ty zostawiłeś mnie na łasce tego nieprzyjemnego człowieka.
– O, nie przesadzajmy, Denarnaud nie jest taki znowu ostatni – sprzeciwił się Anatol, ściskając jej dłoń. – Niemniej jednak błagam cię o wybaczenie straszliwej zbrodni, niech mi zostanie zapomniane, że zasnąłem.
Leonie wzniosła oczy do nieba.
– Chodź, petite. Jak coś zjemy i wypijemy, od razu poczujesz się lepiej.
ROZDZIAŁ 20
W chwili gdy wyszli z cienia budynku stacji, słońce zaatakowało pełną mocą. Z ziemi podniosły się brązowe chmury kurzu, poruszone wiatrem, który zdawał się wiać ze wszystkich stron jednocześnie. Leonie nie bez trudu otworzyła parasolkę.
Załatwiając sprawy z bagażowym, rozglądała się po okolicy. Nigdy wcześniej nie zawędrowała aż tak daleko na południe. Ściśle rzecz biorąc, poza wycieczkami na obrzeża Paryża bywała w Chartres i na piknikach nad brzegiem Marny. Nigdzie indziej. Tutaj Francja była całkiem odmienna. Dziewczyna rozpoznawała niektóre znaki drogowe i zdołała przeczytać kilka szyldów, zapraszających na aperitif, polerowanie woskiem albo po syrop na kaszel, ale to był zupełnie inny świat.
Ze stacji wychodziło się bezpośrednio na ulicę obrzeżoną drzewkami cytrynowymi, na której panował ożywiony ruch. Widziała kobiety o twarzach pociemniałych od wiatru i słońca, woźniców i kolejarzy, bose dzieci przez nikogo niepilnowane, jakiegoś mężczyznę ubranego w kurtę robotnika, bez kamizelki, niosącego bochen chleba pod pachą, oraz innego, w czarnym garniturze, z krótko ostrzyżonymi włosami. Wyraźnie nauczyciel. Przejechał wózek z psim zaprzęgiem, wyładowany opałem. Leonie miała wrażenie, że znalazła się na scenie „Opowieści Hoffmanna" Offenbacha, gdzie zatrzymał się czas.
– Wygląda na to, że jest przyzwoita restauracja na Avenue de Limoux – poinformował Anatol, zjawiając się u jej boku z egzemplarzem „ La De-peche de Toulouse" zatkniętym pod pachę. – W razie potrzeby znajdziemy też telegraf, telefon i poste restante. W Rennes-les-Bains najwyraźniej także, wobec czego nie będziemy całkowicie odcięci od cywilizacji. – Wyjął z kieszeni zapałki, stuknął papierosem w pokrywę papierośnicy, ubijając tytoń. – Obawiam się jednak, że taki luksus jak powóz jest nieosiągalny. Potarł zapałką o draskę. – Po sezonie, w niedzielę, nie da rady.
Grand Cafe Guilhem znajdowała się po drugiej stronie mostu. Kilka marmurowych stolików na nogach z kutego żelaza oraz. drewniane krzesła o prostych oparciach i wiklinowych siedzeniach ustawiono w cieniu dużej markizy, biegnącej przez całą długość restauracji. W podłużnych terakotowych doniczkach kwitły pelargonie, a w okrągłych drewnianych, z metalowymi obręczami, przypominających beczki od piwa, posadzono drzewka ozdobne. Rośliny zapewniały jedzącym nieco intymności.
– Daleko jej do Cafe Paillard – oceniła Leonie – ale jak się nie ma co się lubi…
Anatol uśmiechnął się lekko.
– Nie sądzę, żeby tu mieli prywatne salki, ale na tarasie też da się wy
trzymać, jak uważasz?
Gdy zostali poprowadzeni do stolika, Anatol zamówił posiłek dla nich obojga i pogrążył się w niezobowiązującej rozmowie z właścicielem. Leonie, nieciekawa, co patron ma do powiedzenia, leniwie obserwowała najbliższą okolicę. Tę ulicę ocieniały rzędy platanów o plamistej korze, maszerujących drzew Napoleona. Co interesujące, nie tylko sama Avenue de Limoux, ale także odchodzące od niej przecznice miały utwardzoną nawierzchnię. Może dlatego, że z powodu bliskiego sąsiedztwa term w sezonie z pewnością panował tu duży ruch wszelkich pojazdów prywatnych i publicznych.
Anatol strzepnął serwetkę i rozłożył ją na kolanach.
Pojawił się kelner z napojami ustawionymi na tacy. Przyniósł dzbanek wody. dużą szklankę zimnego piwa dla Anatola i pichet, pękaty dzbanuszek miejscowego vin dc table. Zaraz też pojawiło się jedzenie. Bochenek chleba, jajka na twardo, galaretka mięsna, zimna wieprzowina, trochę miejscowego sera i plastry pieczeni z kurczaka w galarecie. Niezbyt wymyślne, lecz sycące.
– Nie najgorsze – ocenił Anatol po pierwszych kęsach. – A nawet zaskakująco dobre.
Leonie wstała od stołu między daniami. Gdy wróciła po jakichś dziesięciu minutach, zastała brata pogrążonego w rozmowie z dwoma dżentelmenami, siedzącymi przy sąsiednim stoliku. Starszy ubrany był dość oficjalnie, jak bankier albo prawnik, miał ciemny garnitur, cylinder i – mimo gorąca – nienagannie wykrochmalony kołnierzyk oraz krawat. Młodszy, o jasnych włosach, szczycił się bujnym wąsem.