Leonie w końcu odzyskała głos.
– Ciociu, wybacz mi nieuprzejme zachowanie.
– Nie ma o czym mówić – rzekła z uśmiechem gospodyni. – Siadajcie. zapraszam. Najpierw herbata, a l'anglaise, potem Marieta zaprowadzi was do pokojów.
Zajęli miejsca i natychmiast przyniesiono im srebrny czajniczek z naparem, dzbanek świeżej lemoniady, a zaraz potem talerze z pikantnymi przekąskami oraz słodyczami.
Izolda nalała gościom herbaty. Napar był delikatny, jasny, pachniaJ drewnem sandałowym i Orientem.
– Cóż za aromat! – zachwycił się Anatol. – Co to takiego?
– Mieszanka mojego pomysłu. Lapsang souchong i verveine. Werbena z tą szczególną czarną herbatą wydaje mi się znacznie bardziej orzeźwiająca niż ciężkie angielskie i niemieckie napary, tak modne ostatnimi czasy. -Podsunęła Leonie talerz z cieniutkiej porcelany, na którym ułożono duże plastry jasnożółtej cytryny. – Wasza mama przysłała bardzo miły telegram, potwierdzający wasz przyjazd. Mam nadzieję, że ją także dane mi będzie poznać. Może zdołałaby się tu wybrać wiosną?
Leonie miała w pamięci niechęć matki do rodzinnego majątku, którego nigdy nie uważała za swój prawdziwy dom, ale jednocześnie nie chciała uchybić dobrym manierom, więc gładko skłamała.
– Mama będzie zachwycona. Zimą miała kłopoty ze zdrowiem,
w przeciwnym razie przyjechałaby pożegnać wujka.
Izolda uśmiechnęła się i odwróciła do Anatola.
– Czytałam w gazetach, że w Paryżu temperatura spadła znacznie po
niżej zera. Aż trudno w to uwierzyć!
Anatolowi rozbłysły oczy.
– Rzeczywiście, świat zlodowaciał. Nawet Sekwana zamarzła! Ludzie
umierali z zimna na ulicach, aż władze były zmuszone otworzyć schroni
ska w szkołach, strzelnicach, w łaźniach, nawet w Palais des Arts Liberaux
na Polach Marsowych, w cieniu wyniosłej wieży pana Eiffela.
– I w salach do szermierki? Anatol zamrugał zdziwiony.
– Jak to?
– Masz skaleczenie nad okiem. Myślałam, że wprawiasz się we władaniu ostrzem.
– Anatol został napadnięty – wtrąciła się Leonie – w noc rozruchów w Palais Garnier.
– Bardzo cię proszę…! zaprotestował.
– Raniono cię? zaniepokoiła się Izolda.
Wyszedłem z kilkoma siniakami, nie ma o czym mówić – uciął, rzucając siostrze wściekłe spojrzenie.
– Tutaj nie dotarły wieści o rozruchach? – spytała Leonie. – W Paryżu nie pisano o niczym innym, tylko o aresztowaniach abonnes.
Izolda nie spuszczała wzroku z Anatola.
– Okradziono cię?
– Straciłem zegarek, pamiątkę po ojcu. Na szczęście nie zdążyli mi zabrać nic więcej.
– Napadli cię uliczni rabusie? – Wydawać by się mogło, że Izoldzie zależało na odpowiedzi twierdzącej.
– Tak. Po prostu miałem pecha.
Na kilka chwil zapadła przy stole niezręczna cisza, ale gospodyni szybko podjęła swoje obowiązki.
– O ile mi wiadomo – zwróciła się do Leonie – wasza matka spędziła
tu część dzieciństwa.
Dziewczyna przytaknęła ruchem głowy.
– Musiała być bardzo samotna – uznała Izolda. – Nie miała towarzystwa innych dzieci.
Leonie uśmiechnęła się, wdzięczna, że nie musi zmyślać na temat zauroczenia matki Domaine de la Cade.
– Zostaniesz tutaj, ciociu, czy wrócisz do Tuluzy? – spytała bezmyślnie.
Izolda, zmieszana, spuściła powieki.
– Do Tuluzy? – podniosła na gościa zdziwione spojrzenie. – Obawiam się, że nie rozumiem…
– Siostro… – odezwał się Anatol.
Leonie zaczerwieniła się, ale dzielnie zniosła jego karcący wzrok.
– Mama chyba mówiła, że ciocia Izolda pochodzi z Tuluzy.
– Anatolu, nic się nie stało. Ale, skoro już o tym mowa, wychowywałam się w Paryżu.
Leonie przysunęła się bliżej ciotki, ostentacyjnie ignorując brata. Coraz bardziej ciekawiło ją, jak poznała wujka. O ile wiedziała, Jules Las-combe nie tęsknił za ożenkiem.
– Chciałabym wiedzieć… – zaczęła.
– Czy utrzymujesz ścisłe więzi towarzyskie z Rennes-les-Bains? – Anatol bezpardonowo przerwał siostrze w pół zdania. Okazja przepadła.
Izolda pokręciła głową.
– Mój mąż nie był zainteresowany podejmowaniem gości, a po jego śmierci, przyznaję szczerze, zaniedbałam obowiązki towarzyskie.
– Na pewno ludzie ci współczują.
– W ostatnich tygodniach życia męża mogłam liczyć na serdeczną pomoc większości sąsiadów. A po jego śmierci musiałam dopilnować wielu spraw poza Domaine de la Cade, więc bywałam tutaj znacznie rzadziej, niż powinnam. Teraz jednak… urwała i wciągnęła Leonie do rozmowy za pomocą kolejnego czarującego uśmiechu jeśli nie będziecie mieli nic przeciwko temu, zamierzam skorzystać z waszych odwiedzin, by w najbliższą sobotę wydać przyjęcie dla kilku osób z okolicy. Co ty na to, Leonie? Nie planuję nic wielkiego, ale moglibyście poznać przynajmniej najbliższych sąsiadów.
– Cudownie! – ucieszyła się Leonie i zapomniawszy o bożym świecie,
zaczęła wypytywać o szczegóły wiejskiego przyjęcia.
Popołudnie mijało niespiesznie. Izolda okazała się wspaniałą gospodynią, uważną i czarującą, Leonie czuła się w jej towarzystwie doskonale. Pogryzała chleb z pełnych ziaren, posmarowany białym kozim serem i posypany siekanym czosnkiem, chrupała cienkie paluszki tostowe z pastą anchois i grubo mielonym czarnym pieprzem, delektowała się pięknie podaną na tacy szynką wędzoną z półkolami dojrzałych fig. Napawała się tartą rabarbarową, słodkim pieczywem, złotym i obsypanym cukrem, syciła wzrok urodą błękitnej porcelanowej kompotiery, pełnej wywaru z morwy i wiśni, dzbanuszka ze śmietanką i srebrnej łyżki o długim trzonku.
– A to co to takiego? – spytała, wskazując talerz fioletowych cukierków, pokrytych białym lukrem. – Wyglądają smakowicie.
– Perły Pirenejów. Krople woni trawy cytrynowej, utrwalone w kawałeczkach cukru. Twoje ulubione, Anatolu, o ile mi wiadomo. A to – wskazała inny talerz – domowej roboty krem czekoladowy. Jules wiedział, kogo zatrudnić w kuchni. Ta kobieta pracuje u rodziny już prawie czterdzieści lat. – W jej głosie zabrzmiała nuta smutku, która obudziła w Leonie podejrzenie, że Izolda czuje się w Domaine de la Cade nieproszonym gościem zamiast panią na włościach.