Выбрать главу

– Boche! Alsace francaise! Lorraine francaise!

Alzacja francuska. Lotaryngia francuska… Boże!

Protestujący niszczyli dekoracje, rwali tło. Malowane drzewa, woda i skały, figury żołnierzy z dziesiątego wieku uległy dziewiętnastowiecznemu motłochowi. W krótkim czasie deski sceny zaścieliły porwane płótna, karton i resztki drewnianych elementów dekoracji. Świat Lohengrina legł w gruzach.

Wtedy zrodził się opór. Grupa idealistów, zarówno młodych ludzi, jak i weteranów dawnych kampanii wojennych, zebrała się na parterze i ruszyła za nacjonalistami na scenę. Drzwi oddzielające widownię od zaplecza opery ktoś wyrwał z zawiasów. Obrońcy połączyli siły z pracownikami technicznymi teatru, nadciągającymi z głębi sceny.

Leonie przyglądała się całkiem nowemu przedstawieniu jak zahipnotyzowana. Przystojny młody mężczyzna, nieledwie chłopiec, z długimi, na-woskowanymi wąsami, w pożyczonym, zbyt obszernym surducie, rzucił się na herszta protestujących. Od tyłu chwycił go ramieniem za szyję i usiłował ściągnąć na ziemię, tymczasem sam legł na deskach. Mało tego, dostał solidnego kopniaka w brzuch podkutym butem. Wytchnął całe powietrze z płuc, jęknął cicho.

– Vive la France! A bas! – grzmiało w wielkiej sali.

Żądza krwi. Z szeroko otwartych oczu wyzierała nienawiść. Czerwone twarze. Wykrzywione wściekłością usta.

– S'il vous plait! krzyknęła Leonie. Pomocy! Błagam!

Nikt jej nie słyszał.

Kolejny mężczyzna w mundurze pracownika opery został zrzucony ze sceny. Ciało poszybowało nad opustoszałym kanałem dla orkiestry, zawisło bezwładnie na mosiężnej poręczy.

Muszę się stąd wydostać. Byle dalej od sceny.

W uszach miała trzask łamanych kości, przed oczami krew, zniekształcone wrogością twarze. Nieomal na wyciągnięcie ręki jakiś mężczyzna w rozdartym surducie brnął na czworakach, zostawiając za sobą krwawe odciski dłoni.

Za nim pojawił się napastnik z nożem w ręku.

Nie!

Chciała krzyknąć, ostrzec, lecz głos uwiązł jej w krtani.

Świst. Cios. Mężczyzna ciężko upadł na bok. Podniósł wzrok na napastnika, zasłonił się przed nożem gołą ręką. Zgrzyt ostrza na kościach. Ofiara zawyła z bólu. A napastnik pchnął raz jeszcze, głęboko w klatkę piersiową. Ciało drgnęło kilka razy jak marionetka w którymś z kiosków na Polach Elizejskich i wreszcie znieruchomiało.

Nawet nie wiedziała, że krzyczy. Nie czuła już nic prócz strachu.

– S'il vous plait! – Od drzwi oddzielał ją przerażony tłum. – Muszę wyjść!

Usiłowała się przepchnąć, ale była za mała, za lekka. Środkowe przejście, nie wiedzieć kiedy, zostało zablokowane purpurowymi siedziskami.

Któraś z lamp gazowych pod sceną strzeliła iskrami na rozsypane w nieładzie kartki z nutami. Buchnął pomarańczowy płomień, syknął złoty strumień gorąca. Pod deskami sceny zafalował ogień.

– Pali się! Pożar!

Tego już było nadto. Ludzie mieli świeżo w pamięci wspomnienie piekła, które ogarnęło Operę Komiczną przed pięciu laty. Straciło wtedy życie ponad osiemdziesiąt osób.

– Muszę przejść – powtarzała Leonie jak w malignie. – Proszę, błagam, muszę się stąd wydostać.

Nikt nie zwracał na nią uwagi. Ślizgała się na porzuconych programach, stroikach z piór i szkle z lornetek niczym na zeschłych kościach w jakimś starożytnym grobowcu.

Widziała niewiele, tylko las łokci i tyły głów pozbawionych nakryć. Brnęła do przodu centymetr za centymetrem, po troszeczku odsuwając się od ogniska walk.

Raptem jakaś starsza kobieta tuż obok potknęła się i zaczęła osuwać na ziemię. Dziewczyna odruchowo ją podtrzymała. Przez wykrochmaloną tkaninę ścisnęła bezwładne ramię.

– Chciałam tylko posłuchać muzyki – wyszeptała dama. – Niemiecka czy francuska… To przecież bez różnicy. Co za czasy, co za czasy…

Leonie, obarczona ciężarem, ledwo utrzymywała się na nogach. Z każdym krokiem było jej coraz trudniej.

– Już niedaleko pocieszała swoją towarzyszkę, choć półżywa, nadal dzielna. – Proszę, niech pani zbierze siły. Jesteśmy już. blisko wyjścia. Prawie bezpieczne.

W końcu dostrzegła znajomą liberię.

– Mais aidez-moi, bon Dieu! Par ici. Vite!

Bileter usłuchał natychmiast, od razu przyszedł z pomocą. Bez zbędnych słów uwolnił dziewczynę od ciężaru. Wziął starszą panią na ręce i zaniósł do Grand Foyer.

Leonie wyczerpana, na drżących nogach, z trudem łapiąc oddech, brnęła dalej. Jeszcze tylko kilka kroków.

Nagle ktoś chwycił ją za nadgarstek.

– Nie! – krzyknęła. – Nie!

Nie pozwoli się uwięzić we wnętrzu, gdzie szaleje ogień, a tłum szturmuje przeszkody. Uderzyła na oślep, lecz trafiła powietrze.

– Zostaw mnie! Nie dotykaj!

ROZDZIAŁ 3

– To ja! Leonie! To ja!

Męski głos, tak dobrze znany, taki bliski. Symbol bezpieczeństwa. Zapach oliwki do włosów z nutą drzewa sandałowego i woń tureckiego tytoniu.

Anatol? Tutaj?

Silne ręce objęły ją w talii i wyciągnęły z tłumu. Dziewczyna wreszcie spojrzała przytomniejszym wzrokiem.

Anatol! – Zarzuciła bratu ręce na szyję. – Gdzieś ty się podziewał?! Jak mogłeś?! – Strach ustąpił miejsca wściekłości. Zadudniła piąstkami w jego szeroką pierś. – Czekałam na ciebie bez końca! Przecież obiecałeś…!

Wiem, wiem – rzucił pośpiesznie. – Masz prawo się gniewać, ale teraz musimy stąd ujść z życiem.

Leonie odzyskała równowagę tak samo szybko, jak zawrzała. Nagle znużona, wsparła głowę na piersi brata.

Widziałam…

Wiem, petite, wiem – rzekł cicho, gładząc ją po zmierzwionych włosach. – Teraz już wszystko będzie dobrze. Tylko musimy wyjść z opery, jak najszybciej, bo inaczej zostaniemy uwikłani w starcia z wojskiem. Przed budynkiem ustawiają się oddziały.

Ileż nienawiści mieści się w ludzkim sercu… Zniszczyli wszystko. Widziałeś, co się stało? Widziałeś? – Dziewczyna była o krok od histerii. -Gołymi rękami…