Выбрать главу

Rozpakowała się, tym razem starannie, nie zostawiła większości rzeczy w torbie, jak to zrobiła w Paryżu. Spodnie i T-shirty ułożyła w szufladach, elegantsze stroje powiesiła w szafie. Szczoteczkę do zębów oraz kosmetyki ustawiła na półkach w łazience, a następnie w towarzystwie szamponu oraz mydła w tubce firmy Molton Brown weszła do wanny.

Pół godziny później, w znacznie lepszym nastroju, owinięta wielkim białym płaszczem kąpielowym, podłączyła telefon komórkowy do ładowarki i usiadła przy laptopie. Natychmiast odkryła, że nie może się połączyć z Internetem, więc zadzwoniła do recepcji.

– Dzień dobry, mówi Martin z Pokoju Żółtego. Chciałabym sprawdzić pocztę, a nie mogę się połączyć z siecią. Czy może mi pani podać hasło? -Przytrzymując słuchawkę ramieniem, nabazgrała jedno słowo. – Dobrze, dziękuję.

Odłożyła słuchawkę. Hasło brzmiało KONSTANTYN. Kolejny zbieg okoliczności. Wstukała je i natychmiast uzyskała połączenie. Jak co dzień wysłała list do Mary. Zaraportowała, że cała i zdrowa dotarła do celu i nawet już znalazła miejsce, gdzie zrobiono jedną z rodzinnych fotografii. Obiecała zawiadamiać na bieżąco o wszelkich postępach. Następnie sprawdziła stan konta i z ulgą stwierdziła, że pojawiły się pieniądze od wydawcy.

Nareszcie.

Odebrała kilka listów, w tym zaproszenie na ślub znajomych w Los Angeles, oraz drugie, na koncert pod dyrekcją szkolnej przyjaciółki, która wróciła do Milwaukee. Pierwsze odrzuciła, drugie z radością przyjęła.

Właśnie miała się wylogować, gdy przyszło jej do głowy, że warto sprawdzić, czy znajdzie coś na temat pożaru w Domaine de la Cade w październiku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego siódmego. I znalazła, ale niewiele więcej, niż już się dowiedziała z hotelowej broszury.

Wstukała w okienko wyszukiwarki LASCOMBE.

Uzyskała informacje na temat Julesa Lascombe'a. Najwyraźniej był zapalonym historykiem, ekspertem w sprawach epoki wizygockiej, miejscowego folkloru i przesądów ludowych. Nawet opublikował kilka książek, a właściwie broszurek, w pobliskim wydawnictwie Bousąuet.

Meredith zmrużyła oczy. Kliknęła link i na monitorze pojawiły się kolejne wiadomości. Członkowie rodu Bousquetów zapisali się w historii regionu jako posiadacze największego w Rennes-les-Bains domu handlowego oraz dużej drukarni. A przy tym byli spokrewnieni z Julesem Lascombeem i po jego śmierci odziedziczyli Domaine de la Cade.

Przewinęła stronę niżej, aż znalazła to, czego szukała.

…Tarot Bousqueta jest rzadko spotykaną talią, w zasadzie nieużywaną poza Francją. Najwcześniejsze egzemplarze drukowane były przez wydawnictwo Bousąuet, mające siedzibę pod Rennes-les-Bains w południowo-za-chodniej Francji, u schyłku lat dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku.

Uznaje się, że talia ta została stworzona na podstawie innej, znacznie starszej, pochodzącej z siedemnastego wieku. Znajdujemy w niej Maitre. Maitresse, Fils i Filie – w każdym kolorze te cztery karty dworskie mają inny styl stroju postaci oraz rysunku. Twórca arkanów większych, współczesnych pierwszej wydrukowanej talii, pozostaje nieznany".

Nagle odezwał się telefon. Meredith podskoczyła. Nie odrywając oczu od monitora, namacała aparat.

– Tak? Słucham.

Dzwoniono z restauracji, z pytaniem, czy nadal zamierza zejść. Dziewczyna sprawdziła godzinę. Za dwadzieścia dziewiąta! Coś podobnego…

– W zasadzie wolałabym zamówić jedzenie do pokoju – zdecydowała.

Dowiedziała się jednak, że serwowanie posiłków do pokojów możliwe było do godziny osiemnastej.

Nie bardzo wiedziała, na co się zdecydować. Z jednej strony, nie chciała wychodzić z Internetu, zwłaszcza teraz, kiedy akurat coś wyszperała, chociaż ile te informacje były warte, trudno powiedzieć. Z drugiej strony. umierała z głodu. Nie zjadła obiadu, a o pustym żołądku wiele nie zdziała.

Dowodem były choćby halucynacje nad rzeką i na drodze.

– Już schodzę – zdecydowała.

Wpisała stronę do „Ulubionych" i wylogowała się z sieci.

ROZDZIAŁ 31

– Co się z tobą dzieje?! – Julian Lawrence ledwo nad sobą panował.

– Co się ze mną dzieje?! – krzyknął Hal. – Jak to co?! Właśnie pochowałem ojca!

Z całej siły trzasnął drzwiczkami peugeota i wbiegł na schody. Po drodze zerwał z szyi krawat, wepchnął go do kieszeni marynarki.

– Mów ciszej! – syknął Julian. – Jeszcze tu nam atrakcje potrzebne! Już

pokazałeś, co potrafisz! Wystarczy na jeden wieczór. – Zamknął samochód i poszedł za bratankiem do tylnego wejścia do hotelu. – Co ci do łba strzeliło! Przed całym miastem!

Z daleka wyglądali jak ojciec i syn wybierający się na jakąś oficjalną kolację. Obaj przystojni, elegancko ubrani w czarne garnitury. Jedynie wyraz twarzy i zaciśnięte pięści Hala zdradzały, że dzieli ich gwałtowna nienawiść.

– Jasne! – Hal zaśmiał się szyderczo. – Dla ciebie ważna jest wyłącznie

reputacja! Ciebie obchodzi tylko, co ludzie sobie pomyślą. – Plasnął się dłonią w czoło. – A dotarło do ciebie, że w trumnie był mój ojciec? Twój brat? Przedarło się to do twojej świadomości? Mocno wątpię!

Lawrence położył dłoń na ramieniu młodego mężczyzny.

– Posłuchaj mnie przez chwilę – powiedział spokojniej. – Rozumiem,

że jesteś zdenerwowany. Nie ma się czemu dziwić. Nic bardziej naturalnego. Ale rzucanie bezpodstawnych oskarżeń nikomu w niczym nie pomoże. Jeśli już, to ewentualnie zaszkodzi. Ludzie zaczną sądzić, że są powody do stawiania jakichś zarzutów.

Hal chciał strącić dłoń stryja, ale ten ścisnął go za ramię.

– Wszyscy ci współczują. I policjanci, i merostwo, wszyscy. Twój ojciec

był lubiany. Ale jeśli dalej będziesz się tak zachowywał…

Hal zmierzy! go płonącym spojrzeniem.

– Grozisz mi? – Wreszcie udało mu się oswobodzić. – Ty mi grozisz?

Lawrence przesłonił oczy powiekami. Z jego twarzy zniknął wyraz współczucia, serdeczna troska. Na ich miejscu pojawiła się irytacja i coś jeszcze… Pogarda.

– Nie bądź śmieszny – rzekł lodowatym tonem. – I na litość boską, weź