W ten sposób znalazła przepiękny mszał z podwójnym, bogato zdobionym klipsem, wydrukowany w Tours. Wewnętrzne strony okładki ozdobiono pysznym, zielono-złotym wzorem, a poszczególne strony oddzielono cieniuteńkimi pergaminami. Na stronie tytułowej odczytała ręcznie wpisane imię i nazwisko swojego zmarłego wuja. Pod spodem widniała data jego bierzmowania.
Na kolejnej półce odkryła pierwsze wydanie „Voyage autour de ma chambre" Maistre'a. Książka była zniszczona, miała pozaginane rogi i połamaną okładkę, całkiem odmiennie niż nietknięty egzemplarz Anatola. W innym miejscu natknęła się na kolekcję wydań związanych z religią oraz dzieł żarliwie występujących przeciwko wierze, jakby jedne z drugimi miały się wzajemnie równoważyć.
Na półkach poświęconych współczesnej literaturze francuskiej znalazła komplet „Rougon-Macąuartów" Zoli, a oprócz tego – Flauberta, Maupassanta i Huysmansa – innymi słowy, wiele imponujących tekstów intelektualnych, do których Anatol na próżno ją zachęcał. Nawet pierwsze wydanie powieści „Czerwone i czarne" Stendhala. Było tam także kilka dzieł w tłumaczeniach, ale nic, co by jej szczególnie przypadło do gustu, może poza przekładami Baudelaire'a, który wziął na warsztat dzieła Edgara Allana Poego. Za to, niestety, nic a nic autorstwa pani Radcliffe albo pana Le Fanu.
Nudy.
W innym kącie stanęła przed półkami, na których zgromadzono książki poświęcone lokalnym wydarzeniom historycznym. Zapewne właśnie tam Anatol wynalazł książeczkę pana Baillarda. Dziwna atmosfera panowała w tym ciemnawym zakątku. Zakurzona wilgoć, dławiąca w gardle.
Leonie rzuciła okiem na rzędy grzbietów, szybko znalazła literę B, ale ze zdziwieniem stwierdziła, że na półce nie ma wolnego miejsca. Mimo wszystko wetknęła cienką książeczkę tam, gdzie jej zdaniem powinna stać. Wykonawszy zadanie, odwróciła się do drzwi.
Dopiero wtedy zauważyła, wysoko na ścianie, na prawo od drzwi, cztery przeszklone gabloty, pełne woluminów, które najpewniej uznano za cenniejsze niż pozostałe. Ponieważ w bibliotece znajdowała się schodkowa drabinka na kółkach, przymocowana do mosiężnej poręczy, pozostało jedynie skorzystać z okazji. Dziewczyna musiała pchnąć z całej siły, żeby ruszyć konstrukcję z miejsca, ale potem poszło już gładko. Ustawiła schodki w najdogodniejszym punkcie i – ostrożnie, mimo taftowych halek, krępujących ruchy, wspięła się na przedostatni stopień. Przyciskając kolana do krawędzi ostatniej deski, zajrzała do gabloty. Niewiele zobaczyła, bo w środku panowały egipskie ciemności, a w szybie odbijały się wysokie okna, dopiero gdy osłoniła twarz rękami, zdołała odczytać napisy na grzbietach.
Na pierwszym widniało nazwisko autora Eliphas Levi oraz tytuł: „Dogme et rituel de la haute magie". Zaraz obok „Traite methodique de Science Occulte". Półkę wyżej jeszcze kilka dzieł Papusa, a obok inne nazwiska: Court de Gobelin, Etteilla i MacGregor Mathers. Nie czytała żadnego z tych autorów, ale wiedziała, że są okultystami uważanymi za wywrotowców. Regularnie pisywały o nich gazety i periodyki.
Już miała zejść, gdy jej uwagę przyciągnął tomik oprawiony w czarną skórę, ani szczególnie zdobiony, ani bogaty, ustawiony okładką, nie grzbietem w stronę szkła. Na niej złotymi literami wyryto nazwisko jej wuja, a pod nim tytuł: „Les Tarots".
ROZDZIAŁ 35
Paryż
Zanim niechętny świt, spętany sinym dymem, zajrzał do biur komisariatu policji w ósmej dzielnicy przy rue de Lisbonne, wszyscy już byli poirytowani.
Ciało kobiety zidentyfikowanej jako madame Marguerite Vernier zostało znalezione krótko po dwudziestej pierwszej, w niedzielę, dwudziestego września. Policję zawiadomiono o fakcie morderstwa z jednej z nowych publicznych budek telefonicznych na rogu rue de Berlin i rue d'Amsterdam. Dzwonił jakiś reporter z „Le Petit Journal".
Wziąwszy pod uwagę fakt, że zmarła była powiązana z bohaterem wojennym, generałem du Pont, sprawę złożono w ręce prefekta Laboughe'a, który został specjalnie w tym celu wezwany z wiejskiej posiadłości.
Wmaszerował do komisariatu wściekły jak wszyscy diabli i rzucił na biurko inspektora Thourona plik porannych gazet.
– Co to ma znaczyć?! – zagrzmiał, wskazując palcem tytuły wołające: „Morderstwo Carmen!", „Bohater wojenny zatrzymany!", „Sprzeczka kochanków kończy się zabójstwem!".
Thouron wstał, z szacunkiem przywitał szefa, po czym zdjął inne gazety z jedynego krzesła, na którym jeszcze można było usiąść w dusznym, ciasnym pomieszczeniu. Bez przerwy czuł na sobie palące spojrzenie przełożonego. Wreszcie prefekt usiadł, zdjął jedwabny cylinder i oparł dłonie na główce laski. Drewniane oparcie krzesła skrzypnęło ostrzegawczo, ale się nie poddało.
– I cóż, Thouron? – zapytał prefekt, gdy tylko inspektor wrócił na swoje miejsce. – Jak pan mi to wytłumaczy? Skąd znają szczegóły? Czy któryś z pańskich ludzi nie potrafi utrzymać języka za zębami?
Po inspektorze widać było, że w nocy nie zmrużył oka. Pod oczami miał sine cienie, wąs mu opadł smętnie, a na brodzie pojawiła się kłująca szczecina.
– Nie przypuszczam, proszę pana – odrzekł. – Reporterzy byli na miejscu przed nami.
Laboughe przyjrzał mu się spod siwych krzaczastych brwi.
– Dostali cynk?
– Tak sądzę.
– Od kogo?
– Żaden nie powie. Jeden z gendarmes podsłuchał rozmowę między dwoma sępami, z której wynikało, że w niedzielę, mniej więcej o siódmej wieczorem, przynajmniej dwie gazety otrzymały informacje, że nie zaszkodziłoby wysłać reportera na rue de Berlin.
– Podano dokładny adres? Numer mieszkania?
– W tej sprawie również nie mamy gdzie zasięgnąć języka, ale tak właśnie przypuszczam.
Prefekt zacisnął dłonie poznaczone niebieskimi żyłami na główce laski.
– Co mówi generał du Pont? Czy wypiera się bliższej znajomości z Marguerite Vernier?
– Nie, ale domaga się zapewnienia, że zachowamy dyskrecję w tej kwestii.
– I pan mu takie zapewnienie dał?
– Tak. Generał bardzo gwałtownie zaprzecza zarzutom o morderstwo. I wyjaśnia swoją obecność podobnie jak journalistes. Twierdzi, iż wychodząc na popołudniowy koncert, otrzymał zawiadomienie, że pani Vernier przekłada umówione spotkanie z godziny piątej na wieczór. Dziś rano mieli jechać na kilka tygodni na wieś, do Marne Vallee. Z tego też powodu nie było w domu służby. I mieszkanie zostało przygotowane na nieobecność mieszkańców.
– Czy du Pont nadal ma ten list?
Thouron westchnął ciężko.