Opowiesz mi później – rzucił Anatol zdecydowanie. – Teraz musimy się stąd wydostać. Vas-y. Idziemy.
Leonie wzięła się w garść. Zaczerpnęła głęboko powietrza, uniosła głowę, wyprostowała się, gotowa podjąć nowe wyzwanie.
– Doskonale – pochwalił ją brat. – No to pędem!
Był rosły i silny, więc zdołał utorować drogę przez tłum kłębiący się przed drzwiami. Minęli aksamitną zasłonę i znaleźli się w samym środku chaosu. Trzymając się za ręce, pobiegli do Grand Escalier. Droga do schodów usłana była butelkami szampana, poprzewracanymi kubełkami na lód i bezpańskimi programami, więc należało uważać na każdy krok. Cudem jakimś udało im się bez żadnego wypadku dotrzeć do drzwi wyjściowych. Wyskoczyli na Place de l'Opera.
Tuż za nimi rozległ się brzęk tłuczonego szkła.
– Tutaj!
Sceny w Grande Salle wydawały się Leonie siódmym kręgiem piekieł, ale tu, na ulicy, było jeszcze gorzej. Nacjonaliści uzbrojeni w pałki, butelki i noże zajęli pozycje na stopniach Palais Garnier. Czekali w trzech rzędach, wykrzykując swój nienawistny refren.
– A bas! A bas!
Niżej, na samym placu, żołnierze w krótkich czerwonych bluzach i złotych hełmach przyklękli, szykując się do strzału. Oddziały przygotowane do walki z tłumem. Czekali na rozkaz.
– Skąd ich się wzięło aż tylu?! – krzyknęła Leonie.
Anatol nie odpowiedział. Ciągnął siostrę przez tłum przed barokową fasadą pałacu. Gdy dotarli do rogu, skręcili w rue Scribe, schodząc wreszcie z linii ognia. Splótłszy dłonie, dali się ponieść ludzkiej rzece przez całą przecznicę, potrącani, popychani, ściśnięci.
Leonie już się niczego nie obawiała. Miała u boku Anatola.
Rozległ się pojedynczy strzał. Strumień uciekinierów na moment zastygł, sekundę później ruszył jeszcze żwawiej. Ktoś nastąpił Leonie na nogę, męski but obtarł jej kostkę, rozwiązało się przydepnięte sznurowadło. Z trudem utrzymała równowagę. Tylko dłoń Anatola dawała jej oparcie.
Pod operą gruchnęła salwa.
– Trzymaj mnie! – krzyknęła Leonie.
Huknęła eksplozja. Dziewczyna obejrzała się przez ramię. Ujrzała brudną kopułę szarego dymu. Od drugiego wybuchu zadrżał chodnik. Powietrze zgęstniało, potem zapadło się w siebie.
Des canons! Ils tirent!
To nie armaty. Cest sont des petards. Zwykłe petardy.
Mocniej chwyciła brata za rękę. Posuwali się ciągle coraz dalej od opery, choć jak długo trwała ucieczka ani gdzie się mogła zakończyć, żadne z nich nie umiało powiedzieć. Zwierzęcy instynkt przetrwania kazał im się nie zatrzymywać, dopóki nie zostawią daleko za sobą huku, dymu i krwi.
Leonie zaczynała tracić czucie w nogach, oddychała z najwyższym trudem, ale ciągle biegła, aż do kresu sił. Nie wiedzieć kiedy tłum się przerzedził i w końcu rodzeństwo stanęło w jakiejś bocznej uliczce, z dala od walk, wybuchów i strzałów karabinowych. Dziewczyna ledwo trzymała się na nogach, dyszała ciężko, mokra od potu skóra paliła ją żywym ogniem.
Jedną dłoń położyła na piersiach, drugą oparła się o ścianę jakiegoś domu, inaczej nie zdołałaby utrzymać równowagi. Serce waliło jej jak młotem, krew huczała w uszach.
Anatol oparł się plecami o ścianę. Siostra przytuliła się do niego, więc objął ją za ramiona, wplątując palce w miedziane loki, spływające na plecy jak jedwabna przędza.
Powoli się uspokajała. Chłodne wieczorne powietrze koiło rozognione płuca ożywczym balsamem. Ściągnęła poplamione rękawiczki, upuściła je na chodnik.
Anatol odetchnął głębiej, odgarnął z twarzy gęste czarne włosy, odsłonił ostro zarysowane kości policzkowe i wysokie czoło. Mimo regularnych treningów szermierki też był zmęczony.
Na jego ustach pojawił się uśmiech.
Jakiś czas oboje milczeli. Jedynym dźwiękiem były ich głośne oddechy, tworzące we wrześniowym zmroku białe obłoczki. Wreszcie Leonie doszła do siebie.
– Dlaczego się spóźniłeś? – zapytała, jakby to była najważniejsza kwestia na świecie.
Anatol popatrzył na nią z niedowierzaniem, a potem zaczął się śmiać. Z początku cicho i miękko, potem coraz głośniej, wreszcie zgiął się wpół i dłuższy czas nie mógł wykrztusić słowa.
– W takiej chwili – wydusił nareszcie – będziesz mnie besztać, petite?
Siostra przyszpiliła go srogim spojrzeniem, ale już w następnej chwili kąciki ust, nieposłuszne jej woli, powędrowały w górę. Wyrwał jej się chichot, potem drugi, aż wreszcie i ona zaśmiała się głośno i śmiała tak długo, aż straciła oddech, a po policzkach spłynęły łzy.
Wreszcie uspokoili się oboje. Anatol zdjął surdut i zarzucił siostrze na ramiona.
– Niezwykłe z ciebie stworzenie – powiedział. Niesamowite.
Dziewczyna objęła spojrzeniem zniszczoną suknię. Rąbek spódnicy ciągnął się za nią niby długi pociąg, ocalałe szklane paciorki wisiały na ostatnich nitkach. Tymczasem Anatol wyglądał nieskazitelnie. Mankiety koszuli nadal miał śnieżnobiałe, usztywnione czubki kołnierza sterczały w górę jak należy, a na błękitnej kamizelce próżno by szukać najmniejszej plamki. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Cały Anatol. Cały on. Odsunął się od ściany i podniósł głowę.
Rue Caumartin – przeczytał tabliczkę. – Doskonale. Zjadłabyś coś? Pewnie jesteś głodna?
Umieram z głodu.
Znam jedną kawiarenkę niedaleko. Na dole przesiadują artystki z kabaretu Le Grande-Pinte w towarzystwie wielbicieli, ale na piętrze jest kilka przyzwoitych prywatnych salek. Jak ci się podoba taki plan?
Doskonały.
Wobec tego – uśmiechnął się – idziemy. Zaszalejesz z bratem do późna w noc. Nie mogę ryzykować, że mama cię zobaczy w takim stanie. Nigdy by mi nie wybaczyła.
ROZDZIAŁ 4
Marguerite Vernier wysiadła z fiacre na rogu ulic Cambon i Sainte-Honore. Towarzyszył jej generał Georges du Pont.
Gdy mężczyzna płacił za kurs, otuliła się ciaśniej etolą. Na jej ustach igrał pełen zadowolenia uśmiech. Wybrali się do najlepszej restauracji w mieście, o oknach zawsze dyskretnie przesłoniętych najwytworniejszą koronką z Bretanii. Wyprawa stanowiła niezbity dowód rosnących względów generała.
Ramię w ramię weszli do Voisin, gdzie od progu powitał ich szmer rozmów. Marguerite dostrzegła kątem oka, że Georges wyprostował się i uniósł wyżej głowę. Najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że wszyscy obecni w restauracji mężczyźni mu zazdroszczą. Ścisnęła go za przedramię, a on odpowiedział podobnym gestem. Tak, oboje mieli świeżo w pamięci minione dwie godziny. Generał objął swoją kobietę spojrzeniem szczęśliwego posiadacza, ona zaś odpowiedziała leciutkim uśmiechem, po czym delikatnie rozchyliła usta. Właśnie one były jej największym atutem: promienny uśmiech i pełne wargi stawiały ją między wyjątkowymi pięknościami. Obiecywały i zapraszały.