Anatol rozpromienił się na widok siostry.
– Leonie! – Objął ją i przytulił serdecznie. – Wyglądasz cudnie, petite. -Cofnął się o krok, by i doktora włączyć do towarzystwa. – Pamięta pan moją siostrę.
– Ależ oczywiście! – Lekarz skłonił się lekko. – Mademoiselle Vernier. Całkowicie się zgadzam z pani bratem.
Dziewczyna spłonęła uroczym rumieńcem.
– Nie wszystkich gości dane mi było poznać zmieniła temat.
– Pana Fromilhague nie muszę ci przedstawiać – powiedział Anatol. -Denarnaud przyszedł z siostrą. Prowadzi mu dom.
Leonie pokiwała głową.
– Zostałam już przedstawiona.
– A to jest proboszcz parafii w Rennes-le-Chateau oraz przyjaciel naszego zmarłego wuja. – Wskazał brodą postawnego mężczyznę o wysokim czole, zadziwiająco dobrze zbudowanego jak na osobę duchowną. – Wyjątkowo sympatyczny człowiek, choć stroni od rzeczy trywialnych. Pochylił głowę w stronę lekarza. – Był znacznie bardziej zainteresowany zagadkami medycznymi niż takimi przyziemnymi przyjemnościami, jakie ja mogłem mu zaoferować.
Gabignaud potwierdził słowa Anatola uśmiechem.
– Sauniere jest człowiekiem doskonale zorientowanym w najróżniej
szych sprawach. Kocha wiedzę. Ciągle zadaje pytania.
Leonie przyjrzała się duchownemu uważniej.
– A dama, która mu towarzyszy? – spytała.
– To madame Bousquet, daleka krewna naszego zmarłego wuja. -Anatol zawiesił głos. – Gdyby Lascombe się nie ożenił, odziedziczyłaby Domaine de la Cade.
– A jednak przyjęła zaproszenie na kolację.
– Stosunki między Izoldą a madame Bousquet są poprawne, choć trudno byłoby je nazwać siostrzaną miłością. Panie wzajemnie się odwiedzają. Bogiem a prawdą, Izolda jest kuzynką zachwycona.
Dopiero teraz dziewczyna zauważyła wysokiego, bardzo szczupłego mężczyznę, stojącego nieco za nimi. Obróciła się dyskretnie, by mu się dokładniej przyjrzeć. Ubrany był niezwyczajnie: w biały garnitur z żółtą kamizelką. Z kieszeni na piersi kipiała żółta chusteczka.
Twarz miał poznaczoną zmarszczkami, skórę nieomal przezroczystą, a jednocześnie wcale nie robił wrażenia starca. Tyle tylko, że promieniował z niego smutek. Jak od człowieka, który zbyt wiele widział i wycierpiał.
Anatol podążył spojrzeniem za jej wzrokiem, sprawdzając, kto przyciągnął uwagę siostry.
– Ach, a to jest – pochylił się do jej ucha – najsłynniejszy gość Rennes-
– les-Bains. Audric Baillard, autor tej przedziwnej książeczki, która cię tak zainteresowała. – Uśmiechnął się. – Jak widać, osoba ekscentryczna. Gabignaud mówił mi, że zawsze ubiera się w ten szczególny sposób, niezależ
nie od okazji. Nieodmiennie w jasny garnitur i żółty krawat.
Leonie zwróciła się do doktora.
– Dlaczego tak? – spytała sotto voce.
Młody lekarz nieznacznie rozłożył ręce.
– O ile mi wiadomo, na pamiątkę przyjaciół. Poległych w walce. Ale nie jestem całkiem pewien.
– Będziesz go mogła, petite, sama wypytać przy kolacji – rzekł Anatol.
W którejś chwili rozmowy przerwał gong zapraszający na kolację.
Izolda, eskortowana przez pana Fromilhague, poprowadziła gości z salonu do holu. Anatol szedł z panią Bousquet, Leonie wsparła się na ramieniu Denarnauda, ale nie spuszczała z oczu pana Baillarda. Pochód zamykali Sauniere i Gabignaud, prowadzący między sobą pannę Denarnaud.
Pascal, odświętny w czerwonej liberii ze złotymi ozdobami, zamaszyście otworzył drzwi jadalni. Rozległy się pomruki uznania. Nawet Leonie, która uczestniczyła w przygotowaniach na różnych etapach, była oszołomiona efektem. Wspaniały kryształowy żyrandol ożył trzema kręgami białych świec, a jeszcze na długim, owalnym stole, udekorowanym świeżymi liliami, rozstawiono trzy srebrne kandelabry. Na podręcznych stolikach, jak wyczyszczone do połysku zbroje, lśniły pokrywy waz i półmisków. Cienie zbudzone przez świece tańczyły na ścianach, po malowanych twarzach minionych pokoleń rodu Lascombe'ów.
Towarzystwo złożone z czterech kobiet i sześciu mężczyzn nie mogło usiąść przy stole zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami, dlatego układ nieco odbiegał od klasyki. U szczytu stołu zajęła miejsce gospodyni, po jej lewej stronie usiadł Anatol, a po prawej pan Fromilhague. Z jego drugiej strony miała miejsce panna Denarnaud, dalej doktor Gabignaud i Leonie, mająca po prawej stronie pana Baillarda. Naprzeciwko widziała brata, który po lewej stronie miał za sąsiadkę panią Bousąuet. Obok niej zasiadł Charles Denarnaud i w końcu, między nim a panem Baillardem – proboszcz Sauniere.
Blanquette de Limoux serwowano w płaskich, szerokich kieliszkach, niewiele mniejszych od filiżanek na poranną kawę. Pan Fromilhague prowadził rozmowę z gospodynią, całkowicie ignorując siostrę Denarnauda, co było zachowaniem nieuprzejmym, ale też poniekąd zrozumiałym. Leonie wystarczyła krótka rozmowa z tą osobą, by zyskać przekonanie, że nie ma na świecie nudniejszej.
Anatol, wymieniwszy kilka uprzejmych zdań z panią Bousąuet, pogrążył się w ożywionej dyskusji z panem Fromilhague na temat literatury. Stary doktor miał ugruntowane poglądy. Całkowicie przekreślał najnowszą powieść pana Zoli, zatytułowaną „Pieniądz", kolejny tom cyklu „Rougon-Macąuartów", jako ponurą i niemoralną. Zmiażdżył słowami krytyki także innego pisarza z tego samego grona, Guy de Maupassanta, który ponoć targnął się na własne życie, a teraz przebywał w paryskiej lecznicy psychiatrycznej pod opieką doktora Blanche'a. Na próżno Anatol wysuwał argumenty, że człowiek jako taki i jego praca mogą być oceniani rozdzielnie.
– Niemoralne życie nieodwracalnie kala sztukę – odpowiadał Fromil
hague uparcie.
W krótkim czasie większość gości zaangażowała się w debatę.
– Jesteś, panienko, bardzo spokojna – usłyszała Leonie głos z prawej strony. – Czyżby literatura cię nie interesowała?
Z nieskrywaną ulgą zwróciła się do pana Baillarda.
– Uwielbiam czytać – rzekła – ale w takim towarzystwie trudno się przebić z własną opinią.
Uśmiechnął się.
– Ach tak.
– Muszę wyznać – podjęła, czerwieniąc się lekko – że współczesna literatura wydaje mi się nużąca. Strona za stroną ciąg wielkich myśli, wiekopomne idee i wymyślnie skonstruowane zdania, a przy tym, niestety, nic się nie dzieje!