– Skąd on miał moje nazwisko? – zastanawiał się generał, ciągle nieufny.
– Może widział twoją fotografię w gazetach. Jesteś taki skromny, nawet nie wiesz, jaką sławą się cieszysz.
Wyraźnie się odprężył. Pochlebstwo zrobiło swoje. Czas skończyć ze sprawą na dobre. Marguerite ujęła wizytówkę za róg i przytknęła do płomienia świecy. Po krótkiej chwili kartonik zapłonął żywym ogniem.
– W imię Boga, co też ty wyprawiasz!
Marguerite obrzuciła towarzysza spojrzeniem spod długich rzęs, po czym przeniosła wzrok na dogasający papier.
– Nie ma o czym mówić – rzekła, otrzepując palce nad popielniczką.
Jakby go nie było. Jeżeli hrabia jest osobą, z którą mój syn będzie sobie
życzył robić interesy, właściwym miejscem dla tego pana jest biuro Anato
la między godziną dziesiątą a piątą.
Georges pokiwał głową z zadowoleniem. Błysk podejrzliwości w jego oczach zgasł.
– I naprawdę nie wiesz, gdzie się twój syn podziewa?
– Ależ wiem, wiem – oznajmiła z porozumiewawczym uśmiechem, jakby dopuszczała generała do spisku. – Ale ostrożności nigdy za wiele. Lepiej powiedzieć za mało niż za dużo. – Nie miała nic przeciwko, żeby ją uważał za kobietę dyskretną i godną zaufania. Pan du Pont znów pokiwał głową.
– Racja, święta racja.
Anatol zabrał Leonie do opery, na premierę najnowszego dzieła Wagnera.
Wszystko to pruska propaganda – burknął Georges. – Powinno się tego zabronić.
– Po przedstawieniu wybiorą się na kolację.
Na pewno do którejś z tych tak zwanych artystycznych jadłodajni, jak Le Cafe przy Place Blanche! Siedzą tam wszyscy, upchnięci jak śledzie w beczce! zabębnił palcami po stole. Jak się nazywa to drugie miejsce… na Boulevard Rochechouart? Stanowczo powinni je zamknąć…
– Le Chat Noir – podsunęła Marguerite.
– Same lenie i darmozjady! – oznajmił Georges, zapalając się do nowego tematu. – Pacnie taki kilka plamek na płótnie i nazywa to sztuką! Zresztą cóż to za zajęcie dla mężczyzny! Ot, choćby ten bezczelny młodzik z waszego domu, cały ten Debussy…! Same nieroby i próżniaki! Dobre lanie by ich nauczyło…!
– Kochanie, Achille jest kompozytorem – sprzeciwiła się Marguerite.
– Wszystko to pasożyty! Wiecznie niezadowoleni. A ten tylko wali w klawisze, dzień i noc. Ojciec powinien mu przetrzepać siedzenie! Może by mu przybyło trochę rozumu w głowie!
Marguerite skryła uśmiech. Ponieważ Achille był w tym samym wieku co Anatol, takie środki dyscyplinujące wydawały się nieco spóźnione. Zresztą madame Debussy miała ciężką rękę i dzieci swego czasu doskonale wiedziały, co znaczy matczyny gniew, więc najwyraźniej metody wychowawcze, zalecane przez generała, nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.
– Doskonały szampan – powiedziała, zmieniając temat. Sięgnęła po dłoń towarzysza i lekko wbiła paznokcie w miękkie wnętrze. – Jesteś taki mądry. – Okrasiła słowa uśmiechem. – Zamówisz mi coś do jedzenia? Nabrałam apetytu.
ROZDZIAŁ 5
Leonie i Anatol zostali wprowadzeni do prywatnej sali na pierwszym piętrze Le Bar Romain, gdzie okna wychodziły na ulicę.
Dziewczyna zwróciła bratu surdut, po czym w niedużej łazience, przyległej do salki, odświeżyła się i poprawiła fryzurę. Przypięła brzeg sukni, dzięki czemu wyglądał dość przyzwoicie, choć bez szycia się nie obejdzie, rzecz jasna.
Przyjrzała się odbiciu w lustrze, nachylając zwierciadło ku sobie. Skórę miała błyszczącą, po galopadzie przez Paryż puder zniknął bez śladu, szmaragdowe oczy płonęły w blasku świec. Teraz, gdy niebezpieczeństwo minęło, widziała minione zdarzenia całkiem wyraźnie, a przy tym w jasnych barwach. Zapomniała o nienawiści na twarzach mężczyzn, o panice, o strachu.
Anatol zamówił dwa kieliszki madery, potem czerwone wino do kolacji złożonej z kotletów jagnięcych i tłuczonych ziemniaków ze śmietaną.
– Na deser weźmiemy duszoną gruszkę, jeśli jeszcze będziesz głodna rzekł, zwalniając kelnera.
W czasie jedzenia Leonie opowiedziała bratu, co się działo do momentu, gdy ją wybawił z opresji.
– Interesujący ludzie ci abonnes – zauważył Anatol. Twierdzą, że na francuskiej ziemi powinna rozbrzmiewać wyłącznie francuska muzyka. W tysiąc osiemset sześćdziesiątym doprowadzili do zdjęcia ze sceny „Tannhausera". – Wzruszył lekko ramionami. – A przecież jest tajemnicą poliszynela, że muzyka ich nie obchodzi ani trochę.
– Wobec tego dlaczego wzniecają niepokoje?
– To czysty szowinizm. – Odsunął krzesło od stołu, wyciągnął szczupłe nogi i z kieszeni kamizelki wyjął papierosa. Nie wydaje mi się. żeby Paryż znów zaprosił Wagnera. Przynajmniej teraz.
Leonie pogrążyła się w myślach. Dlaczego Achille podarował ci bilety? Przecież sam uwielbia Wagnera. Uwielbiał sprostował Anatol, stukając papierosem o srebrną pokrywkę. – To już czas przeszły. Zapalił zapałkę. Ostatnio Achille stwierdził, że Wagner jest jedną wielką pomyłką. Pięknym zachodem słońca, pomyłkowo wziętym za prześliczny brzask. – Z drwiącym półuśmiechem stuknął dłonią w czoło. – O, przepraszam: Claude-Achille. Jak mogłem zapomnieć…!
I tak rozmowa zeszła na wspólnego znajomego. Debussy. zdolny pianista i kompozytor, mieszkał wraz z rodzicami i rodzeństwem w tym samym budynku co rodzina Vernier, przy rue de Berlin. Był en fant terrible paryskiego konserwatorium, a równocześnie jego największą nadzieją. Tymczasem w kręgu przyjaciół skomplikowane życie uczuciowe młodego człowieka zapewniało mu znacznie większą sławę niż rosnąca reputacja zawodowa. Aktualną faworytą była dwudziestoczteroletnia Gabrielle Dupont.
– Tym razem sprawa wygląda poważnie – oznajmił Anatol. – Gaby ro
zumie, że najważniejsza jest dla niego muzyka, więc może wytrwa jakiś
czas u jego boku. I toleruje jego wtorkowe wizyty w salonie u mistrza Mal-
larmego. A jemu to potrzebne, zwłaszcza przy ciągłych skargach akade
mii, gdzie nikt nie rozumie jego geniuszu. Są za starzy i za głupi.
Leonie uniosła brwi.
– Mnie się wydaje, że Achille sam jest sobie winien. Nie dba o przyjaźnie i szybko się rozstaje z tymi, którzy potrafiliby mu pomóc. A jeszcze na dodatek ma cięty język, często niepotrzebnie rani ludzi. Musisz przyznać, że bywa grubiański, niegrzeczny, czasem trudno z nim wytrzymać.