Kiedy Laura przeszła dwadzieścia jardów wzdłuż krawędzi arroyo, odkryła szeroki, pozbawiony skał czy mesquito, pionowo opadający kanał, prowadzący prosto w dół. Przed nią znajdowała się szeroka na cztery, a długa na trzydzieści stóp wypolerowana przez wodę ziemna ślizgawka.
Spuściła kanister vexxonu tym naturalnym torem zjazdowym. Ześlizgnął się płynnie do połowy długości rynny.
Odebrała jeden uzi od Chrisa, zwróciła się ku nadjeżdżającemu samochodowi, który znajdował się teraz jakieś siedemdziesiąt pięć jardów od nich, i otworzyła ogień. Zobaczyła, że przynajmniej dwie kule uderzyły w przednią szybę. Hartowane szkło rozprysnęło się natychmiast.
Samochód – dostrzegła teraz, że to toyota – obrócił się o pełne trzysta sześćdziesiąt stopni, potem jeszcze o dziewięćdziesiąt, wyrzucając tumany kurzu, przedzierając się przez zielone jeszcze, wędrujące chwasty.
Zamarł jakieś czterdzieści jardów od buicka, sześćdziesiąt jardów od nich, maską skierowany ku północy. Po tamtej stronie gwałtownie otworzyły się drzwi. Laura widziała, że pasażerowie, pochyleni, wygrzebują się gorączkowo z wozu na teren ukryty przed jej oczami.
Wzięła drugi uzi z rąk Chrisa i powiedziała:
– Na ślizgawkę, mały. Kiedy dojedziesz do kanistra, spychaj go przed sobą na sam dół.
Zjechał w dół arroyo, ściągany głównie siłą grawitacji, ale był zmuszony odepchnąć się parokrotnie, kiedy zatrzymywały go wybrzuszenia rynny. Był to dokładnie ten sam rodzaj szaleńczych wyczynów, jakie w innych okolicznościach wzbudziłyby gniew matki, ale teraz posyłała mu słowa zachęty.
Wsadziła sto pocisków w toyotę, licząc, że przebije zbiornik z paliwem i iskra od kuli zapali benzynę, piekąc żywcem bandytów, kryjących się po niewidocznej stronie wozu. Ale opróżniła magazynek bez spodziewanego rezultatu.
Kiedy przestała strzelać, wzięli ją na cel. Nie zatrzymywała się na tyle długo, żeby wystawiać im się na strzał. Z drugim uzi trzymanym przed sobą w obu rękach, siadła na skraju arroyo i zjechała ślizgawką, z której skorzystał Chris. Po paru sekundach była na dole.
Suche wędrujące chwasty spoczywały tu, zdmuchnięte przez wiatr z rozciągającej się powyżej pustyni. Pokręcone kawałki gałęzi, przyniesione przez wodę, jakieś drewniane szczątki starego pustynnego szałasu i parę kamieni pokrywał drobny jak puder piasek, zaścielający dno arroyo. Nigdzie nie dostrzegła szans ukrycia się czy choćby osłonięcia przed kulami, które wkrótce polecą na nich z góry.
Mamo? – spytał Chris, co miało znaczyć: „Co teraz?” Arroyo miało wiele dopływów, przecinających pustynię, a wiele tych dopływów miało własne dopływy. Ta sieć tworzyła rodzaj labiryntu. Nie mogli ukryć się w nim na zawsze, ale jeżeli oddzieli ich od prześladowców parę odgałęzień, zyskają czas na przygotowanie zasadzki.
– Biegnij, kochanie. Idź głównym arroyo, skręć w pierwszą odnogę po prawej ręce i czekaj na mnie.
– Co zrobisz?
– Zaczekam, aż zdecydują się zajrzeć przez tę krawędź – powiedziała, wskazując szczyt urwistej ściany – potem zdmuchnę ich. Może się uda. Teraz idź, idź.
Pobiegł.
Pozostawiając kanister vexxonu na widocznym miejscu, Laura powróciła do ściany arroyo, tam gdzie się ześlizgnęli. Potem jednak podeszła do innego pionowego kanału, który głębiej wgryzał się w skałę, w połowie zasłonięty przez mesquito. Stała na dnie głębokiego parowu, pewna, że krzak nad jej głową zasłoni ją przed spojrzeniem z góry.
Po wschodniej stronie Chris zniknął za zakrętem w odnodze głównego kanału.
W chwilę potem dosłyszała głosy. Czekała i czekała, aż nabiorą przekonania, że oboje z Chrisem uciekli. Potem zrobiła krok poza wyrzeźbiony erozją kanał, obróciła się i pokryła szczyt stromizny kulami.
Stało tam czterech mężczyzn spoglądając w dół. Zabiła dwóch, ale pozostali odskoczyli do tyłu, poza zasięg jej wzroku, zanim idąca łukiem seria mogła ich dosięgnąć. Jeden z trupów leżał na szczycie arroyo z ręką i nogą przerzuconą przez krawędź. Drugi spadł na samo dno kanału, gubiąc po drodze okulary.
16 marca 1944 roku. Instytut.
Kiedy butelka z wiadomością nie wróciła, Stefan zaczął nieśmiało wierzyć, że dotarła na miejsce, zanim Laura została zabita, zaledwie w parę sekund po jego odejściu do roku 1944.
Usiadł ponownie przy biurku programatora i zaczął liczyć. Wynik pozwoli mu powrócić na pustynię parę minut po tym, jak zjawił się tam poprzednio. Ta druga wyprawa musi się udać, gdyż nastąpi po pierwszej, zakończonej pospieszną ucieczką. Teraz już nie grozi mu spotkanie ze sobą – uniknie więc paradoksu.
Powtórne obliczenia nie sprawiły mu kłopotu. Musiał tylko nieco rozwinąć liczby dostarczone przez IBM. Wiedział, że czasu jego i Laury nie odmierza ta sama klepsydra, a mimo to każda sekunda wlokła się jak wieczność. Nawet jeżeli Laura skorzysta z przysłanych w butelce rad i nawet jeżeli w odmienionej przyszłości wciąż jeszcze żyje, to musi poradzić sobie z bandytami z SS. I będzie potrzebowała pomocy.
Po czterdziestu minutach miał potrzebne dane i przeprogramował bramę.
Powtórnie otworzył pokrywę mechanizmu rejestrującego wycieczki i oderwał od szpuli kawałek papierowej taśmy, zacierając po sobie ślad.
Uzbrojony w uzi i pistolet, zagryzając zęby, podczas kiedy rósł głuchy, rwący ból w jego na wpół wyleczonym barku, wkroczył do bramy.
Niosąc kanister vexxonu i uzi, Laura dołączyła do Chrisa w wąskim dopływie głównego kanału, około sześćdziesięciu stóp od miejsca, w którym ześlizgnęli się do labiryntu. Kucając w rogu utworzonym przez dwie ziemne skały, spojrzała tam, skąd przyszła.
Wyżej na pustyni jeden z ocalałych morderców zepchnął poza krawędź zwisające zwłoki, sprawdzając, czy była tuż pod nimi, czy nie uda im się wywabić jej z ukrycia. Kiedy nic się nie stało, pozwolili sobie na większą śmiałość. Najpierw jeden położył się na krawędzi z gotowym do strzału automatem, a drugi ześlizgnął się w dół. Potem zamienili się rolami.
Kiedy obaj znaleźli się na dole, Laura odważnie wysunęła się zza rogu i puściła dwusekundową serię. SS-mani byli tak zaskoczeni jej agresywnością, że odskoczyli do głębokiej rozpadliny w ścianie arroyo, wykorzystując miejsce zasadzki Laury jako kryjówkę. Jednemu się udało. Drugi został ścięty serią.
Powróciła za róg, podniosła cylinder z vexxonem i powiedziała do Chrisa:
– Zmiatamy.
Kiedy biegli dopływowym kanałem, poszukując następnego odgałęzienia, piorun rozdarł czyste niebo nad ich głowami.
– Pan Krieger! – zawołał Chris.
Powrócił na pustynię siedem minut po tym, jak wyruszył na spotkanie z Churchillem i Hitlerem do roku 1944, zaledwie dwie minuty po swym pierwszym powrocie, kiedy ujrzał Laurę i Chrisa zabitych przez bandytów z SS. Tym razem ciał nie było; tylko buick i stojąca w innym miejscu, podziurawiona kulami toyota. Wciąż niepewny, czy jego plan okazał się skuteczny, Stefan podbiegł do arroyo i pospieszył wzdłuż krawędzi szukając kogokolwiek: przyjaciela lub wroga. Nie upłynęło wiele czasu, gdy na dnie kanału, trzydzieści stóp niżej, ujrzał trupy trzech mężczyzn.
Musi być jeszcze czwarty, żaden oddział SS nie składałby się z trzech ludzi. Gdzieś w sieci biegnących zygzakami kanałów, które rozcinały pustynię jak łańcuch zjeżonych grotów błyskawic, Laura dalej kryła się przed ostatnim napastnikiem.
W ścianie arroyo Stefan natrafił na wertykalny kanał, który wyglądał tak, jakby nieraz już z niego korzystano. Odpiął plecak wypełniony książkami i ześlizgnął się na dół. Podczas tego zjazdu otarł się barkiem o ziemię i gorący ból wybuchł w jego nie zagojonej ranie na plecach. Na dole stoku, kiedy stanął na nogach, przepłynęła przez niego fala mdłości; poczuł, jak żółć wypełnia mu gardło.