Выбрать главу

Gdzieś we wschodniej części labiryntu rozległ się grzechot automatu.

* * *

Zatrzymała się w samym wejściu do nowego odgałęzienia i gestem nakazała Chrisowi milczenie.

Oddychając przez otwarte usta czekała, aż zabójca obejdzie róg, wchodząc w kanał, który właśnie opuściła. Nawet na tym miękkim podłożu jego kroki były słyszalne.

Wychyliła się, żeby go załatwić. Ale teraz był niezwykle ostrożny; zbliżał się nisko pochylony i bardzo powoli. Kiedy strzały wskazały mu jej pozycję, przeskoczył na przeciwległą stronę i przykleił się do ściany, od której otwierało się nowe odgałęzienie. Teraz mogła go zaatakować tylko wracając do arroyo, gdzie jej oczekiwał.

Podjęła to ryzyko, ale po dwusekundowej serii jej uzi zamilkł. Wystrzeliła ostatnie dziesięć czy dwanaście naboi i broń stała się bezużyteczna.

* * *

Kleitmann usłyszał szczęk pustego magazynka. Wychylił się z ukrycia i zobaczył, jak Laura rzuca broń i znika w odgałęzieniu.

Przypomniał sobie widok wnętrza jej buicka. Na siedzeniu kierowcy leżała trzydziestka ósemka. Widocznie nie zdążyła zabrać jej ze sobą, zajęta tym dziwnym cylindrem z bagażnika.

Miała dwa uzi i obydwa już porzuciła. Czy możliwe, że miała też dwa rewolwery – i jeden zostawiła w samochodzie?

Mało prawdopodobne. Tak, dwa karabinki – to miało sens. Nawet w trudnych warunkach i na duży dystans były bardzo skuteczne. Musiałaby być doświadczonym strzelcem albo mierzyć z niewielkiej odległości, żeby strzałem z rewolweru, który mieścił tylko sześć pocisków, załatwić swojego przeciwnika. Drugi rewolwer nie był jej potrzebny.

Czym więc mogła się jeszcze bronić? Tym kanistrem? Nie wyglądał groźniej niż gaśnica pianowa.

Ruszył za nią.

* * *

Nowe odgałęzienie było węższe niż poprzednie, tak jak tamto z kolei było węższe niż główny kanał. Początkowo głębokie na dwadzieścia pięć stóp i tylko na dziesięć szerokie, stawało się płytsze i węższe o połowę, w miarę jak wycinało krętą ścieżkę w dnie pustyni. Po stu jardach zwężało się lejkowato i kończyło.

Stanąwszy przy końcu rozejrzała się, szukając możliwości ucieczki. Ściany po obu stronach były zbyt strome i kruche, aby można było się po nich wspinać. Za plecami miała odcinek, gdzie opadały pod większym kątem, a porastające je krzaki mesquito ofiarowały uchwyty dla rąk. Wiedziała jednak, że nie znaleźliby się nawet w połowie stoku, kiedy prześladowca by ich dopadł; zawieszeni wysoko staliby się łatwym celem Tu miała być jej ostatnia linia obrony.

Zapędzona w róg, u krańca tej wielkiej naturalnej rozpadliny, spojrzała w górę na prostopadłą łatę czystego nieba i pomyślała, że są tutaj niczym na dnie przeogromnego cmentarzyska, na którym spoczywają jedynie giganci.

Przeznaczenie walczy o przywrócenie kształtu, jaki miało posiadać. Wepchnęła Chrisa za siebie, w ślepy koniec arroyo. Przed sobą miała ostatnie czterdzieści stóp przebytej drogi, licząc od miejsca, w którym skręciła w lewo w szeroki na pięć stóp kanał. Tamten pojawi się na zakręcie za minutę lub dwie.

Upadła na kolana z kanistrem vexxonu, zamierzając oderwać zabezpieczenie z drutu, blokujące ręczny spust. Ale nie była to pojedyncza nitka stali, przewleczona przez osłonę spustu – to była cała zabezpieczona cyną wiązka. Nie można jej było odwinąć, należało przeciąć. A ona nie miała niczego, czym mogłaby to zrobić.

Może kamieniem. Ostro zakończony kamień zdołałby przerwać drut, gdyby go wystarczająco długo piłowała.

– Znajdź mi kamień – rzuciła gwałtownie do chłopca. – Z twardym, ostrym brzegiem.

Kiedy Chris, poszukując odpowiedniego kawałka łupku, przeszukiwał miękką, nanoszoną przez powodzie ziemię, która spłynęła tu z pustyni, Laura obejrzała automatyczny mechanizm zegarowy na kanistrze, stwarzający inną możliwość uwolnienia gazu. Było to proste urządzenie: obracająca się tarcza miała minutową podziałkę, kiedy chciało się ustawić mechanizm na dwadzieścia minut, obracało się tarczę, aż „20” zrównało się z czerwonym znakiem na obudowie. Po naciśnięciu centralnie umieszczonego guzika, zaczynał biec czas.

Problem polegał na tym, że tarczy nie można było ustawić na mniej niż pięć minut. Morderca dotrze do niej wcześniej.

Mimo to obróciła tarczę do „5” i nacisnęła guzik. – Masz, mamo – powiedział Chris, wręczając jej płaski kamień, który świetnie nadawał się do tego celu.

Mimo że mechanizm zegarowy działał, wzięła się do pracy, gorączkowo tnąc twardy, zwinięty parokrotnie drut, zapobiegający przypadkowemu, ręcznemu zwolnieniu mechanizmu.

Co parę sekund podnosiła wzrok, aby zobaczyć, czy morderca ich odnalazł, ale wąskie arroyo przed nimi wciąż było puste.

* * *

Stefan szedł po śladach w miękkim gruncie, tworzącym dno arroyo. Zupełnie nie orientował się, jaki dystans go od nich dzieli. Mieli przynajmniej parę minut przewagi, ale poruszali się prawdopodobnie szybciej od niego, ponieważ ból w barku, wyczerpanie i zawroty głowy zwalniały jego marsz.

Odkręcił tłumik z pistoletu, pozbył się go i wetknął bron za pas. W obu rękach trzymał gotowy do strzału uzi.

* * *

Kleitmann odrzucił swoje ray-bans, ponieważ dno arroyo było w wielu miejscach ocienione, zwłaszcza w mijanych teraz węższych odgałęzieniach, gdzie ściany zbliżały się i zostawiały mniejszą szczelinę dla wpadających promieni słonecznych.

Jego eleganckie pantofle od Ballego wypełniły się piaskiem, który nie zapewniał tu pewniejszego oparcia dla stóp niż łupkowe podłoże na pustyni. W końcu zatrzymał się, kopnięciami odrzucił buty, ściągnął skarpetki i szedł dalej boso. To bardzo ułatwiło mu poruszanie się.

Nie szedł za kobietą i chłopcem tak szybko, jakby tego pragnął, po części z winy odrzuconych butów, ale głównie dlatego, że przez cały czas nie zaniedbywał zabezpieczenia sobie tyłów. Widział i słyszał niedawne odgłosy piorunów; wiedział, że Krieger musiał powrócić. Nie ulega wątpliwości – tak jak on tropi kobietę i chłopca, Krieger podąża jego śladem.

Nie będzie mięsem dla tamtego tygrysa.

* * *

Na mechanizmie zegarowym minęły dwie minuty.

Prawie przez cały ten czas Laura piłowała drut kamieniem, najpierw jednym, potem drugim, który Chris jej wyszukał, kiedy pierwszy rozsypał się jej w palcach. Rząd nie potrafił wyprodukować znaczka pocztowego, któremu można było zaufać, że nie odleci od koperty, nie potrafił skonstruować czołgu, który nie zatonąłby przy trzeciej próbie sforsowania rzeki, nie potrafił uchronić środowiska naturalnego ani zlikwidować biedy, ale na pewno, cholera jasna, potrafił wystarać się o niezniszczalny drut. To gówno musiało być zrobione z jakiegoś cudownego materiału, który produkowali dla promów kosmicznych i przypadkiem wymyślili dla niego bardziej ziemski użytek: to był drut stosowany przez Pana Boga do podwiązywania chwiejących się słupów, które podtrzymywały świat. Palce miała otarte do żywego mięsa, druga płytka skały była śliska od krwi, a jedynie połowa warkoczyka z drutu była przecięta, kiedy bosy mężczyzna w czarnych spodniach i białej koszuli wychylił się zza zakrętu wąskiego arroyo, w odległości czterdziestu stóp.