Kleitmann posuwał się ostrożnie naprzód, zastanawiając się, po kiego diabła ona tak zaciekle walczy z tą gaśnicą. Czy naprawdę myśli, że strumień chemicznej piany zdezorientuje go i uchroni ją przed ogniem z broni maszynowej?!
A może gaśnica nie była tym, na co wyglądała? Od pojawienia się w Palm Springs, mniej niż dwie godziny temu, napotkał parę rzeczy, które okazały się czymś zupełnie innym, niż wyglądały na pierwszy rzut oka. Czerwony krawężnik, na przykład, nie oznaczał PARKING W RAZIE WYPADKU, jak to sobie wyobrażał, lecz ZAKAZ ZATRZYMYWANIA SIĘ. Komu by to przyszło do głowy? A o co chodzi z tym kanistrem, z którym się teraz tak szarpie?
Popatrzyła na niego i zaraz wróciła do pracy.
Kleitmann z rozwagą zbliżał się wąskim arroyo, w którym nie zmieściłoby się obok siebie nawet dwóch mężczyzn. Nie podszedłby bliżej, gdyby nie fakt, że nie widział nigdzie chłopca. Gdyby upchała go gdzieś po drodze, w jakiejś rozpadlinie, wtedy będzie musiał jej wydrzeć z gardła ten sekret, gdyż rozkaz był wyraźny – należy zabić wszystkich troje: Kriegera, kobietę i dziecko. Nie sądził, aby chłopiec stanowił zagrożenie dla Rzeszy, ale nie do niego należało kwestionowanie rozkazów.
Stefan znalazł porzuconą parę butów i zwinięte czarne skarpetki, upaprane piachem. Wcześniej natrafił na okulary słoneczne.
Nigdy przedtem nie ścigał człowieka, który rozbierałby się podczas pogoni i w pierwszej chwili rozbawiło go to. Ale potem pomyślał o świecie z powieści Laury Shane, świecie, w którym rzeczy zabawne i przerażające są ze sobą wymieszane; świecie, w którym tragedia potrafi uderzyć w chwili radosnej zabawy i nagle porzucone buty i skarpetki przeraziły go, ponieważ były śmieszne i ogarnęło go szaleńcze przypuszczenie, że nie wolno mu się roześmiać, gdyż przyspieszyłoby to śmierć Laury i Chrisa.
A gdyby tym razem umarli, nie mógłby ich uratować, gdyż szczelina w czasie, która mu pozostała, liczyła zaledwie pięć sekund. Nawet z pomocą IBM nie potrafiłby tak rozdzielić włosa na czworo.
Na naniesionym piachu odciski bosych stóp mężczyzny prowadziły do wylotu odgałęzienia. Choć ból na wpół uleczonego barku wyciskał – z niego pot i powodował zawroty głowy, szedł dalej tym śladem jak Robinson Crusoe śladem Piętaszka; ale on kroczył z większą obawą.
Z rosnącą rozpaczą Laura patrzyła na zbliżającego się nazistowskiego mordercę przesuwającego przez kolejne cienie rzucane przez wyryty w ziemi korytarz. Jego uzi był wycelowany w nią, ale z jakiegoś powodu nie strzelał od razu. Wykorzystała tę niezrozumiałą chwilę zwłoki, aby nieprzerwanie piłować drut na spuście kanistra vexxonu.
Ale nawet w takich okolicznościach nie opuszczała jej nadzieja, którą przed momentem przyniosła jej pamięć własnych słów, zapisanych kiedyś w powieści: „W nieszczęściu i rozpaczy, kiedy wydaje się, że zapadnie wieczna noc, nadzieja spływa wraz z uświadomieniem, że towarzyszem nocy nie jest następna noc, że towarzyszem nocy jest dzień, że ciemności zawsze ustępują przed światłem, a śmierć rządzi tylko połową stworzonego świata, życie zaś drugą połową”.
Z odległości zaledwie dwudziestu stóp zabójca spytał:
– Gdzie jest chłopiec? Ten chłopiec? Gdzie jest chłopiec?
Czuła Chrisa za swoimi plecami, zwiniętego w cieniu pomiędzy nią a ślepą ścianą. Zastanawiała się, czy jej ciało uchroni go od kul i czy po zabiciu jej ten człowiek odejdzie nie uświadomiwszy sobie, że Chris jest w ciemnym zagłębieniu za nią.
Mechanizm zegarowy na cylindrze cykał. Gaz paraliżujący wytrysnął z wylotu, napełniając powietrze silną wonią moreli i obrzydliwym smakiem soku z lemona zmieszanego z zepsutym mlekiem.
Kleitmann nie dostrzegł niczego, ale usłyszał: syk kłębowiska węży.
Chwilę później poczuł, jakby ktoś wbił mu pięść w splot słoneczny, złapał żołądek w imadło i wyrwał wszystkie wnętrzności. Zgiął się wpół, rzygając gwałtownie na ziemię i na nagie stopy. W głębi czaszki, jakby zza gałek ocznych, poczuł ból i zobaczył błysk; coś wybuchło w jego zatokach i krew rzuciła mu się z nosa. Padając na dno arroyo, odruchowo nacisnął spust uzi; świadom, że umiera, i tracąc wszelką kontrolę nad sobą, usiłował w ostatnim wysiłku woli upaść na bok, zwrócony do kobiety tak, żeby końcowa seria z automatu pozwoliła mu zabrać ją ze sobą.
Wkrótce po tym, jak Stefan wszedł do najwęższego z rozgałęzień, gdzie ściany zdawały się nachylać nad nim, zamiast jak w innych kanałach rozchodzić się ku niebu, usłyszał grzechot wystrzałów z automatu. To było blisko, bardzo blisko. Pobiegł przed siebie. Potykał się często i odbijał od ziemnych ścian, ale zmierzał wijącym się korytarzem do końca. Tam ujrzał martwego oficera SS, zatrutego vexxonem.
Za trupem siedziała z rozrzuconymi nogami Laura, obejmując zakrwawionymi rękami stojący między jej udami kanister z gazem paraliżującym. Głowa zwisała jej w dół, podbródek opadł na piersi, była tak bezwładna i bez życia, jak szmaciana lalka.
– Laura, nie – odezwał się głosem, który zabrzmiał mu obco we własnych uszach. – Nie, nie.
Podniosła głowę i zamrugała na jego widok, zadrżała, a w końcu uśmiechnęła się słabo.
– Chris – powiedział, przekraczając ciało zmarłego człowieka. – Gdzie jest Chris?
Odstawiła na bok syczący kanister i przesunęła się na bok. Chris wyjrzał z ciemnego zagłębienia za nią i zapytał:
– Panie Krieger, nic panu nie jest? Wygląda pan gównianie. Przepraszam, mamo, ale on naprawdę tak wygląda.
Po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat – lub po raz pierwszy od ponad sześćdziesięciu pięciu, które przyszło mu przeskoczyć, aby żyć z Laurą w jej czasie – Stefan Krieger zapłakał. I własne łzy zaskoczyły go, gdyż sądził, że lata przeżyte w Rzeszy na zawsze odebrały mu zdolność płaczu nad kimś lub nad czymś. A jeszcze bardziej zdumiewające było, że te pierwsze od dziesiątków lat łzy – były łzami szczęścia.
ROZDZIAŁ VII
1.
Ponad godzinę później, z północy, z miejsca napaści na policjanta CHP na drodze nr 111, nadjechała policja. Kiedy znaleźli podziurawioną kulami toyotę i ujrzeli krew na piasku i na skale w pobliżu krawędzi arroyo i zobaczyli Laurę i Chrisa wydrapujących się z kanału w pobliżu buicka z tablicami nissana – spodziewali się znaleźć pobliski teren pokryty ciałami. Nie zawiedli się. Pierwsze trzy spoczywały w niedalekim parowie, a czwarte w odległym odgałęzieniu, do którego skierowała ich wyczerpana kobieta.
Przez następne dni wydawało się, iż w pełni współpracuje z lokalnymi, stanowymi i federalnymi władzami – a jednak nikt nie wierzył, że mówi całą prawdę. Handlarze narkotyków, którzy zabili jej męża rok temu, w końcu wysłali za nią płatnych morderców – jak utrzymywała – gdyż widocznie obawiali się, że zdoła ich rozpoznać. Zaatakowali ją z taką bezwzględnością w jej domu w pobliżu Big Bear i byli tak nieustępliwi, że musiała uciec, a nie zwróciła się do policji, ponieważ nie wierzyła, że władze potrafią odpowiednio ochronić ją i jej syna. Uciekała przez piętnaście dni od czasu, kiedy zaatakowano ją nocą 10 stycznia, w pierwszą rocznicę zabójstwa jej męża. Mimo wszelkich środków ostrożności, jakie przedsięwzięła, zabójcy odnaleźli ją w Palm Springs, gonili ją na drodze 111, wymusili na niej zjazd z szosy na pustynię i ścigali ją pieszo do arroyo, gdzie w końcu ich pokonała.