Wyjaśnienie, że jedna kobieta załatwiła czterech doświadczonych morderców, plus przynajmniej jednego, którego głowa została znaleziona w uliczce za domem Brenkshawa, byłoby zupełnie nieprawdopodobne, gdyby nie udowodniła, że jest doskonałym strzelcem, że ukończyła pełny kurs sztuki walki i jest właścicielką nielegalnego arsenału, którego mogłoby jej pozazdrościć jakieś państewko Trzeciego Świata. Podczas przesłuchania mającego ustalić, jaką drogą weszła w posiadanie nielegalnie zmodyfikowanego uzi i gazu paraliżującego, który wojsko trzymało pod siedmioma pieczęciami, wyjaśniła:
– Piszę powieści. Częścią mojej pracy jest zdobycie wielu materiałów. Nauczyłam się znajdywać wszystko, co muszę wiedzieć, podobnie jak otrzymywać wszystko, czego mi potrzeba.
Potem wydała im Tłustego Jacka, a nalot na „Pałac Przyjęć z Pizzą” potwierdził to, co powiedziała.
– Nie mam jej tego za złe – oświadczył prasie postawiony w stan oskarżenia Tłusty Jack. – Nic mi nie zawdzięcza, nikt z nas nie zawdzięcza nic nikomu, czego sam nie chce zawdzięczać. Jestem anarchistą. Uwielbiam takie dupy jak ona. A zresztą nie wsadzą mnie. Jestem za gruby, umarłbym, a to byłaby okrutna i niemoralna kara.
Nie wyjawiła im nazwiska mężczyzny, którego wczesnym rankiem 11 stycznia przywiozła do domu Cartera Brenkshawa i którego rany od kul opatrywał lekarz. Powiedziała tylko, że jest jej bliskim przyjacielem i kiedy ją napadnięto nocą 10 stycznia, przebywał w jej domu w pobliżu Big Bear. Upierała się, że jest on niewinnym świadkiem, którego życie prywatne ległoby w gruzach, gdyby wplątała go w tę wstrętną sprawę, i dawała do zrozumienia, że jest człowiekiem żonatym, z którym łączą ją intymne stosunki. Teraz wraca szczęśliwie do zdrowia, a ponadto dość już wycierpiał.
Władze przyciskały ją mocno w sprawie tego bezimiennego kochanka, ale nie ustąpiła, a ich możliwości wywierania nacisku nie były zbyt wielkie, zwłaszcza że stać ją było na najlepszą pomoc prawną w kraju. Nigdy nie uwierzyli twierdzeniu, jakoby tajemniczy mężczyzna był jej kochankiem. Wystarczyło niewielkie dochodzenie, aby ustalić, że zmarły zaledwie przez rokiem mąż był jej niezwykle bliski i że nie otrząsnęła się po jego stracie w takim stopniu, by ktokolwiek mógł uwierzyć, że była zdolna do nawiązania romansu, gdy tak żywa była w niej pamięć o Dennym Packardzie.
Nie, nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego żaden z martwych zabójców nie miał przy sobie dowodu tożsamości ani dlaczego byli identycznie ubrani lub dlaczego nie posiadali własnego wozu i byli zmuszeni ukraść go przy kościele dwóm kobietom, a także dlaczego wpadli w panikę w Palm Springs i zabili tam policjanta. W wypadku dwóch zwłok ciało w okolicach żołądka nosiło ślady czegoś, co wyglądało na rodzaj mocno zapiętych pasów przepuklinowych, ale żaden ze zmarłych bandytów nie miał na sobie niczego takiego i ona też nic o tym nie wiedziała. Któż może wiedzieć, jakie pobudki kierują takimi ludźmi w ich działaniach przeciw społeczeństwu? Było to pytanie, na które najlepsi kryminolodzy i socjologowie nie byli w stanie dać zadowalającej odpowiedzi. A jeżeli wszyscy eksperci nie potrafili rzucić nawet najmniejszego promyka światła na najgłębsze i najistotniejsze przyczyny takiego socjopatologicznego zachowania, jak można było oczekiwać, że ona dostarczy wyjaśnienia bardziej przyziemnej, ale równie niesamowitej tajemnicy zniknięcia pasów przepuklinowych? Skonfrontowana z kobietą, której skradziono toyotę i która twierdziła, że zabójcy byli aniołami, Laura Shane słuchała z widocznym zainteresowaniem, nawet fascynacją, ale zaraz potem zasięgnęła informacji policji, czy zamierzają częstować ją opowieściami każdego wariata, który zainteresuje się jej sprawą.
Była jak granit.
Była jak żelazo.
Była jak stal.
Nie dała się złamać. Władze waliły w nią nieustannie i z taką siłą, jak bóg Thor uderzał swym młotem Mjollnir, ale bez skutku. Po paru dniach byli na nią źli. Po paru tygodniach byli wściekli. Po trzech miesiącach znienawidzili ją i pragnęli ukarać, że nie drży w lęku przed ich potęgą. Po sześciu miesiącach byli zmęczeni. Po dziesięciu miesiącach byli znudzeni. Po roku sami powiedzieli sobie, że muszą dać jej spokój.
Naturalnie jej syna, Chrisa, uważali przez cały ten czas za słabe ogniwo łańcucha. Zastosowali wobec niego odmienną taktykę, uciekając się do sztuczek, podstępów i kłamstw, a wreszcie fałszywej przymilności, by tylko wydrzeć z niego to, co tak starannie ukrywała jego matka. Ale kiedy pytali go o nieobecnego rannego mężczyznę, powiedział im wszystko o Indianie Jonesie, Luke’u Skywalkerze i Hanie Solo. Kiedy usiłowali wydusić z niego parę szczegółów o zdarzeniach w arroyo, opowiedział im o Sir Tommym Żabie, słudze królowej, który wynajmował pokój w jego domu. Kiedy próbowali się przynajmniej dowiedzieć, gdzie się oboje ukrywali – i co robili – podczas czternastu dni pomiędzy 10 a 25 stycznia, chłopiec powiedział: „Przespałem to wszystko, miałem śpiączkę, chyba malarię albo nawet marsjańską gorączkę, rozumiecie, i teraz mam amnezję jak Willy Kojot, kiedy raz Szalony Biegacz wpuścił go w kanał i sam sobie ściągnął na głowę spychacz”. W końcu, załamany, że nie chwytają istoty sprawy, powiedział:
– To jest rodzinna sprawa, rozumiecie. Nie wiecie niczego o rodzinnych sprawach? Mogę o tym rozmawiać tylko z moją mamą i z nikim więcej. Zapomnisz, gdzie twój dom, pogubisz się, jak zaczniesz gadać o rodzinnych sprawach z obcymi.
Aby utrudnić życie władzom, Laura Shane publicznie przeprosiła każdego, czyją własność zagarnęła lub zniszczyła podczas ucieczki przed ścigającymi ją płatnymi mordercami. Rodzinie, której ukradła buicka, ofiarowała nowego cadillaca. Człowiekowi, któremu ukradła z nissana tablice, dała nowego nissana. W każdym przypadku zrekompensowała z nawiązką poniesione szkody i zdobyła wielu przyjaciół.
Jej stare książki były wciąż wznawiane, a niektóre z nich pojawiły się powtórnie na listach bestsellerów popularnych wydań, całe lata po ich pierwotnych sukcesach. Wielkie wytwórnie filmowe stawały w szranki, walcząc o prawa do sfilmowania tych niewielu jej powieści, których jeszcze nie przeniesiono na ekran. Wieści – prawdopodobnie rozsiewane przez jej agenta, ale brzmiące bardzo prawdziwie – głosiły, że wydawcy potrafili zadłużyć się po uszy, aby tylko móc jej zapłacić rekordowe zaliczki na następną powieść.
2.
Podczas tego roku Stefan Krieger tęsknił ogromnie za Laurą i Chrisem, ale życie w pałacu Gainesa w Beverly Hills pozwoliło mu wypocząć i nabrać sił. Wyszkolona służba, wspaniałe jedzenie, uszczęśliwiony Jason, który w domowym studio odkrywał przed nim cudowny świat celuloidowej taśmy, i Thelma, zawsze potrafiąca go rozbawić.
– Posłuchaj, Krieger – powiedziała pewnego letniego dnia, kiedy siedzieli nad basenem. – Może wolałbyś być raczej z nimi, może masz już dosyć ukrywania się tutaj, ale mogło być gorzej. Mógłbyś utknąć w twojej własnej epoce, gdzie nie ma plastikowych toreb na śmieci, ciast z owocami, bielizny z materiału fluorescencyjnego, filmów z Thelma Ackerson i powtórek Gilligan’s Island. Policz, za jak wiele możesz podziękować Bogu, żyjąc w tej oświeconej epoce.
– Chodzi tylko o to… – wpatrywał się przez chwilę w odbicie słonecznego światła w wodzie, nad którą unosiła się lekka woń chloru. – Cóż, obawiam się, że podczas tego roku rozłąki stracę nawet najmniejszą szansę zdobycia jej.
– Nie zdołasz jej i tak zdobyć, Herr Krieger. Ona nie jest zestawem naczyń na płatki zbożowe, które możesz wygrać na loterii dla biednych. Kobiety takiej jak Laura się nie zdobywa. Ona sama decyduje, komu chce siebie dać – i to wszystko.
– Nie dodajesz mi wiele odwagi.
– Dodawanie odwagi to nie jest moja specjalność…