Выбрать главу

Przestraszona, że jej się wymknie, zanim zdoła go dokładniej zobaczyć, zaczęła biec. Nie wiedziała dlaczego, ale chciała ujrzeć go z bliska. Podeszwy jej nowych butów ślizgały się i parę razy o mało co nie upadła. W miejscu, gdzie stał, trawa była wyraźnie zgnieciona, nie był więc duchem.

Laura dostrzegła jakiś ruch między drzewami, widmową biel koszuli. Pobiegła. Pod wawrzynami rosły tylko rzadkie, wyblakłe źdźbła trawy. Słońce nie miało tu dostępu. Ponad powierzchnię ziemi wyrastały korzenie, rzucając wszędzie zdradzieckie cienie. Potknęła się, oparła o pień, żeby się nie wywrócić, złapała równowagę i podniosła wzrok – tylko po to, aby odkryć, że mężczyzna znikł.

W kępie rosło chyba ze sto drzew. Gałęzie splatały się gęsto, tak że słońce przeświecało tu tylko złotymi nitkami, jakby utkana na niebiosach materia wystrzępiła się między drzewami. Biegła dalej, starając się oczami przebić mrok. Parę razy już jej się wydawało, że go dostrzega, ale zawsze okazywało się to złudzeniem, refleksem światła na liściach lub wytworem wyobraźni. Kiedy podniósł się lekki podmuch, była pewna, że słyszy jego oddalające się kroki, zlewające się z szelestem liści, ale kiedy dobiegła do miejsca, skąd dochodził ten dźwięk, nie znalazła tam nikogo.

Po paru minutach wyszła spomiędzy drzew na drogę, prowadzącą przez inną część rozległego cmentarza. Samochody parkowały przy brzegu trawnika, połyskując w słońcu. Sto jardów dalej grupa żałobników uczestniczyła w innej ceremonii pogrzebowej.

Laura zatrzymała się na skraju drogi, ciężko oddychając. Zastanawiała się, gdzie znikł mężczyzna w białej koszuli i skąd płynął przymus, żeby go ścigać.

Świeciło słońce, ucichł krótki powiew wiatru i na cmentarz powróciła doskonała cisza. To spowodowało, że Laura poczuła się niepewnie. Wydawało się, że światło słoneczne przenika przez nią, jakby była przezroczysta; stała się dziwnie lekka, pozbawiona ciężaru, a równocześnie powoli zaczęło się jej kręcić w głowie. Poczuła się tak, jakby śniła sen, w którym unosiła się cal nad ziemią, wśród nierealnego pejzażu.

Zaraz zemdleję – pomyślała.

Oparła się ręką o przedni błotnik zaparkowanego samochodu i zagryzła zęby, usiłując nie stracić świadomości.

Chociaż miała tylko dwanaście lat, rzadko myślała czy postępowała jak dziecko i nigdy nie uważała się za dziecko – nigdy aż do tej chwili na cmentarzu, kiedy nagle poczuła się bardzo mała, słaba i bezbronna.

Brązowy ford wjechał wolno na drogę, zwalniając jeszcze bardziej, kiedy zbliżył się do niej. Za kierownicą siedział mężczyzna w białej koszuli.

W momencie, w którym go zobaczyła, zdała sobie sprawę, skąd go zna. Cztery lata temu. Napad. Jej anioł stróż. Chociaż miała wtedy tylko osiem lat, ta twarz utkwiła jej w pamięci.

Zwolnił tak, że prawie stanął i przesuwał się obok niej, wpatrując się badawczo. Dzieliło ich zaledwie parę stóp.

Przez otwarte okno samochodu każdy szczegół jego przystojnej twarzy był równie wyraźny, jak tego strasznego dnia, kiedy po raz pierwszy zobaczyła go w sklepie. Jego oczy były tak samo świetliste i błękitne i równie przyciągające uwagę, jak w jej wspomnieniach. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, zadrżała.

Nie mówił nic, nie uśmiechał się, tylko wpatrywał się w nią uparcie, jakby starając się zapisać w pamięci każdy szczegół jej postaci. Patrzył na nią jak człowiek, który przebył pustynię, mógłby patrzeć na szklankę pełną chłodnej wody. Jego milczenie i nieruchomy wzrok niepokoiły Laurę, a równocześnie napełniały jej serce niewytłumaczalnym poczuciem bezpieczeństwa.

Samochód potoczył się dalej. Krzyknęła:

– Zaczekaj!

Odepchnęła się od samochodu, o który dotąd się opierała, i rzuciła się biegiem za brązowym fordem. Obcy przyspieszył i wyjechał z cmentarza, zostawiając ją samą w słońcu. Dopiero po chwili usłyszała, jak z tyłu odezwał się jakiś męski głos:

– Laura?

Kiedy się odwróciła, w pierwszej chwili nie dostrzegła go. Cicho zawołał po raz drugi i wtedy go zobaczyła o piętnaście stóp od niej, na skraju kępy drzew. Stał w purpurowym cieniu wawrzynu. Nosił czarne, luźne spodnie, czarną koszulę i wydawał się zupełnie nie na miejscu w środku tego letniego dnia.

Zaciekawiona, zmieszana, zastanawiając się, czy tego człowieka łączy coś z jej aniołem stróżem, Laura ruszyła ku niemu. Była od niego już nie dalej niż o dwa kroki, kiedy uświadomiła sobie, że dysharmonia między nim a jasnym, ciepłym letnim dniem nie wynika tylko z czarnego stroju. Zimowy mrok stanowił nieodstępną część jego osoby. Chłód zdawał się wypływać z jego istoty, jakby urodził się po to, żeby zamieszkać pod biegunem albo w głębokich pieczarach skutych lodem gór.

Zatrzymała się pięć stóp przed nim.

Nie odzywał się, ale wpatrywał się uparcie, spojrzeniem pełnym bezbrzeżnego zdumienia.

Dostrzegła bliznę na jego lewym policzku.

– Dlaczego ty? – spytał zimowy mężczyzna i postąpił do przodu, sięgając po nią.

Laura zrobiła niepewny krok w tył, czując nagle strach tak obezwładniający, że nie była zdolna wydobyć z siebie głosu.

Z zagajnika dobiegało wołanie Cory Lance:

– Laura? Wszystko w porządku, Lauro?

Reagując na bliski głos Cory nieznajomy obrócił się i wszedł między wawrzyny. Jego ubrana na czarno postać zniknęła tak szybko w cieniu, jak gdyby nie był prawdziwym człowiekiem, lecz cząstką mroku, na krótko powołaną do życia.

* * *

Pięć dni po pogrzebie, we wtorek dwudziestego dziewiątego lipca, Laura znalazła się z powrotem w swoim pokoju nad sklepem. Przez tydzień jej tu nie było. Pakowała się teraz, żegnając przy tym miejsce, które było jej domem tak długo, jak sięgała pamięcią.

Zrobiwszy przerwę na odpoczynek, przysiadła na skraju łóżka, na rozrzuconej pościeli, próbując przypomnieć sobie, jak bezpieczna i szczęśliwa była w tym pokoju zaledwie parę dni temu. Setka książek w miękkich okładkach, głównie opowieści o psach i kotach, stała na półce w kącie. Pięćdziesiąt miniaturowych psów i kotów – szklanych, mosiężnych, porcelanowych, ołowianych – zapełniało półkę nad łóżkiem.

Nie miała żadnego zwierzęcia, bo przepisy sanitarne zabraniały trzymania zwierząt nad sklepem z żywnością. Miała nadzieję, że któregoś dnia będzie właścicielką psa albo nawet konia. Ale, co ważniejsze, kiedy dorośnie, może zostanie weterynarzem i będzie leczyć chore i poranione zwierzęta.

Ojciec powiedział jej, że może być, kim chce: weterynarzem, prawnikiem, gwiazdą filmową – kimkolwiek.

– Możesz paść łosie, jeśli zechcesz, albo tańczyć na jednokołowym rowerze. Nic nie będzie dla ciebie zbyt trudne.

Laura uśmiechnęła się na wspomnienie ojca pokazującego, jak wyglądają akrobacje na jednokółce. Ale równocześnie przypomniała sobie, że odszedł, i poczuła otwierającą się w niej okropną pustkę.

* * *

Wyjęła wszystko z szafy, starannie ułożyła swoje rzeczy i wypakowała nimi dwie walizki. Miała również kufer, do którego włożyła ulubione książki, parę gier i misia.

Cora i Tom Lance robili spis rzeczy z małego mieszkania i spożywczego sklepu na dole. Laura miała zostać z nimi, choć nie było jasne, czy na zawsze, czy tylko chwilowo.

Zdenerwowana, dręczona myślami na temat niepewnej przyszłości, Laura powróciła do pakowania. Otworzyła szufladę bliższej z dwóch szafek nocnych i zastygła na widok elfich bucików, malutkiej parasoleczki i długiego na cztery cale szalika. Wszystko to przyniósł jej ojciec jako dowód, że Sir Thomas Żaba wynajmuje u nich pokój.

Namówił jednego ze swych przyjaciół, zręcznego kaletnika, do wykonania bucików tak szerokich, aby wygodnie mieściły się w nich zakończone płetwami nóżki. Parasoleczkę wynalazł w sklepie z miniaturowymi przedmiotami, a szaliczek w zieloną kratę zrobił sam, pracowicie wykańczając frędzelki. W dniu jej dziewiątych urodzin, kiedy wróciła do domu ze szkoły, buciki i parasoleczka stały w mieszkaniu oparte o ścianę, a szaliczek, pieczołowicie złożony, spoczywał na wieszaku.