Выбрать главу
* * *

Stefan wcisnął się pomiędzy dżipa a brudny, sprasowany śnieg pokrywający zbocze. Było tu niewiele miejsca, poprzednio nie wystarczyło mu go nawet na otwarcie drzwi z tej strony samochodu. Było go zaledwie tyle, żeby prześlizgnąć się do tylnego zderzaka. Kokoschka mógł się go tam nie spodziewać. Wtedy wystarczyłby jeden celny strzał, nim zdążyłby się obrócić i wygarnąć do niego serię z automatu.

Kokoschka. Nigdy w życiu nie czuł się tak zaskoczony, jak w momencie, kiedy Kokoschka wysiadł z tego pontiaca. To znaczyło, że wiedzieli o jego zdradzieckich knowaniach w instytucie. I wiedzieli również, że stanął pomiędzy Laurą a jej losem. Kokoschka wyruszył Piorunową Drogą z oczywistym zamiarem wyeliminowania zarówno zdrajcy, jak i Laury.

Z nisko pochyloną głową Stefan przepychał się teraz zawzięcie między dżipem a zboczem. Automat zagrzechotał i szyba nad nim roztrzaskała się. Śnieg na stoku był w wielu miejscach zlodowaciały i boleśnie kaleczył mu plecy. Pokonał ból i zaparł się całym ciałem o samochód. Lód popękał, a śnieg leżący pod nim sprasował się jeszcze bardziej, ułatwiając mu przejście. Wiatr rwał przez ten wąski tunel, zapchany jego ciałem, wyjąc pomiędzy karoserią a zboczem. Wydawało mu się, że towarzyszy mu tu jakaś niewidzialna istota, która ogłuszającym gwizdaniem szydzi z niego.

Widział, jak Laura i Chris wczołgują się pod dżipa, ale był świadomy tymczasowości tego schronienia, przedłużającego życie o minutę, może mniej. Kiedy Kokoschka dostanie się przed wóz i tam ich nie znajdzie, zajrzy pod dżipa, położy się i otworzy ogień, rozrywając ich na strzępy w tej kryjówce.

A co z Dannym? Był potężnie zbudowanym mężczyzną, ze swoimi barami niedźwiedzia, z pewnością zbyt wielkim, aby szybko wczołgać się pod dżipa. Poza tym był już postrzelony; ból musiał znacznie utrudniać mu ruchy. Ale przede wszystkim Danny był mężczyzną, który nie kryje się w obliczu niebezpieczeństwa, szczególnie w takiej sytuacji, jak ta.

W końcu Stefan dotarł do tylnego zderzaka. Ostrożnie podniósł głowę i zobaczył pontiaca zaparkowanego osiem stóp dalej, na południowym pasie. Drzwi były otwarte, silnik pracował. Kokoschki nie było. Trzymając swojego waltera PPK/S kaliber 380, Stefan oderwał się od ośnieżonego stoku i przesunął za tył dżipa. Kucnął i zerknął zza prawego, tylnego błotnika.

Kokoschka był na środku drogi, poruszając się w kierunku przodu dżipa, gdzie, jak sądził, wszyscy się skryli. Trzymał w ręku uzi z wydłużonym magazynkiem. O wyborze tej broni zapewne zadecydowała konieczność przystosowania się do epoki. Kiedy Kokoschka dotarł do miejsca pomiędzy dżipem a blazerem, otworzył znowu ogień, prowadząc go od lewej ku prawej. Kule zagwizdały, odbijając się od metalu, dziurawiąc koła i z głuchym odgłosem rykoszetowały od nawierzchni szosy.

Stefan strzelił i spudłował.

Nagle, z szaleńczą odwagą, Danny Packard rzucił się na Kokoschkę, wypadając zza swego ciasnego ukrycia przy chłodnicy dżipa, gdzie leżał przywierając do ziemi tak szczelnie, że wystrzelone właśnie pociski z automatu przeszły mu tuż nad głową. Był ranny od pierwszej serii, ale nadal zachował siłę i szybkość i przez moment zdawało się nawet, że zdoła dopaść bandyty i obezwładnić go. Kokoschka właśnie odwracał się w prawą stronę, by zmienić kąt ostrzału, kiedy dojrzał rwącego ku niemu Danny’ego, musiał więc obrócić się i zmienić kierunek ognia. Gdyby był kilka stóp bliżej dżipa, a nie na środku drogi, nie zdołałby na czas zareagować.

– Danny, nie! – krzyknął Stefan.

Udało mu się posłać trzy kule Kokoschce, mimo że Packard już biegł w stronę tamtego.

Ale Kokoschka utrzymywał bezpieczną odległość i skierował otwór lufy prosto na Danny’ego. Dzieliły ich wtedy jeszcze trzy albo cztery stopy. Uderzenia kilku pocisków odepchnęły szarżującego mężczyznę do tyłu.

Dla Stefana nie było pocieszeniem nawet to, że kiedy został trafiony Danny, Kokoschka również dostał dwie kule z waltera – jedną w lewe biodro, drugą w lewy bark – które zwaliły go na ziemię. Padając upuścił automat; broń potoczyła się po asfalcie.

Leżąca pod dżipem Laura krzyknęła przeraźliwie.

Stefan uniósł się z ziemi z tyłu samochodu i pobiegł w kierunku Kokoschki, który leżał na ziemi tylko trzydzieści stóp dalej, w pobliżu blazera. Biegnąc ślizgał się po zaśnieżonej nawierzchni, z trudem utrzymując równowagę.

Kokoschka był ciężko ranny i najwyraźniej w szoku, niemniej jednak dostrzegł Stefana. Przetoczył się w kierunku uzi, które leżało przy tylnym kole blazera.

Stefan wystrzelił w biegu trzy razy, ale nie miał właściwej pozycji do strzału, a Kokoschka toczył się w przeciwnym kierunku, więc nie trafił drania. Nagle Stefan potknął się i upadł na środku drogi na jedno kolano, uderzając się tak mocno, że ból wystrzelił w górę uda, aż do biodra.

Tocząc się, Kokoschka dosięgnął automatu.

Widząc, że nie zdąży dopaść tamtego na czas, Stefan opadł na drugie kolano i podniósł waltera obiema rękami. Znajdował się niedaleko, zaledwie dwadzieścia stóp od Kokoschki. Ale nawet wytrawny strzelec może nie trafić z dwudziestu stóp, jeżeli tylko warunki będą dostatecznie złe, a takie właśnie były teraz: stan paniki, nienormalny kąt strzału i wiejący z siłą sztormu wiatr, który mógł znieść pocisk.

Leżąc na ziemi, Kokoschka otworzył ogień w tym samym momencie, w którym jego ręce spoczęły na uzi, nawet nim jeszcze zdążył obrócić automat, marnując pierwsze dwadzieścia naboi na serię, która poszła pod blazera, przebijając opony przednich kół.

Kiedy Kokoschka obracał broń ku niemu, Stefan z ogromnym wysiłkiem zapanował nad sobą i trzykrotnie wystrzelił. Ponieważ wiał wiatr i strzelał pod nieodpowiednim kątem, musiał liczyć naboje. Jeżeli spudłuje, nie będzie czasu na ponowne załadowanie.

Pierwsza kula z waltera chybiła.

Kokoschka w dalszym ciągu strzelał obracając broń w jego kierunku, aż linia strzału dosięgła maski dżipa. Pod samochodem byli Laura i Chris; Kokoschka strzelał z poziomu zerowego i na pewno parę kul poszło pod samochód.

Stefan wystrzelił po raz drugi. Uderzenie pocisku trafiło Kokoschkę w korpus i automat umilkł. Ostatni strzał Stefana trafił Kokoschkę w głowę. Było po wszystkim.

* * *

Spod dżipa Laura widziała niewiarygodnie odważną szarżę Danny’ego, widziała, jak padł na plecy i znieruchomiał, i wiedziała, że nie żyje, że tym razem nie będzie odroczenia wyroku. Rozpacz zalała ją jak światło straszliwej eksplozji i w przebłysku intuicji ujrzała swą przyszłość pozbawioną Danny’ego, obraz tak mroczny i złowrogi, że prawie zemdlała.

Wtedy przypomniała sobie o Chrisie, ciągle żyjącym i potrzebującym ochrony jej ciała. Odepchnęła rozpacz, wiedząc, że i tak powróci do niej później – jeżeli przeżyje. Teraz ważne było tylko, aby Chris przebrnął przez to wszystko i – jeśli to możliwe – uchroniony został od widoku przeszytego kulami ciała swego ojca.

Leżące ciało Danny’ego zasłaniało jej widoczność, ale dostrzegła, jak Kokoschka upadł trafiony. Widziała swojego obrońcę, jak zbliża się do obalonego bandyty i przez moment wydawało się jej, że najgorsze ma już za sobą. Potem jej obrońca poślizgnął się i upadł na kolano, a Kokoschka potoczył się w kierunku upuszczonej broni. Znowu rozległy się strzały. Padło ich wiele w ciągu kilku sekund. Usłyszała, jak parę kul przeszło pod dżipem, zatrważająco blisko, ołów przecinający powietrze ze śmiercionośnym świstem, który brzmiał głośniej niż jakikolwiek inny dźwięk na świecie.

Nic nie mąciło ciszy, która zapadła po strzałach. Zrazu Laura nie słyszała ani wiatru, ani słabego szlochu syna. Aż z wolna rosnące natężenie tych dźwięków przerwało ciszę.