Выбрать главу

Zobaczyła swego obrońcę żywego i połowa jej istoty odczuła ulgę, ale druga połowa była pełna irracjonalnego gniewu o to, że przetrwał i że ściągnął tu za sobą tego Kokoschkę, który zabił Danny’ego. Z drugiej strony, Danny – a także ona i Chris – z pewnością zginęliby w katastrofie spowodowanej przez ciężarówkę, gdyby jej obrońca się nie zjawił. Kimże, do diabła, był? Skąd przychodził? Dlaczego tak się nią zajmował? Była przestraszona, zła, oszołomiona, chora na duszy i całkowicie zdezorientowana.

Jej obrońca, najwyraźniej przeszywany bólem, podniósł się z kolan i kulejąc podszedł do Kokoschki. Laura obróciła się jeszcze bardziej i spojrzała wzdłuż opadającej ze wzgórza drogi, poza leżącą nieruchomo głową Danny’ego. Nie wiedziała, co dokładnie robi jej obrońca, ale wyglądało to jakby rozdzierał ubranie na Kokoschce.

Po chwili zawrócił, kulejąc, pod górę, niosąc coś, co ściągnął z trupa.

Kiedy dotarł do dżipa, przykucnął i zajrzał pod niego.

– Wyjdź. Skończone.

Miał pobladłą twarz i zdawało się, że w ostatnich paru minutach przeżył więcej niż w ciągu poprzedniego ćwierćwiecza. Odkaszlnął. Głosem, w którym, jak się wydawało, rozbrzmiewał autentyczny, głęboki żal, powiedział:

– Przykro mi, Lauro, bardzo mi przykro.

Wyczołgała się na brzuchu w kierunku tyłu dżipa, po drodze uderzając głową o podwozie. Pociągnęła za sobą Chrisa, zachęcając go do wyjścia tą drogą, gdyby bowiem wysunął się bliżej maski samochodu, zobaczyłby ojca. Jej obrońca pociągnął ich przez ostatnie parę stóp. Laura oparła się na siedząco o tylny zderzak i mocno objęła syna.

Trzęsąc się, chłopiec powiedział:

– Chcę być z tatusiem.

Ja też – pomyślała Laura. Och, maleńki, ja też chcę z nim być, tak bardzo chcę; wszystkiego, czego mi na świecie potrzeba, to twój tatuś.

* * *

Śnieżyca, dmuchając z ogromną siłą śniegiem z nieba, zamieniła się teraz w prawdziwą zamieć. Popołudnie przeszło już w zmierzch. Światło dzienne przygasło i wszędzie szary, ponury dzień ustępował przed niezwykłą, fosforyzującą ciemnością sypiącej śniegiem nocy.

W taką pogodę niewielu ludzi wybiera się w podróż, ale Stefan był pewien, że ktoś się pojawi. Nie minęło dziesięć minut, od kiedy zatrzymał blazera Laury, ale nawet w tej wiejskiej okolicy i podczas zawiei nie należy oczekiwać, że droga długo jeszcze będzie pusta. Musiał z nią porozmawiać, a potem zniknąć, zanim zostanie wciągnięty w następstwa tego krwawego zdarzenia.

Przykucnął za dżipem, przed nią i płaczącym chłopcem, i powiedział:

– Laura, muszę się stąd wynosić, ale niedługo wrócę, już za parę dni…

– Kim jesteś? – spytała gniewnie.

– Teraz nie ma na to czasu.

– Do diabła, chcę to wiedzieć, mam do tego prawo.

– Tak, masz i za parę dni się dowiesz. Ale w tej chwili musimy przygotować ci wiarygodne wytłumaczenie, tak jak zrobiliśmy to w sklepie. Pamiętasz?

– Idź do diabła.

Nie ustępował.

– To dla twojego dobra, Lauro. Nie możesz powiedzieć władzom całej prawdy, bo będzie to brzmiało nieprawdopodobnie, rozumiesz? Uznają, że to wszystko zmyślasz, zwłaszcza gdy zobaczysz sposób, w jaki cię opuszczę… no więc, kiedy im opowiesz, jak zniknąłem, to albo będą pewni, że jesteś zamieszana w morderstwo, albo że jesteś szalona.

Popatrzyła na niego z furią i nie odezwała się. Nie miał do niej pretensji o ten gniew. Może pragnęła, aby nie żył, ale to również rozumiał. Budziła w nim jedynie miłość, współczucie i głęboki szacunek.

– Powiesz im, że kiedy ty i Danny minęliście zakręt w dole wzgórza i zaczęliście wjeżdżać pod górę, na drodze znajdowały się trzy pojazdy: dżip, pontiac zaparkowany w miejscu, na którym teraz stoi – przy poboczu po niewłaściwej stronie drogi – i jeszcze inny samochód, znajdujący się po północnej stronie jezdni. Po prostu zjawiliście się tu nie w porę. Było… czterech mężczyzn, dwóch uzbrojonych, i wyglądało to tak, jakby zmusili kierowcę dżipa do zjechania z drogi. Wzięli was na muszkę, kazali zjechać z jezdni, a potem polecili wysiąść tobie, Danny’emu i Chrisowi z wozu. W pewnej chwili usłyszałaś, jak mówili o kokainie… o czymś, co dotyczyło narkotyków, ale nie wiesz dokładnie, o co chodziło; kłócili się o narkotyki i robiło to takie wrażenie, jakby ścigali faceta z dżipa…

– Handlarze narkotyków, tutaj, ni z tego, ni z owego? – spytała z ironią.

– Mogliby tu gdzieś mieć laboratorium, w jakiejś chacie w lesie, gdzie oczyszczaliby PCP. Posłuchaj, jeżeli ta historyjka będzie miała przynajmniej trochę sensu, chętnie ją kupią. To, co się naprawdę zdarzyło, jest bez sensu, więc nie możesz się na tym oprzeć. Powiesz im, że Robertsonowie nadjechali w swojej ciężarówce – oczywiście nie użyjesz ich nazwiska – a że droga była zablokowana przez wszystkie te samochody, to gdy kierowca nacisnął na hamulec, ciężarówka wpadła w poślizg…

– Masz obcy akcent? – powiedziała gniewnie. – Lekki, ale wyczuwalny. Skąd jesteś?

– Opowiem ci o tym wszystkim za parę dni – powiedział ze zniecierpliwieniem, spoglądając w górę i w dół zawianej śniegiem szosy. – Naprawdę opowiem, ale teraz musisz się zastosować do tej historyjki; ubarwisz ją, jak tylko potrafisz, i nie powiesz im prawdy.

– Nie mam wyboru, co?

– Nie – powiedział, czując ulgę na myśl, że uświadomiła sobie swoją sytuację.

Przylgnęła do syna i nic już nie powiedziała.

Stefan poczuł, że ból w na pół zamarzniętych stopach powraca. Gorączka wydarzeń zaczęła opadać; przeszywały go fale dreszczy. Podał jej pas zdjęty z Kokoschki.

– Włóż go pod swoją kurtkę. Nikt nie powinien tego zobaczyć. W domu schowaj to gdzieś.

– Co to jest?

– Później. Przyrzekam, że wrócę za kilka godzin. Zaledwie kilka godzin. Teraz obiecaj mi tylko, że to schowasz. Nie daj się ponieść ciekawości, nie wkładaj tego na siebie i na miłość Boską, nie naciskaj tego żółtego przycisku.

– Dlaczego nie?

– Bo nie chciałabyś dostać się tam, gdzie on cię zabierze.

Zamrugała, nie rozumiejąc go.

– Zabierze mnie?

– Wyjaśnię ci to, ale nie teraz.

– Dlaczego nie weźmiesz tego ze sobą, cokolwiek by to było?

– Dwa pasy, jedno ciało – to anomalia, nastąpi jakieś pęknięcie w polu energii i Bóg tylko wie, gdzie mógłbym się znaleźć i w jakim stanie.

– Nie rozumiem. O czym ty mówisz?

– Później. Ale, Lauro, jeżeli z jakiegoś powodu nie będę mógł powrócić, lepiej się przygotuj.

– Do czego i w jaki sposób?

– Uzbrój się. Bądź gotowa. Nie ma powodu, żeby wzięli ciebie na cel, kiedy wezmą się już za mnie, ale wszystko jest możliwe. Żeby dać mi nauczkę, poniżyć mnie. Oni uwielbiają się mścić. A gdy wezmą cię na cel… pojawi się tu cały oddział, uzbrojony po zęby.

– Kim, do diabła, jesteś?

Nie odpowiadając podniósł się, skrzywiony pod wpływem płynącego z kolana bólu. Cofnął się, obdarzając ją jeszcze jednym, długim spojrzeniem. Potem odwrócił się, zostawiwszy ją na ziemi, w zimnie i śniegu, przy zniszczonym, zrytym kulami dżipie, z przerażonym dzieckiem i ciałem zabitego męża.

Powoli wkroczył na środek drogi, gdzie wędrujący po asfalcie śnieg zdawał się rzucać więcej światła niż niebo, wiszące nad głową. Zawołała do niego, ale nie zwrócił na nią uwagi.

Wcisnął do kabury pod kurtą pistolet z opróżnionym magazynkiem. Włożył rękę pod koszulę, poszukał i znalazł żółty przycisk na swoim pasie powrotnym – i zawahał się.

Wysłali za nim Kokoschkę, aby go powstrzymał. Teraz w instytucie niecierpliwie czekają, żeby poznać rezultat. Zostanie zatrzymany w chwili powrotu. Prawdopodobnie nigdy już nie będzie miał możliwości skorzystania z Piorunowej Drogi, aby móc powrócić do niej, jak przyrzekł.