– Nie tylko „jak” rodzina. My jesteśmy rodziną. Ty i ja – to siostry.
Laura uśmiechnęła się. Wyciągnęła rękę i zburzyła Thelmie resztki fryzury.
– Ale – dodała Thelma – siostra czy nie siostra, to i tak nie będę ci pożyczać moich ciuchów.
4.
Na korytarzu i przez otwarte drzwi laboratoriów instytutu Stefan widział swoich kolegów przy pracy i żaden z nich specjalnie nim się nie interesował. Pojechał windą na drugie piętro, gdzie tuż przy własnym biurze spotkał doktora Władysława Janowskiego, który był długoletnim protegowanym i zastępcą doktora Włodzimierza Penlowskiego i w instytucie doglądał badań nad podróżami w czasie. Ten projekt pierwotnie nosił nazwę „Projekt Kosa”, ale od kilku miesięcy był znany pod trafniej dobranym kryptonimem „Piorunowa Droga”.
Janowski miał czterdzieści lat, był dziesięć lat młodszy od swego mentora, ale wyglądał starzej niż tryskający życiem, energiczny Penlowski. Mały, pękaty, łysiejący, miał plamy na skórze i dwa złote zęby na przodzie, nosił grube szkła, przez które jego oczy wyglądały jak pomalowane skorupki jajek. Tak prezentujący się Janowski powinien być komiczną figurą. Ale jego nieprawdopodobne przywiązanie do państwa i zapał dla sprawy totalitaryzmu wystarczały, aby zrównoważyć jego śmieszności. Tak naprawdę był on jednym z bardziej niebezpiecznych ludzi zajmujących się Piorunową Drogą.
– Aaa, Stefan, nasz drogi Stefan – wykrzyknął Janowski – chciałem ci właśnie powiedzieć, jak bardzo jesteśmy ci wdzięczni za twój w sam czas zgłoszony projekt z minionego października, żeby doprowadzić do bramy dopływ mocy z awaryjnego generatora. Gdybyśmy dalej korzystali z miejskiego zasilania… cóż, brama przestałaby funkcjonować już dobre parę razy, a my rozpaczliwie usiłowalibyśmy dogonić plan.
Stefan, oczekując aresztowania po powrocie do instytutu, z trudnością mógł się przestawić na sytuację, w której jego zdrada nie została odkryta, a on sam zaskakiwany był pochwałami tego złośliwego robaka. Zaproponował podłączenie bramy do awaryjnego generatora nie dlatego, że pragnął, aby ten złowrogi program zakończył się sukcesem, ale ponieważ obawiał się, że jego wycieczki w życie Laury mogą zostać przerwane z braku dopływu prądu.
– W październiku nawet do głowy by mi nie przyszło, że znajdziemy się dziś w sytuacji, w której nie możemy już mieć zaufania do niezawodności służb publicznych – mówił Janowski, smutno kręcąc głową – a życie społeczne znajdzie się w stanie takiego chaosu. Czego nie muszą znieść ludzie, aby zatriumfowało socjalistyczne państwo ich marzeń, nieprawdaż?
– To czarne dni – powiedział Stefan, mając na myśli coś zupełnie innego niż Janowski.
– Ale zatriumfujemy – powiedział z naciskiem Janowski. Jego powiększone przez szkła okularów oczy wypełniły się szaleństwem aż nadto dobrze znanym Stefanowi. – Zatriumfujemy dzięki Piorunowej Drodze.
Poklepał Stefana po ramieniu i podreptał dalej korytarzem. Stefan patrzył za nim, jak zbliża się do wind, po czym odezwał się:
– Doktorze Janowski?
Tłusty robak odwrócił się i spojrzał na niego:
– Tak?
– Czy widział pan dzisiaj Kokoschkę?
– Dzisiaj? Nie, dzisiaj nie.
– Ale jest w pracy, prawda?
– O tak, jestem tego pewien. Pan wie, że on jest tutaj zawsze. Przykłada się do roboty. Gdybyśmy mieli więcej takich jak on, nie byłoby żadnych kłopotów z osiągnięciem ostatecznego zwycięstwa. Czy chce pan z nim rozmawiać? Jeżeli go zobaczę, czy mam go do pana przysłać?
– Nie, nie – powiedział Stefan. – To nic pilnego. Nie chciałbym mu przeszkadzać w innych zajęciach. Jestem pewien, że zobaczymy się wkrótce.
Janowski oddalił się w stronę wind, a Stefan wszedł do swojego biura, zamykając za sobą drzwi.
Przykucnął obok szafki z aktami, którą poprzednio nieco przesunął, aby zakryła jedną trzecią narożnego szybu wentylacyjnego. W wąskiej przestrzeni za szafką wiązka miedzianych przewodów, wychodząca z dolnej szczeliny kratki zamykającej szyb, była ledwo widoczna. Przewody prowadziły do mechanizmu zegarowego prostego typu, który z kolei był podłączony do kontaktu za szafką. Obwód nie został przerwany. Mógł sięgnąć za szafkę, nastawić zapalnik czasowy na okres od jednej do pięciu minut – zależnie od tego, jak daleko obróci tarczę mechanizmu zegarowego – i instytut zostanie zniszczony. Co się tu, do diabła, dzieje? – pomyślał.
Przez chwilę siedział przy biurku, patrząc na skrawek nieba za jednym z dwóch okien swego biura: strzępiaste, brudnoszare chmury przesuwały się leniwie po lazurowym tle.
W końcu opuścił biuro, podszedł do północnych schodów i szybko mijając trzecie piętro, wspiął się na poddasze. Drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Przekręcił kontakt i wszedł do długiego, na wpół wykończonego pomieszczenia, stąpając po nagiej podłodze tak lekko, jak tylko potrafił. Sprawdził ładunki plastyku, umieszczone dwie noce temu pomiędzy belkami. Materiały wybuchowe były nietknięte.
Nie było potrzeby sprawdzania ładunków w piwnicach. Opuścił strych i wrócił do siebie.
Było oczywiste, że nikt nie wiedział ani o jego zamiarach zniszczenia instytutu, ani o staraniach, aby nadać życiu Laury inny kierunek, uniemożliwiający spełnienie się przeznaczonego jej ciągu tragicznych zdarzeń. Nikt, poza Kokoschką. Do diabła, Kokoschka musiał o tym wiedzieć, skoro pojawił się z bronią na górskiej drodze. Więc dlaczego nikomu nie powiedział? Kokoschka był oficerem państwowej tajnej policji, prawdziwym fanatykiem, posłusznym i gorliwym sługą rządu. Był osobiście odpowiedzialny za bezpieczeństwo Piorunowej Drogi. Odkrywszy w instytucie zdrajcę, Kokoschka nie zawahałby się zawezwać chmary agentów, by otoczyć budynek, zabezpieczyć bramę i poddać wszystkich przesłuchaniom.
Na pewno nie pozwoliłby Stefanowi udać się na górską drogę i pomóc Laurze tylko po to, by wyruszyć za nim i tam go zabić. Przede wszystkim chciałby zatrzymać Stefana i przesłuchać go, celem ustalenia, czy miał wspólników w instytucie.
Kokoschka dowiedział się o ingerencjach Stefana w przypisany pewnej kobiecie przez los bieg wypadków i prawdopodobnie nie odkrył ładunków wybuchowych w instytucie, gdyż w przeciwnym razie przynajmniej odłączyłby od nich przewody. Potem, dla jakichś nieznanych przyczyn, nie zareagował jak policjant, ale jak prywatna osoba. Tego ranka wyruszył przez bramę do zimowego popołudnia w styczniu 1988 roku z zamiarem, którego Stefan zupełnie nie był w stanie rozszyfrować.
To wszystko nie trzymało się kupy.
O co chodziło Kokoschce?
Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowie.
Kokoschka leżał teraz martwy na drodze numer 330 i wkrótce ktoś w instytucie zauważy jego nieobecność.
O drugiej godzinie tego popołudnia Stefan miał w harmonogramie wycieczkę pod nadzorem Penlowskiego i Janowskiego. Zamierzał o godzinie pierwszej, na sześćdziesiąt minut przed realizacją zaplanowanego zadania, postawić krzyżyk na instytucie – w obydwu tego zwrotu znaczeniach. Obecnie, o 11.43, zdecydował, że musi działać szybciej, niż początkowo planował, zanim nieobecność Kokoschki wywoła alarm.
Podszedł do jednej z wysokich szaf na akta, otworzył i wyjął z szafki dolną szufladę, przesuwając wzdłuż mocujących ją listew. Od tyłu, przywiązany drutem, wisiał colt commander 9 mm parabellum, z magazynkiem na dziewięć naboi, zdobyty podczas jednej z jego nielegalnych wycieczek i sprowadzony w tajemnicy do instytutu. Zza innej szuflady wyjął dwa wysokiej klasy tłumiki i cztery dodatkowe, pełne magazynki. Przy biurku, szybko pracując w obawie, aby nikt go nie zaskoczył wchodząc bez pukania, nakręcił jeden z tłumików na lufę pistoletu, który odbezpieczył, a inne magazynki i drugi tłumik ukrył w kieszeniach laboratoryjnego kitla.