Выбрать главу

– Jasne, że chciałabym poznać mężczyznę, który okazał się na tyle mądry, żeby cię docenić, Thelmo, ale nie wiem. Czuję się tu… bezpiecznie.

– A co ty sobie o nas myślisz – że jesteśmy niebezpieczni?

– Wiesz, o co mi chodzi.

– Możesz wziąć uzi.

– A co Jason sobie o tym pomyśli?

– Powiem mu, że jesteś radykalną lewaczką – wiesz, chrońmy-spermę-wieloryba, wywalmy-środki-konserwujące-z-mielonki – papugą-aktywistką i trzymasz przy sobie uzi na wypadek, gdyby rewolucja zaczęła się bez zapowiedzi. On to kupi. Tu jest Hollywood, mała. Większość aktorów, z którymi pracuje, ma jeszcze bardziej zwariowane poglądy polityczne.

Przez półokrągłe przejście do pokoju dziennego Laura widziała, jak Chris siedział skulony z książką na fotelu.

Westchnęła:

– Może rzeczywiście nadeszła już pora, żebyśmy od czasu do czasu wyjrzeli na świat. Zwłaszcza że byłoby to dla nas trudne Boże Narodzenie: po raz pierwszy bez Danny’ego. Ale czuję się niepewnie…

– Minęło już dziesięć miesięcy, Lauro – powiedziała łagodnie Thelma.

– Ale nie zamierzam przyjeżdżać bez broni.

– Nie musisz. Mówiłam poważnie o uzi. Przywieź cały ten arsenał, jeżeli masz czuć się z nim lepiej. Po prostu przyjeżdżaj.

– Więc… dobrze.

– Cudownie! Nie mogę się doczekać, kiedy poznasz Jasona.

– Czy mam przez to rozumieć, że miłość, jaką żywi do ciebie ta hollywoodzka wielkość z uszkodzonym mózgiem, jest odwzajemniona?

– Szaleję za nim – przyznała Thelma.

– Ogromnie się cieszę, Thelmo. Tak naprawdę, to stoję tu z wyszczerzonymi zębami i długo to jeszcze potrwa, bo od miesięcy nic mnie tak nie ucieszyło.

Wszystko, co powiedziała, było prawdą. Ale kiedy odłożyła słuchawkę, poczuła, że brakuje jej Danny’ego jak nigdy dotychczas.

8.

Gdy tylko Stefan przekręcił tarczę mechanizmu zegarowego zapalnika, zaraz opuścił swoje biuro na drugim piętrze i skierował się do głównego laboratorium na parterze. Była 12.14, a ponieważ umieszczona w harmonogramie wycieczka miała się rozpocząć dopiero za dwie godziny, pomieszczenie stało puste. Okna były szczelnie zamknięte, a większość lamp sufitowych wygaszona, dokładnie tak samo, jak to miało miejsce ponad godzinę temu, kiedy powrócił z San Bernardino. Liczne zegary, wskaźniki i podświetlone wykresy maszynerii sterującej płonęły zielenią i oranżem. Częściowo ukryta w cieniu brama czekała na niego.

Cztery minuty do detonacji.

Podszedł prosto do głównej tablicy programującej i dokładnie ustawił zegary, przyciski i dźwigienki, nastawiając bramę na pożądane miejsce i czas: południowa Kalifornia w pobliżu Big Bear, ósma wieczór 10 stycznia 1988, parę godzin po tym, jak zabity został Danny Packard. Wykonał niezbędne obliczenia parę dni temu i miał je przy sobie na kartce, z której teraz korzystał, więc potrzebował zaledwie minuty na całą operację.

Gdyby mógł zjawić się dziesiątego przed południem, zanim miał miejsce wypadek i strzelanina z Kokoschką, zrobiłby to w nadziei uratowania Danny’ego. Było już jednak wiadome, że podróżny w czasie nie może drugi raz odwiedzić tego samego miejsca, jeżeli wyznaczył sobie powtórne przybycie na krótko przed terminem poprzedniej wycieczki; istniał naturalny mechanizm, który nie pozwalał podróżnemu w czasie pojawić się w miejscu, gdzie mógłby spotkać samego siebie. Mógł powrócić do Big Bear po tym, jak owej styczniowej nocy rozstał się z Laurą i opuścił drogę 330, gdyż tylko wtedy unikał ryzyka spotkania z samym sobą. Ale gdyby nastawił bramę na taką porę, w której mógłby zetknąć się z samym sobą, to po prostu zostałby odrzucony z powrotem do instytutu, nie dostawszy się nigdzie. Był to jeden z tajemniczych aspektów podróży w czasie, znanych i badanych w instytucie, których mechanizmu nie rozumiano.

Kiedy zakończył programowanie bramy, spojrzał na wskaźniki długości i szerokości geograficznej, aby upewnić się, że przybędzie w okolice Big Bear. Rzucił okiem na zegar podający czas przybycia i osłupiał – zegar wskazywał ósmą wieczorem 10 stycznia 1989, zamiast 1988. Brama była teraz nastawiona tak, jakby miała dostarczyć go do Big Bear nie w godzinę po śmierci Danny’ego, ale o cały rok później.

Był pewien, że jego obliczenia są właściwe; przez parę ostatnich tygodni miał wiele czasu na ich sporządzenie i sprawdzenie. Było oczywiste, że ze zdenerwowania, wprowadzając dane cyfrowe popełnił błąd. Powinien przeprogramować bramę.

Zamrugał powiekami, aby usunąć spływający do oczu pot i zabrał się do przeglądania cyfr na kartce, na której znajdował się końcowy wynik jego wyczerpujących obliczeń. Kiedy sięgnął po gałkę kontrolną, aby wymazać bieżący program i wprowadzić nowe dane, z korytarza dobiegł krzyk na alarm. Głosy brzmiały tak, jakby dochodziły z północnego końca budynku, z okolic pokoju dokumentów. Ktoś natknął się na ciała Janowskiego i Wołkowa. Usłyszał dalsze krzyki. Ktoś biegł.

Rzucił nerwowe spojrzenie na zamknięte drzwi na korytarz i uznał, że nie starczy mu czasu na przeprogramowanie bramy. Musi zadowolić się powrotem do Laury w rok po tym, jak ją opuścił.

Ściskając w ręce zaopatrzony w tłumik colt commander, podniósł się od konsolety programującej i pospieszył w kierunku bramy, wysokiej na osiem, długiej na dwanaście stóp, pozbawionej dna beczki z polerowanej stali, spoczywającej na miedzianych blokach stopę nad podłogą. Nie chciał nawet tracić czasu na zabranie swojej kurty, którą godzinę temu zostawił w rogu pokoju.

Wrzawa na korytarzu rosła.

Kiedy znajdował się tylko parę kroków od wejścia do bramy, drzwi laboratoryjne za jego plecami frunęły na boki, otwarte z taką siłą, że uderzyły z hukiem o ścianę.

– Ani kroku dalej!

Stefan rozpoznał ten głos, ale nie chciał uwierzyć własnym uszom. Obracając się podniósł pistolet, aby stawić czoło przeciwnikowi. Człowiekiem, który wpadł do laboratorium, był Kokoschka.

Niemożliwe. Kokoschka nie żyje. Śledził Stefana na szosie do Big Bear, tamtej nocy, 10 stycznia 1988, i został wówczas przez niego zabity na tej ośnieżonej drodze.

Osłupiały ze zdumienia, Stefan wypalił dwa razy. Dwa razy chybił.

Kokoschka odpowiedział ogniem. Jeden strzał trafił Stefana w pierś, wysoko po lewej stronie, odrzucając go w tył, na skraj bramy. Utrzymał się jednak na nogach i strzelił trzykrotnie, zmuszając Kokoschkę do szukania osłony. Tamten przetoczył się po podłodze za potężny stół laboratoryjny.

Mniej niż dwie minuty do detonacji.

Z powodu szoku Stefan nie poczuł bólu. Ale lewą rękę miał kompletnie niesprawną, zwisała mu bezwładnie. W polu jego widzenia pojawiły się uporczywie powracające ciemne, rozmyte plamy.

Paliło się tylko parę górnych lamp, ale nagle nawet i one zamigotały i zgasły, pozostawiając jedynie słaby poblask licznych szkieł zegarów i wskaźników. Przez moment Stefan myślał, że jest to subiektywne doznanie jego zanikającej świadomości, ale nagle dotarło do niego, że znowu zawiodła miejska sieć energetyczna. Był to najwyraźniej sabotaż, gdyż nie słyszał syren poprzedzających nalot.

Kokoschka wypalił dwukrotnie w ciemności, błyski wystrzałów ujawniły jego pozycję i Stefan wystrzelił trzy ostatnie naboje, choć nie liczył na to, że trafi Kokoschkę przez marmurowy stół laboratoryjny.

Czując ulgę na myśl, że brama ma dopływ energii z generatora awaryjnego i dalej jest sprawna, Stefan odrzucił pistolet i zdrową ręką uchwycił się półkolistego portalu. Wciągnął się do środka i gorączkowo zaczął się czołgać do punktu znajdującego się w odległości trzech czwartych długości bramy, gdzie miał przekroczyć granicę pola energii, które wyekspediuje go do Big Bear, w rok 1989.