Выбрать главу

Kiedy tak w mrocznym wnętrzu beczki podciągnął się na kolanach i na zdrowym ramieniu, nagle zdał sobie sprawę, że mechanizm zegarowy detonatora, zainstalowany w jego biurze, jest podłączony do miejskiej sieci zasilania. Odliczanie czasu do wybuchu zostało przerwane w momencie, w którym zgasły światła.

Z rozczarowaniem pojął, dlaczego Kokoschka nie leży teraz zabity w Big Bear w roku 1988. Kokoschka jeszcze się tam nie udał. Dowiedział się właśnie o jego zdradzie, odkrywszy ciała Janowskiego i Wołkowa. Zanim dopływ mocy z sieci miejskiej zostanie przywrócony, Kokoschka przeszuka biuro Stefana, odnajdzie detonator i rozbroi ładunki wybuchowe. Instytut nie zostanie zniszczony.

Stefan zawahał się, czy nie powinien wrócić.

Usłyszał za sobą dochodzące z laboratorium głosy innych ludzi, spieszących Kokoschce z pomocą.

Podczołgał się naprzód.

A co z Kokoschka? Szef służby bezpieczeństwa na pewno odbędzie podróż do 10 stycznia 1988, usiłując zabić Stefana na drodze stanowej nr 330. Ale uda mu się tylko zabić Danny’ego, zanim sam nie zostanie wyeliminowany. Stefan był przekonany, że śmierć Kokoschki jest nieodwołalnie przesądzona. Potrzeba mu było tylko więcej czasu na przemyślenie paradoksów podróży w czasie i dostrzeżenie innych możliwości, dzięki którym Kokoschka mógłby ujść przed śmiercią, która dopadnie go w roku 1988 i której Stefan był już świadkiem.

W zawiłościach podróży w czasie można się było pogubić, nawet kiedy rozważało się je z jasnym umysłem. W stanie, w jakim się znajdował – ranny, z trudem zachowujący przytomność – próby przemyślenia całej tej sprawy wywoływały tylko uporczywe zawroty głowy. Nie teraz, później. Będzie martwił się tym później.

Za nim, w ciemnościach laboratorium, ktoś zaczął strzelać w kierunku wejścia do bramy, usiłując trafić go, zanim dotrze do punktu, gdzie rozpoczynała się podróż.

Przeczołgał się ostatnie parę stóp. Ku Laurze. Ku nowemu życiu w odległym czasie. Ale poprzednio żywił nadzieję, że na zawsze zburzy mosty pomiędzy tą epoką, którą porzucał, a tą, z którą się obecnie wiązał. Tymczasem jednak brama pozostawała otwarta. A oni mogą przybyć poprzez czas, by dopaść jego… i Laurę.

9.

Boże Narodzenie Laura i Chris spędzili z Thelmą i Jasonem Gainesem w ich domu w Beverly Hills. Był to dwudziestopokojowy dworek, utrzymany w stylu Tudorów, położony na sześciu otoczonych murem akrach ziemi – nieprawdopodobnie rozległa posiadłość na terenach, gdzie cena każdego akra dawno już przekroczyła rozsądne granice. Zbudowany w latach czterdziestych dla producenta szalonych komedii i obrazów wojennych, został wykonany bez oglądania się na koszty, gdy w grę wchodziła jakość wystroju. W pokojach każdy detal był wykończony w stopniu niemożliwym do powtórzenia współcześnie – nawet za dziesięciokrotnie wyższą cenę. Były tam bogato zdobione kasetony na sufitach, niektóre wykonane z dębu, inne z miedzi; zwieńczone wyszukanymi sztukateriami portale; barwione lub rżnięte szkło w witrażowych oknach, tak głęboko osadzonych w ścianach, że można było wygodnie siedzieć na szerokich parapetach. Wewnętrzne nadproża udekorowano płaskorzeźbami wyobrażającymi winorośl i róże, amorki i chorągwie, wyciągnięte w skoku łanie, ptaki z wstęgami unoszonymi w dziobkach, zewnętrzne zaś wykonano z rzeźbionego granitu, przy czym dwoje z nich ozdobiono kolorowymi kiściami ceramicznych owoców w stylu delia Robbia. Sześcioakrową posiadłość wokół domu porastał niesłychanie starannie pielęgnowany prywatny park, którego kręte, wyłożone kamieniami ścieżki wiodły przez tropikalny krajobraz palm, drzew benzoesowych, fikusów, azalii uginających się pod purpurowymi, błyszczącymi kwiatami niecierpków, paproci, rajskich jabłoni i kwiatów sezonowych w tak wielu gatunkach, że Laura potrafiła rozpoznać tylko połowę z nich.

Kiedy Laura i Chris pojawili się wczesnym sobotnim popołudniem, Thelma zabrała ich na długą przechadzkę po domu i okolicy. Później pili gorące kakao i chrupali miniaturowe ciasteczka, przygotowane przez kucharza i podawane przez pokojówkę w salonie z widokiem na basen, gdzie przez ogromne okna wpływało światło słońca i leniwe powiewy wiatru.

– Czy życie to nie jest wariactwo, Shane? Czy uwierzyłabyś, że ta sama dziewczynka, która siedziała prawie dziesięć lat w takich norach, jak McIlroy i Caswell Hall, znajdzie się tu, nie przeszedłszy wcześniej reinkarnacji w księżniczkę?

Dom stwarzał tak imponujące wrażenie, że wydawało się, iż każdy jego właściciel musi poczuć się Ważny przez duże „W” i powinien być wyjątkowo zadowolonym z siebie i pompatycznym facetem. Ale kiedy Jason Gaines pojawił się o czwartej po południu, okazał się tak bezpretensjonalny, jak mało kto ze znajomych Laury, a było to szczególnie zadziwiające zważywszy, że tkwił już siedemnaście lat w przemyśle filmowym. Miał trzydzieści osiem lat, o pięć więcej niż Thelma, i wyglądał jak młody Robert Vaugh, co było chyba znacznie lepszym określeniem niż „porządnie wyglądający”, jak wcześniej określiła go Thelma. Nie minęło pół godziny, jak zaszyli się już z Chrisem w pokoju zabudowanym platformą wielkości piętnaście na dwadzieścia stóp, na której znajdowały się wsie, wiatraki, tunele, mosty, wodospady – i gdzie krążyły całe zestawy elektrycznych pociągów. Poza tym pomieszczeniem, Jason miał jeszcze dwa inne pokoje, w których mógł się oddawać swoim hobby.

Tej nocy, kiedy Chris zasnął w pokoju przylegającym do sypialni Laury, wpadła do niej Thelma. Ubrane w piżamy zasiadły ze skrzyżowanymi nogami na łóżku, jakby znów były dziewczynkami, ale jadły prażone orzeszki pistacji i piły szampana, zamiast gryźć słodycze i popijać je mlekiem.

– Najbardziej niesamowite w tym wszystkim, Shane, jest to, że mimo swojego pochodzenia czuję się tak, jakby tu było moje miejsce. Czuję się tu jak w domu.

I nie była tu wcale nie na miejscu. Chociaż nadal bez wątpienia pozostawała Thelmą Ackerson, zmieniła się przez ostatnie pięć miesięcy. Miała lepiej obcięte włosy, po raz pierwszy w życiu była opalona, zachowywała się bardziej jak kobieta, a mniej jak komik usiłujący wywołać śmiech – inaczej mówiąc aprobatę – każdym wysilonym gestem i słowem. Jej piżama była mniej ekstrawagancka, a bardziej seksy – przylegająca do ciała, bez wzorków, z jedwabiu w kolorze brzoskwiniowym. Pantofle z króliczkami jednak zachowała.

– Pantofle z króliczkami – dowodziła – przypominają mi, kim jestem. Nie przewróci ci się w głowie, dopóki nosisz pantofle z króliczkami. Nie stracisz poczucia perspektywy i nie zaczniesz zachowywać się jak gwiazda albo nadziana stara baba, jeśli dalej będziesz nosiła pantofle z króliczkami. Poza tym dodają mi pewności siebie, bo są takie beztroskie, jakby mówiły: „Choćby cały świat chciał spaść mi na głowę, to i tak będę się dalej wygłupiać i grać wszystkim na nosie”. Gdybym umarła i znalazła się w piekle, zniosłabym to, gdybym na nogach miała pantofle z króliczkami.

Boże Narodzenie minęło jak sen. Jason okazał się sentymentalny, i potrafił cieszyć się i bawić jak dziecko. Nalegał, żeby zebrali się przy drzewku w piżamach i szlafrokach i otwierali swoje prezenty z takim hałasem wywołanym rozrywaniem wstążek i rozdzieraniem papieru i w tak dramatycznym napięciu, jak to tylko możliwe, żeby śpiewali kolędy i by wyrzekli się pożywnego śniadania, a zamiast tego opychali się słodyczami, cukierkami, orzechami, owocowymi plackami i prażoną kukurydzą w karmelowej polewie. Udowodnił, że zajmując się Chrisem poprzedniego wieczora nie czynił tego tylko z uprzejmości, gdyż bawił się z nim całe Boże Narodzenie, zarówno w domu, jak i poza nim, i było jasne, że kocha dzieci i dobrze się z nimi porozumiewa. Po kolacji Laura zdała sobie sprawę, że Chris śmiał się tego dnia więcej niż przez całe ostatnie jedenaście miesięcy.