Выбрать главу

Jego ręka zsunęła się z jej ramienia. Spojrzenie straciło ostrość i zaczął coś mamrotać nieprzerwanie, bez sensu.

Kiedy szybko ruszyła przez kuchnię, zamierzając wejść na gorę i obudzić Chrisa, usłyszała, jak jej obrońca, widać nawet we śnie nękany przez lęki, mówi coś o wielkiej, czarnej toczącej się machinie śmierci. Nic to dla niej nie oznaczało, niemniej jednak poczuła grozę.

CZĘŚĆ DRUGA. POŚCIG

Nawyknienie do życia nie sposobi nas do umierania.

Sir Thomas Brown

ROZDZIAŁ V

ARMIA CIENI

1.

Laura zapaliła lampkę i potrząsnęła Chrisem.

– Ubieraj się, słoneczko. Szybciutko.

– Co się dzieje? – spytał rozespany, przecierając oczy małymi piąstkami.

– Zbliżają się niedobrzy ludzie i musimy wyjechać stąd, zanim się zjawią. Pospiesz się.

Chris przeżył ten rok nie tylko na opłakiwaniu ojca, ale także przygotowując się na moment, w którym zwodniczy spokój codziennego życia zostanie obalony przez następną niespodziewaną erupcję chaosu, będącego nieodłączną częścią życia człowieka; chaosu, który od czasu do czasu wybuchał jak aktywny wulkan – jak tej nocy, kiedy został zamordowany jego ojciec. Chris obserwował, jak jego matka uzyskiwała biegłość we władaniu rewolwerem, widział, jak gromadzi swój arsenał, uczestniczył z nią w lekcjach samoobrony i wobec tego wszystkiego zachował postawę i zwyczaje dziecka, zdawał się w niczym nie różnić od rówieśników, choć od śmierci ojca miał oczywiście pewną skłonność do melancholii. Ale teraz, gdy nadszedł kryzys, nie reagował jak ośmiolatek: nie biadolił ani nie zadawał niepotrzebnych pytań, nie kłócił się, nie upierał, nie grzebał się z wykonywaniem poleceń. Odrzucił kołdrę, od razu wstał z łóżka i szybko skoczył do szafy ściennej.

– Spotkamy się w kuchni – zarządziła Laura.

– Okay, mamo.

Była dumna z jego odpowiedzialnej reakcji i poczuła ulgę, że nie zatrzyma ich tu dłużej, ale równocześnie poczuła smutek na myśl, że w wieku ośmiu lat wiedział wystarczająco wiele o kruchości i bezwzględności życia, aby zareagować na kryzys z szybkością i opanowaniem osoby dorosłej.

Miała na sobie dżinsy i flanelową koszulę w niebieską kratkę. Kiedy wpadła do sypialni, musiała tylko wciągnąć wełniany sweter, zdjąć lekkie pantofle i włożyć wysoko sznurowane buty do górskich wycieczek na grubych gumowych podeszwach.

Pozbyła się rzeczy Danny’ego, więc nie miała płaszcza dla rannego mężczyzny. W domu była jednak cała masa koców, więc złapała dwa z nich z szafy na pościel w hallu.

Po namyśle przeszła do gabinetu, otworzyła sejf i wyjęła niezwykły czarny pas z miedzianymi dodatkami, który przed rokiem otrzymała od swego obrońcy i wrzuciła go do torebki. Na dole zatrzymała się przy szafie w przedpokoju, aby wyjąć z niej niebieską kurtkę narciarską i wiszący z tyłu na drzwiach karabinek uzi. Podczas tych wszystkich czynności czujnie nadsłuchiwała, czy spoza domu nie dobiegną jakieś niezwykłe dźwięki – rozlegające się w nocy głosy lub szmer pracującego silnika samochodu – ale wszędzie panowała cisza.

W kuchni położyła automat na stole obok drugiego uzi, a potem przyklękła przy swoim obrońcy, który znów stracił przytomność. Rozpięła jego mokry od śniegu kitel i obejrzała ranę. Była wysoko, na lewym barku, szczęśliwie znacznie powyżej serca. Mimo to stracił już wiele krwi, którą przesiąkło jego ubranie.

– Mamo? – Chris stał w drzwiach gotowy do wyjścia w zimową noc.

– Bierz jeden z tych uzi, zdejmij tamten z drzwi spiżarni, a potem wrzuć je do dżipa.

– To on – powiedział Chris z oczami rozszerzonymi ze zdumienia.

– Tak, to on. Pojawił się w takim stanie, jest ciężko ranny. Weź dwa rewolwery, jeden z tej szuflady, a drugi z jadalni. I uważaj, żeby przypadkowo…

– Nie bój się, mamo – rzucił i ruszył spełnić jej polecenia.

Tak delikatnie, jak to tylko możliwe, przewróciła mężczyznę na prawy bok; zajęczał, ale nie ocknął się. Chciała sprawdzić, czy ma też ranę wylotową na plecach. Tak. Kula przeszyła go na wylot przechodząc pod łopatką. Na plecach miał wielką czerwoną plamę, ale nie krwawił wyraźnie z żadnej z ran. Mógł mieć krwotok wewnętrzny, ale nie była w stanie ani go zlokalizować, ani zatamować.

Pod ubraniem miał jeden z tych pasów. Odpięła mu go. Nie mieścił się w samej torbie, więc musiała upchać go w bocznej kieszeni zamykanej na zamek błyskawiczny, uprzednio wyrzucając zwykle noszone tam drobiazgi.

Zapięła mu koszulę i zastanowiła się, czy nie powinna zdjąć z niego przemoczonego kitla. Uznała jednak, że ściągnięcie rękawów byłoby zbyt trudne. Obracając go ostrożnie z boku na bok, wsunęła mu pod plecy szary wełniany koc i owinęła go nim.

Kiedy Laura okrywała rannego mężczyznę, Chris wykonał parę kursów do dżipa, znosząc broń. Używał do tego celu wewnętrznych drzwi łączących pralnię z garażem. Potem zjawił się z małą drewnianą platformą na kółkach, szeroką na dwie i długą na cztery stopy, półtora roku temu pozostawioną przypadkowo przez jakiegoś dostawcę mebli. Jadąc na niej w kierunku spiżarni jak na deskorolce, wyjaśnił:

– Musimy zabrać skrzynkę z amunicją, ale jest dla mnie za ciężka, więc położę ją sobie na tym.

Zadowolona, że w tej sytuacji Chris wykazuje inicjatywę i spryt, dorzuciła:

– Mamy dwanaście naboi w rewolwerach i trzy setki w trzech uzi i nie sądzę, żeby było nam potrzebne więcej, bez względu na to, co by miało nastąpić. Dawaj tu tę platformę. Szybko. Nie mogłam wykombinować, jak przenieść go do dżipa bez zbytnich wstrząsów. To się nam przyda.

Działali sprawnie, jakby już kiedyś przećwiczyli sobie tę alarmową sytuację, ale Laura czuła, że zabiera im to zbyt dużo czasu. Ręce jej się trzęsły, a mięśnie brzucha skakały bez przerwy. Oczekiwała, że lada chwila ktoś zacznie walić do drzwi.

Chris trzymał platformę, podczas kiedy Laura układała na niej nieprzytomnego mężczyznę. Kiedy wepchnęła deskę pod jego głowę, barki, plecy i pośladki, mogła podnieść mu nogi i pchać jak taczkę. Chłopiec posuwał się w kucki przy przednich kółkach, trzymając jedną rękę na ramieniu nieprzytomnego mężczyzny, chroniąc go przed upadkiem, a równocześnie pilnując, żeby deska nie wysunęła się spod niego. Mieli nieco trudności przy przetaczaniu platformy przez próg pralni, ale udało się im dopchnąć ją do garażu. Były tam trzy stanowiska: mercedes stał na lewym, duży dżip na prawym, a środkowe było puste. Podjechali do dżipa.

Chris otworzył drzwi bagażnika. Rozwinął małą gimnastyczną matę mającą teraz posłużyć za materac.

– Jesteś wielki – powiedziała matka.

We dwójkę zdołali przez otworzone drzwi bagażnika przenieść rannego do środka.

– Weź jeszcze koce i jego buty z kuchni – powiedziała do Chrisa. Zanim chłopiec pojawił się z rzeczami, Laura ułożyła swojego obrońcę na wznak na macie. Przykryła jego nagie stopy drugim kocem i położyła obok przemoczone buty. Zamykając drzwi powiedziała:

– Chris, siadaj z przodu i zapnij pasy.

Pobiegła do mieszkania. Jej torebka ze wszystkimi kartami kredytowymi leżała na stole; zarzuciła ją na ramię. Wzięła trzeci uzi i skierowała się z powrotem do pralni, ale nie zrobiła jeszcze trzech kroków, kiedy nagle tylne drzwi zatrzęsły się od potężnego uderzenia.

Obróciła się, błyskawicznie podnosząc broń.

Znowu coś walnęło w drzwi, ale stalowy rdzeń i mocne rygle nie poddawały się łatwo.

A potem koszmar rozpoczął się na dobre.