Выбрать главу

– Znajdziemy stację benzynową, umyjemy się, następnie wejdziemy do sklepu z bronią i kupimy amunicję do uzi i rewolweru. A potem… zaczniemy szukać odpowiedniego motelu w miejscowości, w której moglibyśmy się ukryć.

Kiedy zdecydują się już gdzieś dłużej zatrzymać, musi to być przynajmniej pięćdziesiąt mil od domu doktora Brenkshawa – od miejsca, w którym wrogowie znaleźli ich ostatni raz. Ale czy odległość ma jakieś znaczenie dla ludzi, którzy precyzyjnie mierzą swe podróże raczej w dniach i latach niż milach?

Najwięcej moteli tego typu, jakiego szukała, można było znaleźć w niektórych częściach Santa Ana, w okolicach na południe od Anaheim i na przylegających terenach. Nie był jej potrzebny nowoczesny, błyszczący „Red Lion Inn” czy „Howard Johnson’s Motor Lodge” z kolorowymi telewizorami, puszystymi dywanami i podgrzewanym basenem pływackim, ponieważ w cieszących się dobrą sławą przedsiębiorstwach wymagano ważnych dokumentów tożsamości i uznawanej powszechnie karty kredytowej, a ona nie śmiała zostawić za sobą śladów pobytu, które mogły sprowadzić na jej trop policję lub morderców. Szukała motelu, który by nie był ani tak czysty, ani tak dobrze utrzymany, aby przyciągnąć turystów. Szukała sypiącego się domu, którego właściciele byliby szczęśliwi, że w ogóle ktoś się zjawił i że płaci gotówką i niechętnie zadawaliby pytania, które odstraszają klientów.

Wiedziała, że nie będzie jej łatwo znaleźć pokój i nie była zaskoczona, że pierwsze dwanaście moteli, do których weszła, albo nie mogło, albo nie chciało jej przyjąć.

W trzynastym motelu, „Szczęśliwy Drozd”, osobiście zarządzający nim właściciel żywił jeszcze nadzieję na przyciągnięcie turystów, choćby najpośledniejszej kategorii. Nie uległ pokusie łatwego wzbogacenia się kosztem ubogich emigrantów.

Motel miał trzy skrzydła w kształcie litery U, z parkingiem pośrodku, a ich pokój znajdował się w prawym rogu tylnego skrzydła. Laura i Chris rozłożyli fotel inwalidzki i posadzili na nim rannego, nie próbując tego ukryć, jakby po prostu zajmowali się niepełnosprawną osobą. Ubrany od stóp do głów, z ukrytymi ranami, jej obrońca mógł ujść za chorego na obustronny paraliż, wyjąwszy odmienny sposób, w jaki głowa opadała mu na ramiona.

Ich pokój okazał się mały, ale dość czysty. Dywan był wyleniały, ale niedawno czyszczony, a parę kłębków kurzu w jednym rogu nie urosło jeszcze do rozmiarów wędrujących chwastów pustynnych. Kapa w kasztanową kratę na łożu królewskich rozmiarów była wystrzępiona na brzegach, a jej wzór był nieco zbyt spokojny, aby ukryć dwie łaty, ale prześcieradła były sztywne i unosił się nad nimi lekki zapach detergentów. Przenieśli jej obrońcę z fotela na łóżko i podłożyli mu pod głowę dwie poduszki. Siedemnastocalowy telewizor był solidnie przykręcony do stołu o laminatowym blacie, którego tylne nogi z kolei przyśrubowano do podłogi. Chris siadł na jednym z dwóch krzeseł nie od pary i obracał skrzypiący przełącznik kanałów w poszukiwaniu jakiejś kreskówki albo starej komedii. Pozostał przy Get Smart, narzekając, że jest to „zbyt głupie, żeby było śmieszne”, a Laura zastanawiała się, ilu chłopców w jego wieku pomyślałoby podobnie.

Usiadła na drugim krześle.

– Dlaczego nie idziesz pod prysznic?

– A potem mam włożyć to samo ubranie? – spytał głosem wyrażającym wątpliwość.

– Wiem, że brzmi to jak czyste szaleństwo, ale spróbuj. Gwarantuję, że poczujesz się czystszy nawet w nieświeżym ubraniu.

– Ale po całej tej męce z prysznicem wchodzić w wymięte rzeczy?

– A od kiedy to jesteś taki picuś-glancuś, że parę zmarszczek jest w stanie cię załamać?

Uśmiechnął się szeroko, wstał z krzesła i przedefilował do łazienki krokiem, który według niego miał naśladować ruchy zaprzysięgłego eleganta.

– Król i królowa będą zaszokowani, kiedy zobaczą mnie tak zaniedbanego.

– Każemy im założyć końskie okulary, kiedy wpadną z wizytą.

Po sekundzie wrócił z łazienki.

– W klozecie pływa zdechły robak. Myślę, że to karaluch, ale nie jestem pewny.

– A czy gatunek odgrywa tu jakąś rolę? Będziemy zawiadamiać krewnych?

Chris wybuchnął śmiechem. Boże, uwielbiała, jak się śmiał. Spytał:

– Co mam zrobić – spłukać go?

– Możesz go wyłowić, włożyć do pudełka po zapałkach i pogrzebać na trawniku za ścianą.

Roześmiał się znowu:

– Nic z tego. Pogrzeb na morzu.

Z łazienki dobiegł odgłos imitujący żałobny trel marynarskich gwizdków, a potem odgłos spuszczanej wody.

Kiedy chłopiec brał prysznic, skończyło się Get Smart, a zaczęło The Harlem Globtrotters on Gilligan’s Island. Laura właściwie tego nie oglądała, ale zostawiła włączony odbiornik, żeby tworzył dźwiękowe tło. Jednak nawet zaabsorbowana ucieczką kobieta posiada ograniczoną odporność na lejącą się z ekranu głupotę, toteż szybko zmieniła na kanał jedenasty i magazyn kulturalny.

Przez chwilę patrzyła na swego obrońcę i jego nienaturalna senność zaczęła ją niepokoić. Parę razy odsuwała zasłony na tyle, żeby omieść wzrokiem motelowy parking, ale absolutnie nikt nie mógł mieć pojęcia, gdzie się znajdują, a więc bezpośrednie niebezpieczeństwo im nie zagrażało. Wpatrywała się obojętnie w ekran telewizora, aż częściowo uległa jego hipnotycznemu wpływowi. Gospodarz Hour Magazine przeprowadzał wywiad z młodym aktorem, który jednostajnym głosem buczał coś na swój temat, nie zawsze z sensem. Po chwili dotarło do niej, że powtarza coś o wodzie i zaczęła podsypiać, gdyż jego uparte ględzenie działało równocześnie hipnotycznie i nużąco.

– Mamo?

Zamrugała, prostując się na krześle, i zobaczyła Chrisa w drzwiach łazienki. Właśnie wyszedł spod prysznica z mokrą głową i miał na sobie tylko majtki. Widok jego chudego chłopięcego ciała – sama skóra i kości – chwycił ją za serce, bo wyglądał niewinnie i bezbronnie. Był tak drobny i kruchy, że zastanowiła się, jak zdoła go uchronić i lęk urósł w niej na nowo.

– Mamo, on coś mówi – Chris wskazał mężczyznę na łóżku. – Nie słyszałaś? On coś mówi.

– Wody – wykrztusił chrapliwym szeptem. – Wody.

Nie spał już, próbował się wyprostować, ale brakowało mu sił. Skierowane na nią niebieskie nabiegłe krwią oczy były szeroko otwarte i malowała się w nich czujność i uwaga.

– Pić – powiedział.

Zawołała:

– Chris…

Już tam był ze szklanką wody przyniesioną z łazienki.

Usiadła na łóżku obok swego obrońcy, podniosła mu głowę, wzięła szklankę od Chrisa i pomogła rannemu mężczyźnie się napić. Pozwoliła mu tylko pociągać drobnymi łyczkami w obawie, żeby się nie zakrztusił. Wargi miał spękane od gorączki, a język pokrywała mu biała flegma, jakby najadł się popiołu. Wypił ponad jedną trzecią szklanki, a potem pokazał, że ma dosyć.

Opuściła jego głowę na poduszkę i dotknęła czoła:

– Nie jest już tak rozpalony.

Przetoczył głowę z jednej strony na drugą, usiłując rozejrzeć się po pokoju. Mimo wypitej wody głos miał suchy, jakby wypalony.

– Gdzie jesteśmy?

– W bezpiecznym miejscu – odpowiedziała.

– Nigdzie… nie jest bezpiecznie.

– Udało się nam więcej zrozumieć z tej zwariowanej sytuacji, niż sobie wyobrażasz – powiedziała mu.

– Taak – powiedział Chris lokując się obok matki. – Wiemy, że jest pan podróżnikiem w czasie!

Mężczyzna popatrzył na chłopca, uśmiechnął się słabo i skrzywił z bólu.

– Mamy lekarstwa – powiedziała. – Środki uśmierzające.

– Nie. Nie teraz. Może potem. Mogę więcej wody?

Laura podniosła go powtórnie i tym razem wypił większość z tego, co zostało w szklance. Nie zapomniała o penicylinie i włożyła mu do ust pastylkę. Popił ją dwoma ostatnimi łykami.