Выбрать главу

Neonów było tak dużo, że każda spadająca kropla deszczu była lekko koloryzowana, jakby stanowiła cząstkę tęczy połamanej przez nadchodzącą noc. W każdej kałuży jak żywe trzepotały się barwne odłamki.

Efekt był oszałamiający, ale przygotowywał gościa do widoku wnętrza pałacu Jacka, odzwierciedlającego ułamek chaosu, z jakiego świat wyłonił się miliardy lat temu. Kelnerzy i kelnerki byli przebrani za klaunów, duchy, wampiry, przybyszów z kosmosu, wiedźmy i Cyganów. A śpiewające trio w kostiumach niedźwiedzi chodziło od stołu do stołu, znakomicie zabawiając młodą klientelę o rozradowanych buziach, usmarowanych nadzieniem pizzy. W lożach, mieszczących się poza główną salą, starsze dzieci wystawały przy grach wideo i „biip-zing-zap-bąąg” tej elektronicznej zabawy służyło za tło muzyczne śpiewającym misiom i wydzierającej się dzieciarni.

– Wariatkowo – osądził Chris.

Przy drzwiach zostali przywitani przez Dominika, młodszego partnera Tłustego Jacka. Dominik był wysoki, miał trupi wygląd, oczy pełne żałoby i wyglądał stanowczo nie na miejscu wśród tej wysilonej wesołości.

Podnosząc głos ponad wrzawę, Laura spytała o Tłustego Jacka i dodała:

– Dzwoniłam wcześniej, jestem starą przyjaciółką jego matki – co należało oświadczyć, kiedy wpadało się tu po broń, a nie na pizzę.

Dominik nauczył się już bez wysiłku podnosić głos ponad tę kakofonię:

– Była tu już pani, jak sądzę.

– Ma pan niezłą pamięć – pochwaliła go. – Rok temu.

– Proszę za mną – odezwał się Dominik głosem przedsiębiorcy Pogrzebowego.

Nie musieli wkraczać w oko cyklonu, szalejącego na sali, co było sprzyjającą okolicznością, pozwalającą Laurze uniknąć spojrzeń klientów i ewentualnego rozpoznania. Drzwi po drugiej stronie wejściowego hallu otwierały się na korytarz prowadzący do kuchni i magazynu oraz do prywatnego gabinetu Tłustego Jacka, znajdującego się w jego końcu. Dominik zapukał i wprowadził ich do środka.

– Starzy przyjaciele twojej matki – powiedział, a potem zostawił Laurę i Chrisa z potężnym mężczyzną.

Tłusty Jack brał na serio swoje pseudo i usiłował mu sprostać. Miał pięć stóp i dziesięć cali i ważył ponad trzysta pięćdziesiąt funtów. Nosił niebotycznych rozmiarów opięty jak kostium narciarza, bawełniany cienki dres. Wyglądał w nim jak tłuścioch z fotografii, stawianych przez żarłoków na ich lodówkach – fotografii mających magiczną mocą odstraszać od lasowania. A przy okazji – Tłusty Jack sam wyglądał jak lodówka.

Siedział na godnie prezentującym się, obrotowym fotelu za odpowiednim do jego wymiarów biurkiem i ani drgnął.

– Posłuchaj tych małych bestii – powiedział do Laury, ignorując Chrisa. – Moje biuro jest na tyłach budynku, ma specjalne wygłuszanie, a dalej je tutaj słyszę, jak wrzeszczą i wyją, jakby dzielił mnie od nich tylko korytarz.

– To tylko bawiące się dzieci – powiedziała Laura, stojąc za Chrisem po drugiej stronie biurka.

– A pani O’Leary była tylko staruszką, która miała głupią krowę, ale udało się jej spalić Chicago – kwaśno stwierdził Tłusty Jack. Wpychał w siebie baton Marsa. Z odległości dziecięce głosy, stłumione przez dźwiękoszczelne płyty, urastały w głuchy ryk. Jakby odzywając się do tego znienawidzonego tłumu, tłusty mężczyzna powiedział: – Ach, zatkajcie się, małe trolle.

– Tam jest prawdziwy dom wariatów – powiedział Chris.

– Pytał cię kto?

– Nikt, proszę pana.

Jack miał dziobatą cerę i szare oczy, prawie całkiem wtopione w twarz przypominającą pysk, tłustej, jadowitej żmii. Skupił wzrok na Laurze i zapytał:

– Widziałaś mój nowy neon?

– Ten klaun jest nowy, tak?

– Taak. Czy nie jest śliczny? Zaprojektowałem go, zrobiłem, a potem, w środku nocy, zamontowałem, więc następnego rana było za późno, żeby ktoś mógł mi tego zabronić. Ta cholerna rada miejska jest już prawie załamana – załatwiłem ich wszystkich za jednym zamachem.

Tłusty Jack był uwikłany w toczącą się od dziesięciu lat prawną potyczkę z biurem Głównego Architekta Anaheim i z radą miejską.

Władze sprzeciwiały się jego oślepiającym neonom, zwłaszcza teraz, kiedy zadecydowano o usunięciu z terenu wokół Disneylandu ruder i slumsów. Tłusty Jack wydał już dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy dolarów na walkę w sądzie i płacenie kar, otrzymując pozwy, sam skarżąc, a nawet przebywając w więzieniu za obrazę sądu. Wyznawał doktrynę o istnieniu niczym nie ograniczonej wolnej woli, którą dawniej nazywano libertarianizmem, a obecnie anarchizmem. Nie znosił ograniczenia praw jednostki – prawdziwych czy urojonych – przysługujących niezależnie myślącym obywatelom.

Handlował nielegalnie bronią z tego samego powodu, dla jakiego konstruował neony, łamiąc przepisy władz miejskich. Był to protest przeciwko władzy, instrument walki o prawa jednostki. Potrafił godzinami mówić o złu, jakie niesie rząd – każdy rząd. Podczas swojej poprzedniej wizyty, będąc tu z Chrisem, Laura, aby móc zakupić zmodyfikowany uzi, na którym jej bardzo zależało, musiała wysłuchać przydługich wyjaśnień, dlaczego rząd nie ma nawet prawa do sankcjonowania przepisów zakazujących zabijania.

Laura nie miała wielkiego nabożeństwa do silnego rządu, obojętnie o jakim charakterze, ale nie przepadała za Tłustym Jackiem. Nie uznawał prawa do istnienia i działania żadnej władzy, żadnej sprawdzonej instytucji, nawet rodziny.

Teraz, kiedy otrzymał od Laury nową listę potrzeb i wymienił cenę, a następnie przeliczył otrzymane pieniądze, przeprowadził ją i Chrisa przez ukryte w głębi gabinetu drzwi. Schodzili wąskimi, kręconymi schodkami – mało w nich nie utknął – do piwnicy, gdzie składował nielegalny towar. Chociaż restauracja wyglądała jak dom wariatów, to arsenał ujawniał maniakalny wręcz porządek. Stosy za stosami kartonów z ręczną bronią i karabinkami automatycznymi były rozmieszczone na metalowych półkach zgodnie z kalibrem i ceną. W piwnicach „Pałacu Przyjęć z Pizzą” miał przynajmniej tysiąc sztuk broni.

Był w stanie zaopatrzyć ją w dwa zmodyfikowane uzi – „niezwykle popularną broń od czasu zamachu na Reagana”, powiedział – i następny rewolwer kaliber 38 chief’s special. Stefan liczył, że otrzyma colt commander 9 mm parabellum z dziesięcionabojowym magazynkiem i lufą przystosowaną do tłumika.

– Nie mam na składzie – powiedział Tłusty Jack – ale służę coltem commander model IV kaliber 38 super. Ma dziewięć naboi w magazynku. Są dwie sztuki z lufami do tłumików. Tłumiki mam też.

Wiedziała już, że nie był w stanie zaopatrzyć jej w amunicję, ale kiedy skończył swój baton, wyjaśnił to raz jeszcze.

Nie trzymam amunicji ani materiałów wybuchowych. Zrozum, nie obchodzi mnie, co mówi władza, ale nie jestem zupełnie nieodpowiedzialny. Mam restaurację pełną wrzeszczących, zasmarkanych gówniarzy i nie mogę ryzykować, że rozniosę ją na strzępy, nawet gdyby miało to przynieść światu nieco spokoju. Poza tym zniszczyłbym wszystkie moje piękne neony.

– W porządku – powiedziała Laura, przyciągając do siebie Chrisa – a co z gazem z mojej listy?

– Jesteś pewna, że nie chodzi ci o gaz łzawiący?

– Nie. Vexxon. Chodzi mi właśnie o taki towar.

Stefan podał jej tę nazwę. Powiedział, że był to jeden z rodzajów broni chemicznej znajdującej się na liście artykułów wojskowych, jakie instytut miał nadzieję sprowadzić do przeszłości i wyposażyć w nie armię niemiecką. Teraz można by użyć go przeciw nazistom.