Выбрать главу

– Potrzebujemy czegoś, co zabija błyskawicznie.

Tłusty Jack oparł się o metalowy, roboczy stół na środku pomieszczenia, gdzie wyłożył poprzednio uzi, rewolwery, pistolet i tłumiki. Stół zatrzeszczał złowróżbnie.

– No, to, o czym teraz mówimy, należy do zaopatrzenia wojska i jest towarem podlegającym ścisłej kontroli.

– Nie zdobędziesz tego?

– No wiesz, trochę vexxonu da się załatwić – powiedział Tłusty Jack.

Odsunął się od stołu, który skrzypnął z ulgą, uwolniony od jego ciężaru. Podszedł do metalowych półek, spomiędzy których wyciągnął parę batonów Hersheya, ukrytych między kartonami z bronią. Nie częstując Chrisa, jeden wsadził od razu do ust, a drugi do kieszeni spodni.

– Nie mam tu tego świństwa. Jest tak samo niebezpieczny, jak materiał wybuchowy. Ale jeśli ci to nie przeszkadza, to mogę go mieć jutro.

– No to gra.

– I kosztuje.

– Wiem.

Tłusty Jack wyszczerzył zęby; przykleił mu się do nich kawałek czekolady.

– Nie mam dużo zamówień na takie rzeczy, nie od kogoś takiego jak ty, drobnego klienta. Ciekaw jestem, po co ci to. No, nie oczekuję, żebyś mi się tu spowiadała, ale normalnie tylko wielcy nabywcy z Afryki Południowej albo Środkowego Wschodu biorą te neuroaktywne lub respiraktywne gazy. Iran i Irak zużyły tego masę ostatnimi laty.

– Neuroaktywne, respiraktywne? Co za różnica?

– Respiraktywny trzeba wchłonąć do płuc, zabija w kilka sekund po tym, jak tam dotrze i rozejdzie się z krwią. Kiedy go wypuszczasz, musisz mieć maskę gazową na twarzy. Neuroaktywny zabija szybciej, wystarczy, że dotknie skóry, a przy pewnych rodzajach – jak vexxon – nie potrzeba maski gazowej ani ubrania ochronnego, ponieważ wystarczy wziąć parę pigułek przed wypuszczeniem go, które zadziałają jak antidotum.

– Tak, o pigułki też miałam zapytać.

– Vexxon. Najporęczniejszy gaz na rynku. Niegłupi z ciebie klient – pochwalił Tłusty Jack.

Pochłonął już baton i wydawało się, że wyraźnie powiększył się od czasu, kiedy przed półgodziną Laura i Chris weszli do jego gabinetu. Uświadomiła sobie, że jego przywiązanie do politycznego anarchizmu odzwierciedlało się nie tylko w atmosferze pizzerii, ale i w jego fizycznych warunkach – ciało ogromniało mu nie powstrzymywane przez jakiekolwiek społeczne czy medyczne względy. Jego wymiary chyba sprawiały mu wielką frajdę, gdyż często klepał się po brzuchu albo ściskał zwały tłuszczu zwisające po bokach i miętosił je nieomalże z uczuciem. Poruszał się z wojowniczą arogancją, odpychając świat swym brzuchem. Doznała wizji Tłustego Jacka, ogromniejącego jeszcze bardziej, przeskakującego wagę czterystu, pięciuset funtów, równocześnie z rosnącymi niepowstrzymanie piramidalnymi strukturami neonów na dachu, z każdym dniem coraz bardziej wymyślnymi, aż pewnego dnia dach zapadnie się i równocześnie Tłusty Jack eksploduje.

– Gaz będę miał jutro o piątej – powiedział, kładąc uzi, trzydziestki ósemki, colt commander i tłumiki do pudełka z napisem DODATKI NA PRZYJĘCIE URODZINOWE, które poprzednio zawierało prawdopodobnie kapelusiki i różnego rodzaju zagłuszacze, dostarczane do restauracji. Zamknął pudełko i wskazał, że to Laura zaniesie je na górę. Rycerskość nie należała do cech kultywowanych przez Tłustego Jacka.

Gdy znaleźli się z powrotem w gabinecie, Chris otworzył przed matką drzwi do hallu. Laura odetchnęła z ulgą, słysząc pisk dzieci dobiegający z pizzerii. Był to pierwszy normalny, zdrowy głos, jaki doszedł ją od ponad pół godziny.

– Posłuchajcie tych małych kretynów – skrzywił się Tłusty Jack. – To nie są dzieci, to ogolone małpy, udające dzieci. – Zatrzasnął dźwiękoszczelne drzwi za Laurą i Chrisem.

W samochodzie, podczas drogi powrotnej do motelu, Chris zapytał:

– Kiedy już będzie po tym wszystkim… co zamierzasz zrobić z Tłustym Jackiem?

– Wsadzić jego tłustą dupę za kraty – powiedziała Laura. – Anonimowo.

– Słusznie. On jest wariat.

– Gorzej, kochanie. Jest fanatykiem.

– Co to dokładnie znaczy fanatyk?

Pomyślała przez chwile, a potem wyjaśniła:

– Fanatyk to wariat, który w coś wierzy.

5.

Porucznik Erich Kleitmann obserwował dużą wskazówkę zegara na tablicy programującej i kiedy dobiła do dwunastki, obrócił się i spojrzał w głąb bramy. Wewnątrz długiej na dwanaście stóp, wypełnionej mrokiem, ogromnej rury coś zajaśniało jak niewyraźna szaroczarna plama, z której zaczęła się wyodrębniać sylwetka człowieka, a potem kolejno trzy następne. Zespół zwiadowczy wyszedł z bramy i został przywitany przez trzech uczonych, kontrolujących tablicę programującą.

Powrócili z lutego 1989 roku i uśmiechali się. Poczuł, jak serce bije mu mocniej. Nie uśmiechaliby się, gdyby nie zlokalizowali Stefana Kriegera, kobiety i chłopca. Pierwsze dwa oddziały morderców wysłane w przyszłość – jeden, który zaatakował dom koło Big Bear, i następny, który znalazł się w San Bernardino – składały się z oficerów gestapo. Ich porażki spowodowały, że Führer uparł się, aby trzeci oddział pochodził z Schutzstaffel i teraz Erich z ich uśmiechów wywnioskował, że jego oddziałek będzie miał szansę udowodnić, iż SS składa się z bardziej wartościowych ludzi niż gestapo.

Porażki dwóch poprzednich grup nie były jedynymi czarnymi plamami w raportach gestapo w tej sprawie. Heinrich Kokoschka, szef komórki służby bezpieczeństwa instytutu, był również oficerem gestapo i prawdopodobnie okazał się zdrajcą. Dotychczasowe materiały dowodowe zdawały się potwierdzać przypuszczenie, że dwa dni temu, 16 marca, uciekł do przyszłości z pięcioma innymi członkami zespołu instytutu.

Wieczorem 16 marca Kokoschka wykonał samotną wycieczkę w góry San Bernardino, utrzymując wcześniej, że zamierza zabić Stefana Kriegera w przyszłości, zanim Krieger powróci do roku 1944 i zabije Penlowskiego. W ten sposób Kokoschka anulowałby śmierć najwybitniejszych ludzi programu. Ale sam nie pojawił się już. Niektórzy twierdzili, że został zabity, tam w roku 1988, że Krieger wygrał to starcie – ale to nie tłumaczyłoby, co tamtego wieczora stało się w instytucie z pięcioma innymi ludźmi: dwoma agentami gestapo oczekującymi na powrót Kokoschki i trójką uczonych, kontrolujących tablicę programującą bramy. Wszyscy zniknęli i nie było też pasów powrotnych – więc dowody wskazywały na istnienie grupy pięciu zdrajców wewnątrz instytutu, opanowanych przekonaniem, że Hitler przegra wojnę nawet przy przewadze cudownej broni, ściągniętej z przyszłości. Zdrajcy woleli raczej uciec do innej ery, niż pozostać w skazanym na zagładę Berlinie.

Ale Berlin nie był skazany. Kleitmann nie brał pod uwagę takiej możliwości. Berlin jest nowym Rzymem; trzecia Rzesza będzie istnieć tysiąc lat. Teraz, kiedy SS dano szansę odnalezienia i zabicia Kriegera, to, o czym marzył Führer, zostanie ocalone i spełnione. Kiedy wyeliminują Kriegera, kiedy jego egzekucja odsunie widmo destrukcji bramy, wtedy skupią się na odnalezieniu Kokoschki i innych zdrajców. Gdzie by się te świnie nie udały, w jak odległym roku i miejscu nie szukaliby schronienia, Kleitmann i jego bracia z SS zajmą się nimi skrupulatnie i z wielką przyjemnością.

Obecnie doktor Teodor Juttner – dyrektor instytutu od czasu śmierci Penlowskiego, Janowskiego i Wołkowa i od czasu zniknięć z 16 marca – obrócił się do Kleitmanna i powiedział:

– Chyba znaleźliśmy Kriegera, Obersturmführer Kleitmann. Proszę przygotować swoich ludzi do drogi.

– Jesteśmy gotowi, doktorze – odpowiedział Erich. Gotowi do przyszłości – pomyślał – gotowi do Kriegera, gotowi do chwały.