6.
W sobotę 14 stycznia, za dwadzieścia druga po południu, kiedy upłynęło ponad dwadzieścia cztery godziny od pierwszej wizyty, Thelma powróciła do motelu „Szczęśliwy Drozd” rozklekotaną furgonetką swego ogrodnika. Przywiozła dla każdego po dwie zmiany ubrania i walizki, by można było je gdzieś zapakować, oraz parę tysięcy sztuk amunicji do rewolwerów i uzi. W wozie miała również IBM PC oraz drukarkę, różne programy, paczkę dyskietek i wszystko to, co jeszcze miało zapewnić pracę całego systemu, zgodnie z potrzebami.
Mając za sobą zaledwie cztery dni rekonwalescencji, Stefan dochodził do formy zadziwiająco szybko, choć nie mógł jeszcze niczego podnosić, bez względu na ciężar. Pozostał z Chrisem w motelowym pokoju i pakował walizki, kiedy Laura i Thelma przenosiły paki z częściami komputera do bagażnika i na tylne siedzenie buicka.
Nocą przeszła burza. Poszarpane czarne chmury zwisały z nieba jak Postrzępione brody. Temperatura skoczyła do trzydziestu stopni Celsjusza, Powietrze oczyściło się.
Zamykając bagażnik buicka po ulokowaniu ostatniej paczki, Laura Powiedziała:
– Robiłaś zakupy w tej peruce, okularach i z tymi zębami?
– Nie – powiedziała Thelma, wypluwając je i chowając do kieszeni kurtki, ponieważ nosząc je w ustach sepleniła. – Stojąc blisko sprzedawcy mogłabym narazić się na rozpoznanie i w tym przebraniu wzbudziłabym jeszcze większe zainteresowanie, niż gdybym była normalnie ubrana. Ale kiedy już wszystko załatwiłam, stanęłam sobie w kącie parkingu innego supermarketu i zanim tu przyjechałam, zrobiłam z siebie coś pomiędzy Harpo Marxem i Bucky Beaverem, tak na wszelki wypadek, żeby jakiś kierowca nie rozpoznał mnie na drodze. Mówię ci, Shane, jakoś odpowiada mi taka fabułka. Może jestem kolejną inkarnacją Maty Hari, bo jak myślę o uwodzeniu mężczyzn, aby wyciągać od nich jakieś sekrety, a potem sprzedawać je obcemu rządowi, to czuję dreszcz rozkoszy.
– To kawałek z uwodzeniem wywołuje u ciebie te dreszcze – wyjaśniła jej Laura – a nie sprzedawanie sekretów. Nie jesteś żadnym szpiegiem tylko zwyczajną nimfomanką.
Thelma dała jej klucz od domu w Palm Springs.
– Nie trzymamy tam stałej służby. Na parę dni przed przyjazdem dzwoni się po prostu do agencji wynajmującej sprzątaczki. Jasne, że tym razem do niej nie dzwoniłam, więc macie szansę znaleźć trochę kurzu, ale na prawdziwy brud nie liczcie i żadnych odciętych łbów, które ty masz w zwyczaju siać za sobą.
– Jesteś kochana.
– Mamy tam ogrodnika, ale nie na stałe jak w Beverly Hills. Ten facet zjawia się raz w tygodniu, we wtorki, strzyże trawę, obcina żywopłot i depce parę kwiatków, żeby miał czym nas obciążyć za nowe sadzonki. Radzę nie podchodzić do okien i nie zabawiać się głośno, kiedy przyjdzie.
– Schowamy się pod łóżkiem.
– Znajdziecie tam masę pejczy i łańcuchów, ale żeby nie przyszło wam do głowy, że Jason i ja mamy jakiegoś erotycznego świra. Pejcze i łańcuchy były własnością jego mamusi i zachowujemy je wyłącznie jako pamiątkę rodzinną.
Wynieśli z motelu wypakowane walizki i złożyli je na tylnym siedzeniu, obok paczek, które nie zmieściły się w bagażniku. Obszedłszy wszystkich z uściskami, Thelma powiedziała:
– Mam przerwę w występach w klubach przez następne trzy tygodnie, więc jak będziesz ode mnie jeszcze czegoś potrzebowała, złapiesz mnie w Beverly Hills. Waruję przy telefonie dzień i noc.
I oglądając się za siebie, odjechała.
Laura poczuła ulgę, kiedy furgonetka zniknęła w ruchu ulicznym. Thelma była bezpieczna, wyłączyła się z ich sprawy. Laura zostawiła klucze od pokoju w recepcji, a potem odjechała buickiem z Chrisem obok i Stefanem na tylnym siedzeniu, wciśniętym między bagaże. Żałowała, że musi wyjechać ze „Szczęśliwego Drozda”, ponieważ byli tu przez cztery dni bezpieczni, a nie mieli gwarancji, że będzie tak w jakimkolwiek innym miejscu.
Zatrzymali się najpierw przy sklepie z bronią. Ponieważ najrozsądniej było nie wystawiać Laury na widok publiczny, Stefan wszedł kupić pudełko amunicji do pistoletu. Nie zaznaczyli Thelmie takiej pozycji na liście sprawunków, gdyż wtedy nie wiedzieli jeszcze, czy dostaną parabellum 9 mm, na jakim zależało Stefanowi. I faktycznie, zamiast niego mieli colt commander kaliber 38.
Po opuszczeniu sklepu z bronią pojechali do „Pałacu Przyjęć z Pizzą” Tłustego Jacka, aby odebrać dwa kanistry ze śmiercionośnym gazem paraliżującym. Stefan i Chris zostali w wozie pod neonowymi znakami, już jarzącymi się w świetle wieczoru, choć musiały jeszcze czekać na nadejście nocy, aby zapłonąć pełną krasą.
Kanistry stały na biurku Jacka. Wymiary miały identyczne, jak małe domowe gaśnice, ale pomalowane były nie na czerwono, lecz na kolor nierdzewnej stali. Opatrzono je plakietkami: VEXXON. AEROZOL. TRUCIZNA. PARALIŻUJE UKŁAD NERWOWY. ZGODNIE Z PRAWEM FEDERALNYM USA POSIADANIE BEZ ZEZWOLENIA JEST KARALNE, a poza tym cała masa drobnego druku.
Paluchem grubości gigantycznej parówki Tłusty Jack wskazał na pokrętło o średnicy półdolarówki, znajdujące się na każdym cylindrze.
– To są mechanizmy zegarowe; podziałka minutowa – od jeden do sześćdziesięciu. Jeżeli nastawisz mechanizm i naciśniesz guzik pośrodku, możesz wypuścić gaz z pewnej odległości, jak przy bombie zegarowej. Kiedy chcesz sterować tym ręcznie, trzymasz dół cylindra w jednej ręce, łapiesz ten uchwyt, który wygląda jak rączka pistoletowa, drugą ręką i naciskasz tylko tu – jak cyngiel. To świństwo, wypuszczane pod ciśnieniem, rozprzestrzenia się w budynku o powierzchni pięciu tysięcy stóp w ciągu półtorej minuty, a jeszcze szybciej, jeżeli jest włączone ogrzewanie albo klimatyzacja. Gaz wystawiony na światło i działanie powietrza rozpada się szybko na elementy nietoksyczne, ale pozostaje zabójczy przez czterdzieści do sześćdziesięciu minut. Trzy miligramy na skórze wystarczają do zabicia w trzydzieści sekund.
– Antidotum? – spytała Laura.
Tłusty Jack uśmiechnął się i poklepał zapieczętowane, plastikowe niebieskie torebeczki o powierzchni czterech cali kwadratowych, przymocowane do rączek cylindrów.
– Dziesięć kapsułek w każdym opakowaniu. Dwa zabezpieczają Jedną osobę. Instrukcja w środku opakowania, ale mówiono mi, że musicie wziąć pastylki przynajmniej jedną godzinę przed wypuszczeniem gazu; chronią przez trzy do pięciu godzin.
Wziął pieniądze i włożył cylindry z vexxonem do kartonowego pudła z napisem SER MOZZARELLA – TRZYMAĆ W CHŁODZIE. Kiedy nakładał pokrywkę, potrząsnął głową i roześmiał się.
– Coś nie tak? – spytała Laura.
– To mnie po prostu śmieszy – wyjaśnił Tłusty Jack. – Kobieta z taką klasą jak ty, widać, że po dobrym college’u i z małym chłopcem… Jeżeli ktoś taki jak ty jest zamieszany w takie gówno, to społeczeństwo naprawdę musi pękać w szwach jeszcze szybciej, niż ja bym tego chciał. Może dożyję jeszcze tego dnia, kiedy klasy rządzące upadną, kiedy zapanuje anarchia, kiedy jedynymi prawami będą te, jakie poszczególni ludzie będą zawierać między sobą i za gwarancję wystarczy uścisk dłoni.
Po namyśle podniósł przykrywę kartonu, wyłowił parę zielonych kartek papieru z szuflady biurka i rzucił je na cylindry.
– Co to jest? – spytała Laura.
– Jesteś dobrym klientem – powiedział Tłusty Jack. – Dorzuciłem ci parę kuponów na bezpłatną pizzę.
Dom Thelmy i Jasona w Palm Springs stał naprawdę na odludziu. Jego nieco kuriozalna architektura zrodziła się z połączenia stylu hiszpańskiego i stylu południowego zachodu Stanów. Był zbudowany z wypalanej na słońcu cegły. Stał na jednoakrowej posesji, otoczony wysokim na dziewięć stóp gipsowym murem w kolorze brzoskwiniowym, którego monotonię przerywały tylko wjazd i wyjazd z biegnącego koliście podjazdu dla samochodów.