Niemniej Laura przez dwadzieścia cztery godziny na dobę trzymała włączony obwodowy system alarmowy. W nocy śniła o przeznaczeniu walczącym o przywrócenie kształtu, jaki miało posiadać, o Chrisie wymazanym spomiędzy żywych i o przebudzeniu na wózku inwalidzkim.
9.
Powinni pojawić się o ósmej rano, aby mieć wystarczająco dużo czasu na dotarcie do wskazanego im przez zwiadowców miejsca pobytu kobiety i chłopca, a może też i Kriegera. Ale kiedy porucznik Kleitmann zamrugał oczami i stwierdził, że znalazł się czterdzieści pięć lat poza własnym czasem, wiedział od razu, że spóźnili się parę godzin. Słońce zbyt wysoko wisiało nad horyzontem. Temperatura wynosiła powyżej dwudziestu pięciu stopni w skali Celsjusza, nieco zbyt ciepło, jak na rześki, zimowy poranek na pustyni.
Jak pęknięcie na pokrytej niebieską glazurą wazie, biała linia błyskawicy przebiegła w dół nieba. Rozwarły się następne pęknięcia i rozjarzyły się nad nimi błyski, jak iskry spod kopyt byka szalejącego w niebiańskim sklepie z chińską porcelaną.
Kiedy gromy ucichły, Kleitmann obejrzał się, aby sprawdzić, czy von Manstein, Hubatsch i Bracher cało przebyli podróż. Wszyscy trzej znajdowali się obok niego, trzymając w dłoniach dyplomatki. Zewnętrzne kieszonki ich drogich, wizytowych garniturów wypychały okulary przeciwsłoneczne.
Ale był pewien problem. Trzydzieści stóp poniżej miejsca, w którym znaleźli się sierżant i dwaj kaprale, w pobliżu tylnych drzwi wznoszącego się nie opodal kościoła stała para starszych, siwowłosych pań, ubranych w elastyczne spodnie i bluzki w pastelowych kolorach. Stały i wpatrywały się w osłupieniu w Kleitmanna i jego oddziałek. Trzymały w rękach coś, co wyglądało na garnki. Obok stał zaparkowany biały samochód.
Kleitmann rozejrzał się wokoło i spostrzegł, że wraz ze swymi ludźmi znalazł się na parkingu za kościołem. Poza samochodem, należącym prawdopodobnie do stojących kobiet, były tam jeszcze dwa wozy, oba puste. Parking był otoczony murem, tak że jedyna droga wyjazdu biegła obok kobiet, wzdłuż ściany kościoła.
Uznając, że śmiałość zawsze decyduje o zwycięstwie, Kleitmann podszedł wprost do kobiet, tak jakby nie było absolutnie nic niezwykłego w jego materializacji. Pozostali SS-mani ruszyli w jego ślady. Kobiety, jak zahipnotyzowane, obserwowały ich.
– Dzień dobry, szanownym paniom.
Tak jak i Krieger, Kleitmann uczył się amerykańskiej wymowy w nadziei, że będzie pracował jako szpieg-rezydent, ale nie mógł pozbyć się niemieckiego akcentu, niezależnie od tego, jak bardzo przykładał się do nauki i ćwiczeń. Mimo że jego zegarek był skorelowany z lokalnym czasem, wiedział, że nie może teraz mu ufać, więc zapytał:
– Czy byłyby panie tak uprzejme i poinformowały mnie łaskawie, która jest teraz godzina?
Gapiły się na niego.
– Która godzina? – powtórzył.
Kobieta w żółtych pastelach, nie wypuszczając gara podniosła rękę i popatrzyła na zegarek:
– Och, jest dziesiąta czterdzieści.
Mieli dwie godziny i czterdzieści minut spóźnienia. Nie mogli tracić czasu na szukanie samochodu, żeby uruchomić go bez kluczyka, zwłaszcza że stał im tuż pod nosem porządny wóz, przy którym nie trzeba było się męczyć ze spinaniem na krótko przewodów. Kleitmann był gotów zabić obie kobiety, byle tylko mógł z niego skorzystać. Ale nie można było zostawić ciał na parkingu, bo po ich znalezieniu podniósłby się alarm i policja zaczęłaby deptać im po piętach. Parszywa komplikacja. Byłby zmuszony upchać trupy w bagażniku i wozić ze sobą.
Kobieta w niebieskich pastelach zapytała:
– Dlaczegoście przybyli do nas, o anieli?
Kleitmann zastanowił się, czy jego interlokutorka nie cierpi już na uwiąd starczy. Anioły w wizytowych garniturach? Wtedy uświadomił sobie, że znaleźli się w sąsiedztwie kościoła, a w ich pojawieniu się mogło być coś cudownego, więc religijnym niewiastom wydało się logiczne, że mają do czynienia z aniołami, bez względu na ich strój. Może zabijanie nie okaże się jednak konieczne. Powiedział:
– Szanowna pani, jesteśmy aniołami, a Bóg potrzebuje waszego samochodu.
Kobieta w żółtych pastelach spytała:
– Tej mojej toyoty?
– Tak jest, szanowna pani.
Drzwi od strony kierowcy stały otworem i Kleitmann umieścił swoją dyplomatkę na przednim siedzeniu.
– Ujrzałyście nas zstępujących z perłowej bramy niebios, tuż przed waszymi oczami. Jesteśmy zesłani z nie cierpiącym zwłoki posłaniem od Boga i niezbędny jest środek transportu.
Von Manstein i Bracher obeszli samochód, otworzyli drzwi i wsiedli do środka.
Kobieta w niebieskim stwierdziła:
– Shirley, zostałaś wybrana do pożyczenia swojego wozu.
– Bóg wam go zwróci – powiedział Kleitmann – kiedy nasze dzieło na ziemskim padole dopełni się.
Pamiętając o brakach w zaopatrzeniu w benzynę w jego własnej, nękanej wojną erze i niepewny, na ile rok 1989 obfitował w paliwo, dodał:
– Oczywiście, kiedy samochód zostanie wam zwrócony, bak będzie pełny i takim pozostanie po wieczne czasy. Pamiętacie ten numer z chlebem i rybami?
– Ale z tyłu mamy sałatkę ziemniaczaną na wspólny posiłek w kościele.
Felix Hubatsch już otworzył drzwi za kierowcą i znalazł sałatkę. Teraz wyjął ją z auta i postawił na żwirze, u stóp kobiety.
Kleitmann wsiadł, zatrzasnął drzwi, usłyszał, jak Hubatsch z tyłu uczynił to samo, odnalazł kluczyk w stacyjce, zapalił samochód i wyjechał z parkingu. Kiedy obejrzał się za siebie, starsze panie stały wciąż jeszcze, z garnkami w rękach, i patrzyły za nimi.
10.
Dzień za dniem ich obliczenia stawały się coraz bardziej precyzyjne, a Stefan, na tyle, na ile mógł się odważyć, ćwiczył swoje prawe ramię i bark, walcząc, by nie zesztywniały mu podczas gojenia się rany. Miał nadzieję, że odzyska szybko całkowitą sprawność mięśni. W sobotę po południu, 21 stycznia, kiedy ich pierwszy tydzień pobytu w Palm Springs dobiegał końca, doszli do kresu prac z obliczeniami, korelując dokładnie dane czasu i miejsca, jakie były Stefanowi niezbędne do wycieczek, czekających go po powrocie do 1944 roku.
– Teraz potrzeba mi trochę więcej czasu na dojście do pełnej formy – powiedział, kiedy podniósł się od komputera i na próbę obracał w koło ramieniem.
– To już jedenasty dzień od chwili, jak cię postrzelono. Dalej boli?
– Trochę. Głęboki, tępy ból. Czasami znika. Ale ciągle jestem osłabiony; myślę, że lepiej jeszcze odczekać parę dni, aż ręka będzie sprawna. Może do środy dwudziestego piątego. Wtedy wrócę do instytutu. Może wcześniej, jak szybciej dojdę do formy, ale na pewno nie później niż w najbliższą środę.
Tej nocy Laura obudziła się z koszmarnego snu, w którym znów była skazana na wózek inwalidzki i w którym przeznaczenie, przybrawszy Postać mężczyzny bez twarzy odzianego w czerń, zawzięcie wymazywało Chrisa z rzeczywistości, jakby był tylko kredkowym rysunkiem na szklanej płycie. Zlana potem przez chwilę siedziała wyprostowana na łóżku, wsłuchując się w dźwięki dobiegające z domu, ale słyszała tylko spokojny, równy oddech leżącego obok niej syna.
Później, niezdolna zasnąć, leżała myśląc o Stefanie Kriegerze. Był interesującym mężczyzną, niezwykle samodzielnym i czasami trudnym do rozszyfrowania.
Od środy poprzedniego tygodnia, kiedy powiedział, że stał się jej obrońcą, ponieważ ją pokochał i zapragnął zmienić na lepsze los, jaki był jej sądzony, nie wspomniał więcej o miłości. Nie wyznał jej powtórnie swych uczuć, nie czynił z niej obiektu znaczących spojrzeń, nie odgrywał roli cierpiącego adoratora. Powiedział jej, co czuje, i teraz dawał jej czas, aby mogła pomyśleć o nim i poznać go, zanim podejmie decyzję. Podejrzewała, że jeżeli będzie trzeba, będzie czekał lata, bez słowa skargi. Posiadał cierpliwość zrodzoną w trakcie zwalczania krańcowych przeciwności losu. Rozumiała to.