Выбрать главу

– Zabij go – rzucił Kleitmann przez ramię do kaprala Martina Brachera, siedzącego z tyłu wozu.

Porucznik sprawdził we wstecznym lusterku, czy ma za sobą samochody. Nikt nie nadjeżdżał, ruch był jedynie na południowych pasach szosy. Wjechał na drugi, idący w kierunku północnym pas, służący do wyprzedzania, i zaczął przesuwać się obok policyjnego samochodu z szybkością sześćdziesięciu mil na godzinę.

Bracher opuścił szybę. Drugie tylne okno, rozbite kulami, które zabiły policjanta w Palm Springs, ziało pustką. Wiatr huczał w tej części samochodu i dopadając przednich foteli furkotał mapą, spoczywającą nadal na kolanach von Mansteina.

Policjant z CHP obejrzał się zdziwiony, gdyż kierowcy rzadko kiedy ośmielali się wyprzedzać policjanta jadącego z szybkością niewiele niższą niż maksymalna. Kiedy Kleitmann przyspieszył powyżej sześćdziesiątki, toyota zatańczyła i silnik zachłysnął się, zwiększając niechętnie obroty. Policjant dostrzegł, że kierowca uparcie dąży do złamania prawa i lekko nacisnął syrenę alarmową, która zawyła i ucichła, co chyba miało oznaczać, że Kleitmann ma zwolnić i zatrzymać się przy poboczu.

Zamiast tego porucznik wycisnął na silniku protestującego wozu następne pięć mil na godzinę, narażając go na rozsypanie się. To wystarczyło, by wysunął się nieco przed zaskoczonego policjanta. Okienko Brachera zrównało się z przednią szybą wozu patrolowego. Kapral otworzył ogień z uzi.

Okna samochodu policyjnego rozsypały się, a kierowca zginął w jednej sekundzie. Musiał umrzeć, zanim zdążył zrozumieć, że to zamach na jego życie. Z całą pewnością dostał parę pocisków w głowę i tors. Policyjny samochód zboczył w stronę toyoty i otarł się o nią mocno, zanim Kleitmann zdążył zejść mu z drogi. Pozbawiony kontroli wóz sunął w kierunku pobocza.

Czteropasmowa szosa biegła na wysokości minimum dziesięciu stóp ponad płaszczyzną pustyni i wóz patrolowy przeleciał przez pozbawiony barier skraj pobocza. Przez moment szybował w powietrzu, potem opadł z taką siłą, że opony strzeliły w momencie lądowania. Dwoje drzwi otworzyło się, w tym te od strony kierowcy.

Kiedy Kleitmann przejechał na prawy pas i wolno minął wrak, von Manstein stwierdził:

– Widzę go, zwinął się na kierownicy. Nie będzie zawracał nam głowy.

Nadjeżdżający kierowcy byli świadkami widowiskowego lotu policyjnego samochodu. Zjeżdżali na swój skraj szosy. Kiedy Kleitmann spojrzał w lusterko, zobaczył ludzi wybiegających z wozów, dobrych samarytanów spieszących na ratunek policjantowi z CHP. Jeżeli nawet niektórzy z nich uświadamiali sobie przyczynę wypadku, to nie zdecydowali się na pogoń za Kleitmannem i dostarczenie go w ręce sprawiedliwości. Co było z ich strony niegłupie.

Przyspieszył znów, spojrzał na licznik i powiedział:

– Trzy mile stąd tamten gliniarz miał zaaresztować kobietę i chłopca. Więc rozglądajcie się za czarnym buickiem. Trzy mile.

* * *

Stojąc w jasnym słońcu pustyni, na skrawku nagiej skały w pobliżu buicka, Laura obserwowała, jak Stefan zarzuca sobie pas od uzi na prawe ramię. Karabinek maszynowy zwisał luźno i nie zawadzał o plecak z książkami.

– Zastanawiam się, czy powinienem go brać – powiedział. – Jeżeli gaz zadziała tak jak powinien, to broń nie będzie mi potrzebna, nawet pistolet, nie mówiąc już o automacie.

– Weź go – powiedziała ponuro Laura.

Skinął głową.

– Masz rację. Kto wie?

– Szkoda, że nie masz paru granatów – westchnął Chris. – Granaty też by się przydały.

– Miejmy nadzieję, że nie będzie aż tak źle – powiedział Stefan. Odbezpieczył pistolet i gotowy do strzału ujął w prawą dłoń.

Uchwyciwszy kanister vexxonu za rączkę, podniósł go lewą ręką i spróbował, jak zareaguje na ten ciężar jego zraniony bark.

– Trochę boli – powiedział. – Rwie. Ale jest nie najgorzej, wytrzymam.

Odcięli drut na spuście kanistra, co pozwalało na ręczne kontrolowanie ilości wypuszczanego gazu. Wsunął palec w osłonę cyngla.

Kiedy zakończy misję w roku 1944, odbędzie ostatnią swoją podróż do 1989. Plan zakładał, że nastąpi to dokładnie w pięć minut po starcie. Teraz powiedział:

– Wkrótce się zobaczymy. Nawet nie zauważycie, że mnie nie było. Nagle Laurę ogarnął lęk, że Stefan nigdy nie wróci. Dotknęła ręką jego twarzy i pocałowała go w policzek.

– Powodzenia, Stefan.

Nie był to pocałunek kochanki, nie była to nawet obietnica uczucia – był to serdeczny gest przyjaciela, kobiety, która miała wieczny dług wdzięczności, ale która nie czuła się zobowiązana do wyrównywania rachunków z wierzycielem monetą własnego serca. Zobaczyła w jego oczach zrozumienie. W głębi serca, mimo przebłysków dobrego humoru, był człowiekiem pełnym melancholii i pragnęłaby go uszczęśliwić. Żałowała, że nie może przynajmniej udawać większego uczucia, ale wiedziała, że przejrzałby tę grę.

– Chcę, żebyś wrócił – powiedziała. – Naprawdę chcę. Bardzo.

– To wystarczy. – Spojrzał na Chrisa i powiedział: – Opiekuj się swoją matką, kiedy odejdę.

– Spróbuję – powiedział Chris – ale ona sama jest całkiem niezła w opiekowaniu się sobą.

Laura przyciągnęła syna do boku.

Stefan podniósł trzydziestofuntowy cylinder vexxonu wyżej, nacisnął spust.

Gaz zaczął uchodzić z sykiem, jaki wydałby jednocześnie tuzin węży; Laurę ogarnęła krótka chwila paniki. Nagle poczuła, że zażyte pigułki nie uchronią ich przed trucizną paraliżującą nerwy, że padną na ziemię, miotając się w konwulsjach i drgawkach, i zginą w ciągu trzydziestu sekund. Vexxon był bezbarwny, ale nie pozbawiony smaku i zapachu; nawet na świeżym powietrzu czuła słodki zapach moreli i ostry, wywołujący odruch wymiotny smak – jakby zmieszano pół na pół sok z lemona ze skwaśniałym mlekiem. Ale mimo tych odczuć organizm nie reagował.

Trzymając pistolet przy piersi, Stefan sięgnął pod koszulę i wolnym palcem uzbrojonej w pistolet ręki, nacisnął trzy razy przycisk na swym pasie powrotnym.

* * *

Von Manstein pierwszy dostrzegł czarny samochód, rysujący się na panoramicznym tle białego piasku i bladych skał, paręset jardów na wschód od szosy. Zwrócił na niego uwagę pozostałych.

Oczywiście porucznik Kleitmann nie był w stanie dostrzec z tak daleka marki samochodu, ale był pewien, że właśnie jego szukali. Trójka ludzi stała w jego pobliżu; z tej odległości nie byli więksi od ludzików z zapałek i w pustynnym słońcu zdawali się tylko drżącym mirażem, ale Kleitmann wiedział, że to dwoje dorosłych i dziecko.

Nagle jedno z dorosłych znikło. Nie był to chwilowy trick pustynnego światła i powietrza. Figurka nie przypłynęła z powrotem. Zniknęła i Kleitmann wiedział, że to był Stefan Krieger.

– Wrócił! – krzyknął zaskoczony Bracher.

– Dlaczego wrócił – zastanowił się von Manstein – kiedy wszyscy w instytucie chcą jego tyłka?

– Coś jest cholernie nie w porządku – odezwał się zza porucznika Hubatsch – powróci do 1989 na parę dobrych dni przed nami. Jego pas zabierze go z powrotem do tego samego dnia i dokładnie jedenaście minut po tym, jak został postrzelony przez Kokoschkę. A my wiemy na pewno, że nie wrócił tego dnia. Co tu się, do diabła, dzieje?

Kleitmann też się tym martwił, ale nie miał czasu na rozważanie tego problemu. Jego zadaniem było zabicie kobiety i jej syna – jeżeli już nie mógł załatwić Kriegera. Powiedział:

– Przygotować się – i przyhamował toyotę, aby znaleźć drogę w dół nasypu.