Выбрать главу

To był wyjątkowo szczęśliwy zbieg okoliczności. Stefan spodziewał się powrócić do instytutu w czasie, w którym większość pracowników – z których jedni zaczynali pracę już o szóstej rano, a inni zostawali aż do ósmej wieczór – przebywała na miejscu. To oznaczałoby co najmniej sto ciał porozrzucanych po trzypiętrowym budynku, a kiedy by je znaleziono, stałoby się oczywiste, że tylko Stefan Krieger mógł być za to odpowiedzialny. Zdano by sobie sprawę, że powrócił nie po to, by zabić część personelu, lecz kierowany innym zamysłem, a to spowodowałoby szeroko zakrojone dochodzenie w celu wykrycia istoty jego zamierzeń i naprawienie wyrządzonego przez niego zła. Ale teraz, kiedy budynek jest prawie pusty, będzie mógł pozbyć się tych paru ciał w sposób, który zamaskuje jego obecność, a podejrzenia zwróci na tych nieżywych ludzi.

Po pięciu minutach cylinder vexxonu był pusty, gaz rozszedł się po gmachu, nie dotarłszy tylko do dwóch przedpokoi dla straży, przy frontowym i tylnym wejściu, których wentylacja nie łączyła się z centralnym systemem. Stefan szedł z pokoju do pokoju, szukając dalszych ofiar. Znalazł jedynie w piwnicach trupy zwierząt; pierwszych podróżnych w czasie, i ten widok poruszył go tak samo, a nawet bardziej, niż obraz pięciu zagazowanych ludzi.

Stefan powrócił do głównego laboratorium, wziął pięć pasów z białej szafki i zapiął je na ubraniach zmarłych ludzi. Szybko przeprogramował bramę, aby posłać ciała mniej więcej sześć miliardów lat w przyszłość. Przeczytał gdzieś, że do tego czasu Słońce zmieni się w supernową lub też zgaśnie i zamierzał przenieść pięć ciał w miejsce, w którym nie będzie już nikogo, kto mógłby użyć ich pasów i zjawić się w bramie.

Krzątanie się przy trupach w tym milczącym, opuszczonym budynku miało posmak czegoś nierealnego. Nagle zamarł, bo wydało mu się, że słyszy jakiś ukradkowy ruch. Parę razy nawet przerywał pracę, aby odszukać źródło wyimaginowanych dźwięków, ale niczego nie znalazł. Raz obejrzał się na jednego z nieżyjących ludzi, na wpół przekonany, że ta martwa istota zaczyna się podnosić. Uzmysłowił sobie, jakich spustoszeń dokonała w nim śmierć, której był świadkiem tak często i przez tyle lat.

Jedne po drugich ciągnął cuchnące zwłoki do bramy, popychając je do punktu transmisyjnego i przerzucając przez pole energii. Wirując w niewidzialnych odrzwiach czasu, znikały. W niewyobrażalnie dalekiej przyszłości pojawią się powtórnie – albo na Ziemi dawno już wymarłej i zimnej, albo w pozbawionej powietrza, pustej przestrzeni, gdzie wirowała niegdyś ich planeta, zanim pochłonęło ją eksplodujące Słońce.

Uważał, by nie przekroczyć punktu transmisji. Gdyby został przeniesiony do pustki otwartych przestrzeni, sześć miliardów lat w przód, umarłby, nim miałby szansę użyć przycisku na pasie i powrócić do laboratorium.

Kiedy pozbył się pięciu nieboszczyków i zlikwidował ślady, jakie pozostawili konając, był zmęczony. Na szczęście gaz nie pozostawiał osadu, nie musiał więc zmywać podłóg i ścian. Jego zraniony bark pulsował takim bólem, jak w dniach tuż po postrzeleniu.

Teraz już nikt nie wpadnie na jego trop. Rano może się wydawać, że Kokoschka, Hoepner, Eicke, Schmauser i dwaj agenci gestapo uznali, że Trzecia Rzesza jest skazana na zagładę i zdezerterowali do przyszłości, w której znajdą spokój i dostatek.

Nie zapomniał o zwierzętach z piwnicy. Gdyby zostawił je w klatkach, przeprowadzono by testy celem ustalenia przyczyn ich śmierci, a wyniki podważyłyby hipotezę tłumaczącą zniknięcie Kokoschki i jego kompanów ucieczką w przyszłość. A wtedy znowu głównym podejrzanym stałby się Stefan Krieger. Lepiej, żeby zwierzęta zniknęły. To będzie zagadkowe, ale nie wskaże na prawdziwego sprawcę.

Gorący, pulsujący ból w barku rósł w miarę, jak używając czystych fartuchów laboratoryjnych jako grzebalnych całunów owijał parami zwierzęta, wiążąc je potem sznurem. Posłał je bez pasów powrotnych sześć miliardów lat w przyszłość. Poszedł do hallu po pusty kanister po gazie i również wysłał go na odległy kraniec czasu.

W końcu był gotów udać się na dwie krytyczne wycieczki, które, jak wierzył, doprowadzą do całkowitego zniszczenia instytutu i pewnej klęski Trzeciej Rzeszy.

Podchodząc znów do tablicy programującej, wyjął kartkę papieru z tylnej kieszeni dżinsów. Zawierała efekty kilku dni pracy z komputerem IBM, którą on i Laura wykonali w domu w Palm Springs.

Gdyby można było powrócić z 1989 roku do instytutu z wystarczającą ilością materiałów wybuchowych, aby obrócić go w dymiące zgliszcza, wykonałby tę pracę sam. Jednak oprócz ciężkiego kanistra vexxonu, plecaka wypełnionego sześcioma książkami, pistoletu i uzi nie był w stanie zabrać więcej niż czterdzieści do pięćdziesięciu funtów plastyku. To nie wystarczało do wykonania zadania. Ładunek wybuchowy, jaki rozmieścił na strychu i w piwnicach, został usunięty przez Kokoschkę parę dni temu – oczywiście licząc według czasu lokalnego. Mógłby powrócić z roku 1989 z paroma pojemnikami benzyny, mógłby usiłować spalić ten dom do fundamentów, ale wiele akt zostało zamkniętych w ognioodpornych szafach, do których ogień nie miał dostępu i tylko potężna eksplozja mogła rozerwać je i wydać na pastwę płomieni ich zawartość.

Nie był w stanie sam zniszczyć instytutu.

Ale wiedział, kto może mu pomóc.

Korzystając z danych, jakie otrzymał za pomocą IBM PC, zaprogramował bramę, aby wysłała go do dnia, który nastąpi zaledwie po upływie trzech i pół doby od nocy 16 marca. Jeżeli zaś chodzi o lokalizację, to miał się pojawić na ziemi brytyjskiej, w samym sercu podziemnego schronu, poniżej biur rządowych wychodzących na park St. James przy Storey’s Gate. W tych podziemiach podczas Blitzu zbudowano biura i kwatery dla premiera oraz innych wysokich urzędników. Tu także znajdował się na stałe Pokój Wojenny, mieszczący mapy, na których oznaczano ruchy wojsk na wszystkich frontach. Dokładnie rzecz biorąc, Stefan – wykonując podróż zaplanowaną tak precyzyjnie, że tylko stan wiedzy i komputeryzacji w roku 1989 pozwalał na równie skomplikowane obliczenia, mogące ustalić niezbędne dane czasowe i przestrzenne – liczył na to, że pojawi się o 19.30 w pewnym szczególnym pokoju konferencyjnym.

Bez broni, jedynie z plecakiem pełnym książek, wkroczył do bramy, minął punkt transmisji i zmaterializował się w rogu gabinetu konferencyjnego o niskim suficie, na którego środku stał duży stół otoczony dwunastoma krzesłami. Dziesięć z nich stało pustych. Obecnych było tylko dwóch mężczyzn. Pierwszym z nich był sekretarz w brytyjskim mundurze, z piórem w jednej, a notatnikiem w drugiej ręce. Drugim mężczyzną, zajętym dyktowaniem pilnego listu, był Winston Churchill.

16.

Przykucnięty za toyotą Kleitmann uznał, że nie byliby bardziej niedorzecznie ubrani na swoją misję, gdyby zrobiono z nich cyrkowych klaunów. Otaczająca ich pustynia była białobeżowa, gdzieniegdzie bladoróżowa albo koloru brzoskwini. Było tu niewiele roślinności i wznosiło się zaledwie parę skalnych formacji, dających jaką taką osłonę. Kiedy będą próbowali oskrzydlić kobietę i zajść ją od tyłu, to w swych czarnych garniturach staną się tak widoczni jak karakon na weselnym torcie.

Hubatsch, który stał przy masce toyoty i krótkimi seriami automatu prowadził ogień w kierunku buicka, pochylił się niżej:

– Podchodzi do przodu wozu z chłopcem, zniknęła z pola widzenia.

– Lokalna policja zaraz się tu pojawi – powiedział Bracher, wskazując w kierunku zachodnim ku drodze stanowej 111, a potem na południowy zachód, mniej więcej w kierunku samochodu patrolowego, który cztery mile wcześniej zdmuchnęli z drogi.