Выбрать главу

– Zdjąć marynarki – powiedział Kleitmann, zrzucając własną. – Białe koszule będą mniej widoczne na tym terenie. Bracher zostajesz, pilnujesz, żeby ta dziwka nie uciekła tą drogą. Von Manstein i Hubatsch, spróbujecie okrążyć ją z prawej strony. Rozproszcie się i nie wychodźcie zza jednej osłony, dopóki nie znajdziecie następnej. Ja przesuwam się na północ i wschód, zajdę ją po kole z lewej.

– Czy zabijemy ją, nie próbując się dowiedzieć, o co chodziło Kriegerowi? – spytał Bracher.

– Tak – od razu powiedział Kleitmann. – Jest zbyt dobrze uzbrojona, żeby wziąć ją żywcem. W każdym razie stawiam głowę, że za parę minut Krieger będzie chciał do nich wrócić przez bramę. Łatwiej nam z nim pójdzie, kiedy kobietę będziemy mieli już z głowy. Teraz naprzód.

Hubatsch, a parę sekund później von Manstein, opuścili schronienie, jakie dawała im toyotą, poruszając się szybko w kierunku południowo-południowo-wschodnim.

Porucznik Kleitmann skierował się na północ od toyoty. Trzymając w jednej ręce karabinek automatyczny, biegł pochylony, zmierzając ku skromnej osłonie, jaką był rozcapierzony krzew mesquito, na którym zawisło parę wędrujących chwastów.

* * *

Laura podniosła się nieco i wyjrzała nad przednim błotnikiem buicka akurat na czas, aby dojrzeć dwóch mężczyzn w białych koszulach i czarnych spodniach biegnących szybko od toyoty. Zmierzali ku niej, równocześnie skręcając na południe z oczywistym zamiarem okrążenia jej od tyłu. Wyprostowała się i puściła krótką serię do pierwszego z nich. Rzucił się i ukrył za spiczastą skałą, gdzie znalazł bezpieczne schronienie.

Na odgłos strzałów drugi mężczyzna rozciągnął się płasko w płytkim obniżeniu terenu, które nie ukryło go całego, ale kąt strzału i odległość utrudniały jej celowanie.

W tej samej chwili, w której ujrzała padającego na ziemię drugiego z napastników, trzeci bandyta otworzył do niej ogień zza toyoty. Kule odbiły się od buicka, mijając ją o cale. Została znów zmuszona do skulenia się przy ziemi.

Stefan wróci za trzy lub cztery minuty. Niedługo. Bardzo niedługo. Cała wieczność.

Chris siedział oparty plecami o zderzak buicka, obejmując nogi podciągnięte pod brodę i wyraźnie się trzęsąc.

– Trzymaj się, mały – powiedziała.

Spojrzał na nią, ale nie przemówił nawet słowem. Podczas wszystkich niebezpiecznych momentów, przez jakie musieli przejść w ostatnich paru tygodniach, nie widziała, żeby był tak załamany. Twarz miał bladą i bez wyrazu. Zrozumiał, że ta gra w chowanego nie była grą. Tylko on tak to widział, nic nie było w rzeczywistości takie łatwe jak w kinie. Zszokowany tą okrutną prawdą miał teraz w spojrzeniu taką pustkę i obojętność, że przeraziło to Laurę.

– Trzymaj się – powtórzyła, a potem przesunęła się na czworakach do drugiego przedniego błotnika, po stronie kierowcy, skąd przykucnięta obserwowała północną część pustyni.

Obawiała się, że inni mężczyźni obejdą ją z tej strony. Nie mogła im na to pozwolić, bo wtedy buick nie będzie już mógł spełniać roli barykady i nie będzie gdzie uciekać poza otwartą pustynią, na której zabiją ją i Chrisa, zanim zdążą przebiec pięćdziesiąt jardów. W pobliżu jedynie buick był dobrą osłoną. Musiała utrzymać go między nimi a sobą.

Nie mogła dostrzec nikogo na swym północnym skrzydle. Teren był tam pofałdowany kilkoma niskimi skalnymi wzniesieniami i paroma wydmami białego piasku. Bez wątpienia wiele z nich mogło zakryć człowieka. Osaczający ją myśliwy miał teraz możliwość tam się ukrywać. Ale poruszały się tylko trzy wędrujące chwasty; toczyły się wolno, zmieniając kierunek w słabym, nieregularnym powiewie.

Prześlizgnęła się obok Chrisa i powróciła do drugiego błotnika. Zobaczyła, że dwaj mężczyźni z południowej strony znów byli w ruchu. Znajdowali się trzydzieści jardów od niej, ale tylko dwadzieścia od frontu buicka, zbliżając się z zastraszającą szybkością. Choć ten na przedzie biegł skulony, zygzakiem, drugi był śmielszy, być może myślał, że uwaga Laury skupi się na pierwszym.

Przechytrzyła go – podniosła się, wychyliła spoza buicka najdalej jak to było możliwe, wykorzystując go jako osłonę, i wypuściła dwusekundową serię. Bandyta zza toyoty, osłaniający kumpli, otworzył ogień, ale trafiła drugiego z biegnących wystarczająco celnie, aby unieść go w górę i rzucić na pobłyskujący krzew manzanity.

Żył jeszcze, ale został wyeliminowany z walki, jego krzyki były tak ostre i pełne bólu, że nie było wątpliwości, iż jest śmiertelnie ranny.

Kiedy znowu znalazła się poniżej linii strzałów, poczuła, że uśmiecha się okrutnie. Przepełniało ją zadowolenie wywołane bólem i przerażeniem, które wypełniały krzyk trafionego mężczyzny. Dzikość reakcji, prymitywna żądza krwi i odwetu zaskoczyły ją, ale czuła, że ulegając magii tego pierwotnego uniesienia przeistacza się w walecznego i przebiegłego wojownika.

Jeden skreślony. Może jeszcze tylko dwóch i koniec.

Stefan pojawi się tutaj wkrótce. Czas trwania misji w 1944 roku nie odsunie bliskiej godziny jego powrotu. Przyłączy się do niej – i wkroczy do walki – już za dwie lub trzy minuty.

17.

W momencie materializowania się Stefana premier przypadkowo patrzył w jego kierunku, ale mężczyzna w mundurze sierżanta armii brytyjskiej uświadomił sobie jego obecność dopiero dzięki wyładowaniom elektrycznym, towarzyszącym jego przybyciu. Tysiące jasnych węży białoniebieskiego światła spływało wokół Stefana, jakby zrodzone z jego ciała. Być może głębokie huki gromów i strzały błyskawic wstrząsały niebem w świecie wznoszącym się ponad tymi podziemnymi pomieszczeniami, ale część wydzielającej się podczas podróży w czasie energii wyzwalała się również tu, w zadziwiającym pokazie, który poderwał umundurowanego mężczyznę na nogi. Błyszczące węże elektryczności przemknęły po podłodze, po ścianach, zabłysły krótko na suficie, a potem znikły, nie czyniąc nikomu krzywdy; jedyną szkodę poniosła wielka mapa Europy, która zatliła się i przepaliła w paru punktach.

– Straż! – krzyknął sierżant. Był bez broni, ale widocznie spodziewał się szybkiej reakcji na swój krzyk, gdyż powtórzył go tylko raz i nie wykonał nawet ruchu w kierunku drzwi. – Straż!

– Panie Churchill, proszę – powiedział Stefan, nie zwracając uwagi na sierżanta – moja obecność panu nie zagraża.

Drzwi otworzyły się gwałtownie i dwóch brytyjskich żołnierzy wpadło do pokoju. Jeden trzymał rewolwer, a drugi automat.

Szybko. W obawie przed zastrzeleniem Stefan szybko powiedział:

– Przyszłość świata zależy od tego, czy mnie pan wysłucha. Proszę.

W trakcie całego tego zamieszania premier pozostawał w fotelu stojącym przy końcu stołu. Stefanowi zdawało się, że dojrzał krótki błysk zaskoczenia, a może nawet cień strachu na twarzy wielkiego człowieka, ale nie dałby za to głowy. Po chwili premier był równie rozbawiony i spokojny, jak na każdej z tych fotografii, na których Stefan miał możność go oglądać. Podniósł dłoń w kierunku wartowników:

– Zaczekajcie.

A kiedy sierżant począł protestować, dorzucił:

– Gdyby chciał mnie zabić, z pewnością już by to zrobił.

Zwrócił się do Stefana:

– To było niezłe wejście, drogi panie. Tak dramatyczne, że nie powstydziłby się go młody Olivier.

Stefan nie mógł powstrzymać uśmiechu. Wystąpił z rogu pokoju, ale kiedy zaczął podchodzić do stołu, ujrzał, że warta sztywnieje, więc zatrzymał się i powiedział z dystansu:

– Sir, z samego sposobu, w jaki się tu pojawiłem, wie pan, że nie jestem zwyczajnym posłańcem i że to, co mam panu do powiedzenia, musi być… niezwykłe. Jest to również wyjątkowo poufne i przeznaczone wyłącznie dla pańskich uszu. Sam pan się o tym przekona.